Aktualności

[WYWIAD] Grzegorz Pater: Czy przeciw Barcelonie, czy grając w klasie A, piłka daje mi radość

Specjalne17.04.2020 
W 2001 roku Grzegorz Pater strzelił dwa gole wielkiej Barcelonie naszpikowanej gwiazdami światowego formatu w eliminacjach Ligi Mistrzów. Niebawem wychowanek Wisły Kraków skończy 46 lat, ale… nadal gra w piłkę i nie myśli o zakończeniu kariery. Cieszy się nią w Podgórzu Kraków, z którym chce wywalczyć awans do klasy okręgowej. Pater jest grającym trenerem, a w gronie jego podopiecznych znajduje się kumpel z „Białej Gwiazdy”, Mirosław Szymkowiak.

Czy zawodnicy Podgórza mają świadomość, że ich szkoleniowiec i kolega z boiska błyszczał kiedyś na tle wielkiej Barcelony?
Czasami na treningach chcą mi pokazać, że są kozakami. To jednak nie takie proste. Co prawda w maju skończę 46 lat, ale czuje się dobrze, nie straciłem szybkości, a trochę doświadczenia się zdobyło. Jeszcze nie tak dawno pokonywałem bramkarzy w czwartej lidze, w zespole Orła Ryczów. Teraz w Orle zajmuje się tylko trenerką, a w Podgórzu godzę to z grą. Namówiłem nawet do występów w klasie A Mirka Szymkowiaka. Chodziłem za nim pół roku i w końcu uległ. „Szymek” rzuca piłki na nos i wygrywamy mecz za meczem. Szkoda, że przez koronawirusa sezon został zawieszony, ale wierzę, że uda się go dokończyć. Teraz najważniejsze jest zdrowie.

Twoi koledzy z oldbojów Wisły mówią, że wcale się nie zmieniłeś.
Nie, no bez przesady. Sam sobie nie wyobrażam momentu, gdy nie będę już mógł grać w piłkę. W Orle nie chciałem zabierać miejsca jakiemuś młodemu chłopakowi, ale w czwartej lidze też mi szło całkiem nieźle. W Podgórzu nie dysponujemy tak szeroką kadrą jak Orzeł, to bardziej amatorski futbol, ale mi rywalizacja w klasie A daje taką samą radość, jak w czasach, gdy z Wisłą Kraków grało się w europejskich pucharach, choćby z wielką Barceloną. W poniedziałki regularnie stawiam się na oldbojach Wisły i sobie pykamy. Przychodzi Arek Głowacki, Mariusz Jop, Darek Marzec, Mirek Szymkowiak. Tak jak za dawnych lat, jest dobra zabawa, dorzuty, żarty, bawimy się w piłeczkę. I znowu wracamy do koronawirusa, który i to nam zabrał. Nie da się nie myśleć o tym, co będzie z futbolem po zwycięstwie z epidemią. Oby nastąpiło to jak najszybciej, bo niektóre kluby mogą zniknąć ze sportowej mapy.



Kibice Wisły wciąż cię rozpoznają?
Robią sobie ze mną wspólne zdjęcia, ja nigdy tego nie odmawiam, a także rozmów. Zawsze szanowałem kibiców, dziennikarzy, chciałem być w porządku. Jakąś tam kartę w historii klubu zapisałem, a gdy zaczynałem przygodę z piłką, nawet mi się nie śniło, że czeka mnie rywalizacja z największymi gigantami futbolu. Rivaldo, Xavi, Puyol, Saviola, Kluivert, Overmars, Cocu – to zawodnicy, którzy reprezentowali Barcelonę, gdy z nimi graliśmy. W bojach z Interem wystąpiłem przeciwko Zanettiemu, Seedorfowi czy Adriano, a w starciach z Parmą mierzyłem się z Buffonem, Thuramem, Cannavaro, Veronem, a także Crespo. Lazio? Stam, Fernando Couto, Stanković, Simeone, Claudio Lopez. Też mieli niezłą pakę. Pewnie wiele nazwisk jeszcze pominąłem, ale gdy dziś, tak po latach, przypominam sobie piłkarzy, z którymi rywalizowałem, przeszywa mnie dreszczyk emocji.

Czy mecz z Barceloną uznajesz za swój najlepszy w karierze?
Po nim stałem się rozpoznawalny, ale wcale nie grałem wtedy najlepiej. Do meczów w europejskich pucharach podchodziło się wyjątkowo, człowiek dostawał jakby dodatkowej energii. Lubiłem też grać z Legią, Widzewem, Lechem, takie klasyki. W czerwcu 2001 roku na Łazienkowskiej zdobyłem dla nas arcyważnego gola, wcześniej trafił Maciek Żurawski i wygraliśmy 2:1. Kibice Legii nie mogli chyba tego przeboleć. Z głównej trybuny poleciały wtedy kamienie, ale nic nie zepsuło nam radości z wygranej, która przypieczętowała kolejny tytuł mistrza kraju.



Wielka Wisła mogła więcej wycisnąć z europejskich pucharów?
Trafialiśmy na gigantów z najwyższej półki w eliminacjach Ligi Mistrzów, przy obecnej formule byłoby nam łatwiej awansować do klubowej elity kontynentu. Na rozkładzie mieliśmy mocne drużyny: Trabzonspor, Real Saragossa, Parma, Schalke. Udało się stworzyć ekipę, która nigdy nie pękała. Klub trafiał z transferami, a Wisła pokazywała efektowny, ofensywny futbol. Szkoda na pewno dwumeczu z Lazio w 1/8 finału Pucharu UEFA. Po remisie 3:3 w Rzymie stanęliśmy przed wielką szansą. Niestety, ze względów pogodowych rewanż został przesunięty o tydzień. Nie szukam usprawiedliwienia, ale te parę dni czekania wybiło nas z rytmu, a byliśmy w niesamowitym gazie. I tak rewanż ułożył nam się super. Marcin Kuźba uderzył na 1:0, a potem można było drugi raz trafić Lazio. „Kuźbikowi” nie dograł jednak Żurawski, a sam nie tak dawno w telewizji przyznał, że się napiął jak szczerbaty na suchary. Zeszło z nas powietrze i Lazio wygrało w szczęśliwych okolicznościach. Fart, albo może raczej sprzyjającego arbitra, miał dwa sezony wcześniej Inter Mediolan, bo w pierwszym starciu z nami w Trieście w Pucharze UEFA uznano bramkę po pięciometrowym spalonym. Byliśmy wściekli na rozjemców z Irlandii, ale nie poddaliśmy się po porażce 0:2 i u siebie niewiele dzieliło nas od odrobienia strat. Tamta Wisła nie miała żadnych kompleksów.



Pokazała to w rewanżu 1/16 finału Pucharu UEFA w 2000 roku z Realem Saragossa. Ty akurat nie zagrałeś z powodu kontuzji, ale chyba przekonałeś się wtedy, że niemożliwe nie istnieje?
Porażka 1:4 w Hiszpanii, u siebie do przerwy przegrywamy 0:1, nawet Orest Lenczyk machnął ręką. Zrobił trzy zmiany w przerwie z myślą o zbliżającym się meczu ligowym, a tu nagle zaczęło wpadać. Zdobyliśmy cztery bramki w drugiej części, doszło do dogrywki, potem karnych, podczas których dostawałem rozstroju nerwowego. To Hiszpanie nie wytrzymali, a Wisła zadziwiła piłkarski świat. Wtedy, żeby grać w lidze lub pucharach, trzeba były wygrywać rywalizację z bardzo dobrymi zawodnikami. Dlatego też jestem dumny z siebie, że tyle z moim macierzystym klubem osiągnąłem. Wychowankom podobno jest trudniej, ale ja parę ładnych sezonów wykręcałem niezłe liczby i mogę się pochwalić kilkoma trofeami.

Coś pozostawiło niedosyt?
Nie wyjechałem do zagranicznego klubu, może dlatego, że menedżerowie piłkarscy dopiero wchodzili na polski rynek. Kaiserslautern i VfB Stuttgart zależało na pozyskaniu mnie, ale działacze Wisły postawili cenę zaporową. Jakiś tam żal pozostał, bo uważam, że zasłużyłem na transfer zagraniczny. Śmieje się, że zrobili ze mnie zakładnika, a po latach jestem przekonany, że dałbym sobie radę w Bundeslidze z moimi predyspozycjami szybkościowymi i dynamiką.



Nie czujesz się niespełniony reprezentacyjnie?
Trochę szkoda, że nie znalazłem się w kadrze na mundial w 2002 roku. Cieszę się jednak, że zagrałem ten jeden mecz z Islandią, zostałem świetnie przyjęty przez kolegów. Tomek Wałdoch i Jacek Zieliński mi pomogli, czułem się jak w rodzinie, no i cóż… Spełniłem wielkie marzenie i dziś powtarzam, że jestem dumny z tego 1A w CV. Mój pierwszy trener w Wiśle, Wiesław Lendzion, też odczuwa z tego powodu satysfakcję, bo reprezentacja to coś pięknego, jedynego w swoim rodzaju.

Czy w pracy szkoleniowej wzorujesz się na którymś ze swoich trenerów z Wisły?
Wojciech Łazarek, Adam Nawałka, Marek Kusto, Franciszek Smuda, Henryk Kasperczak – Wisła sięgała po fachowców z najwyższej krajowej półki. Od każdego się dużo nauczyłem, także od trenerów Górnika Polkowice i Podbeskidzia Bielsko-Biała, gdzie grałem później. Teraz są inne czasy i trzeba zwracać uwagę młodzieży na to, by dbała o sprzęt i pokazywać na każdym kroku, że piłka jest pasją. My musieliśmy w życiu walczyć o to, co teraz dostaje się bez walki. Żeby jednak wybić się w futbolu, trzeba mieć charakter. Liczę, że komuś pomogę choćby w jego ukształtowaniu.

Rozmawiał Jaromir Kruk

Fot: PAP (główne zdjęcie), pozostałe 400mm.pl

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności