Aktualności

[WYWIAD] Grzegorz Lewandowski: Miłość do piłki nożnej jest dla mnie jak choroba

Specjalne14.08.2018 

W tym roku kończy 49 lat. W 1995 roku z Legią Warszawa był mistrzem Polski i grał w Lidze Mistrzów, dziś występuje w Garbarni Kępice, która jest 20. klubem w karierze Grzegorza Lewandowskiego. – Co mnie trzyma na boisku? Miłość do piłki. Chciałbym cofnąć się o 20 lat i znów grać w ekstraklasie – mówi w rozmowie z Łączy Nas Piłka.

Wkrótce kończy pan 49 lat, a dalej biega po boisku…

Wiosną poprzedniego sezonu byłem trenerem Pogoni Lębork i grałem też w Olimpiku Warszkowo w A-Klasie. Teraz dogadałem się z Garbarnią Kępice w słupskiej z A-Klasie i tam będę grającym trenerem.

To jak długo już pan gra w piłkę?

Zrzeszonym zawodnikiem byłem od 14. roku życia, więc w tym roku wypada jubileusz 35-lecia na boisku.

Pochodzi pan z Pomorza, ale pierwszym większym klubem była Wisła Kraków, czyli na drugim krańcu Polski. Jak pan tam trafił?

Wtedy zarówno Gwardia Koszalin, w której grałem, jak i Wisła Kraków były klubami milicyjnymi. Istniała reprezentacja Polski milicjantów, której trenerem był Andrzej Turczyński, pracujący w krakowskim klubie. Po jednym z meczów tej kadry zaproponował mi przejście do Wisły. Za jednym zamachem nie tylko trafiłem do I ligi, ale też nie musiałem iść na dwa lata do wojska.

Trafił pan do Wisły, która nie liczyła się w walce o sukcesy.

To prawda. Wtedy głównie broniliśmy się przed spadkiem. To był słabszy okres dla tego klubu po tym jak wyjechało z niej mnóstwo znanych piłkarzy. Ale liga była mocna. Pamiętam, że Śląsk Wrocław też się bronił przed spadkiem, a miał we składzie reprezentantów Polski - Ryszarda Tarasiewicza czy Waldemara Prusika. W Wiśle trafiłem m.in. na Tomka Dziubińskiego, który został królem strzelców i wyjechał do Belgii. Grał ze mną np. Dariusz Wójtowicz, który wcześniej jako piłkarz Lechii Gdańsk wystąpił przeciwko Juventusowi Turyn. Byli też w zespole obecni trenerzy Kaziu Moskal, Marek Motyka czy Marcin Jałocha.

W wieku 25 lat wyjechał pan do Hiszpanii, ale tylko na pół roku.

Trafiłem do hiszpańskiej Primera Division do CD Logrones. Wyjazd pilotowali Franciszek Smuda i były kierownik drużyny Górnika Zabrze, którego nazwiska dziś nie pamiętam. Akurat miałem za sobą udaną rundę w Wiśle, dla której strzeliłem siedem goli. Zgodziłem się, poleciałem, ale po jednej rundzie już wróciłem. Udało nam się utrzymać w lidze i miałem grać tam dalej. Tylez że zmienił się trener – Argentyńczyka Carlosa Aimara zastąpił Serb Blagoje Paunović i nie było dla mnie miejsca. Wtedy żałowałem, bo liczyłem, że zostanę tam dłużej, ale w sumie nie ma tego złego co, by na dobre nie wyszło, bo trafiłem do Legii.

I zdobył pan z nią nie tylko mistrzostwo i Puchar Polski, ale też zaszedł daleko w Lidze mistrzów.

Właśnie o tym myślę. Pewnie, gdybym został, to takich trofeów bym nie miał w kolekcji. Mogłem też wrócić do Wisły, ale trenerem warszawskiej drużyny został Paweł Janas, asystent w reprezentacji olimpijskiej, do której byłem powoływany. Zaproponował grę w Legii, a wtedy to był najsilniejszy klub w polskiej lidze, więc było to dla mnie najlepsze wyjście.

Był pan przecież blisko wyjazdu na Igrzyska Olimpijskie do Barcelony.

Ja już niemal siedziałem w samolocie z zapiętym pasem. Miałem nominację olimpijską, ale tuż przed wylotem doznałem kontuzji i srebro olimpijskie przeszło mi koło nosa. Tego chyba żałuję najbardziej, ale z drugiej strony takie jest czasem życie piłkarza. To jedyne marzenie sportowe, które się nie spełniło.

W lidze to był okres rywalizacji między Legią i Widzewem.

To prawda, jeszcze w sezonie 1994/95 to my byliśmy lepsi. W kolejnych rozgrywkach Widzew wygrał w Warszawie 2:1 i odebrał nam mistrzostwo.

Wtedy obie drużyny rok po roku awansowały do Ligi Mistrzów, ale to Legia dotarła aż do ćwierćfinału. Po drodze były emocjonujące eliminacje z IFK Goeteborg, po których Dariusz Szpakowski powiedział słynne zdanie: „I na pytanie gdzie jest ta Legia, odpowiadam, że w Lidze Mistrzów”.

U siebie wygraliśmy 1:0, w rewanżu Szwedzi odrobili straty, atakowali, ale my też mieliśmy dobrych piłkarzy. W końcu po moim dośrodkowaniu najniższy na boisku Leszek Pisz wyrównał i byliśmy o krok od awansu, a w końcówce rywali dobił jeszcze Jacek Bednarz. W grupie byliśmy z Blackburn Rovers, Spartakiem Moskwa i Rosenborgiem Trondheim. Rosjanie byli poza zasięgiem, bo wygrali wszystkie spotkania. Nam się udało wyprzedzić Anglików i Norwegów. Potem był ćwierćfinał z Panathinaikosem Ateny. Padliśmy ofiarą polskiego klimatu. Przygotowywaliśmy się na zielonych boiskach, a w Polsce na początku marca złapała zima. Nasze boisko rozmrażali amoniakiem i graliśmy w okropnym błocie. Było tylko 0:0, a w rewanżu Jałocha szybko dostał czerwoną kartkę i nie dało się osiągnąć dobrego rezultatu. Gdybyśmy mieli takie boisko jak Legia teraz, to byłaby szansa na półfinał.

Jak pan trafił do francuskiego Caen?

Na wspomniany mecz z Widzewem przyjechali wysłannicy różnych francuskich klubów. Podobno mieli oglądać kogoś innego, a w notesie zanotowali Marka Jóźwiaka, Tomka Wieszczyckiego i mnie. Trafiliśmy odpowiednio do Guingamp, Le Havre i Caen.

Tym razem pobyt zagranicą znów był krótki, bo trwał tylko sezon.

Spadliśmy z Ligue 1 i wtedy były takie przepisy, że po degradacji klub mógł obniżyć zarobki o 30 procent. Wtedy moja karta zawodnicza należała do Janusza Romanowskiego, który odszedł z Legii do Polonii Warszawa. Zaproponował mi powrót do Polski. Udało nam się wywalczyć wicemistrzostwo i…

I następują dwa lata przerwy w karierze. Co się stało?

Nie mogłem porozumieć się z panem Romanowskim. Uznałem, że wolę dwa lata nie grać w piłkę, bo po takim czasie według ówczesnych przepisów stawałem się wolnym zawodnikiem. Tak zrobiłem i chyba to był błąd, bo wkrótce zaczęło w Polsce obowiązywać prawo Bosmana.

Po dwuletniej przerwie, sezonie w Zagłębiu Lubin, epizodzie w RKS Radomsko wyjechał pan aż do Australii.

Bogdan Maślanka, wtedy menedżer mieszkający w Szwecji, zaproponował mi taki wyjazd. Miałem 32 lata, więc myślałem, że to już końcówka mojej kariery, a można było dobrze zarobić i zdecydowałem się na Adelaide City. Ciekawy też byłem jak wygląda życie w Australii. Chcieli mnie zatrzymać, ale jednak tęskniłem za krajem. Żałuję, bo jednak mogłem tam zostać, założyć jakiś interes i pewnie do tej pory tam bym siedział.

Wrócił pan do kraju w wieku 33 lat i od tej pory zagrał w tylu klubach, co inni zawodnicy nie mieli przez całą karierę – Hutnik Kraków, Gwardia Koszalin, Kotwica Kołobrzeg, Ruch Wysokie Mazowieckie, Astra Ustronie Morskie, Rega-Merida Trzebiatów, Sława Sławno, Mewa Resko, ŁKS Łomża, Olimpik Warszkowo…

W większości tych klubów byłem grającym trenerem. Rzeczywiście, trochę się tego nazbierało.

Co pana trzyma na boisku?

Kurczę, no miłość do piłki. To jest dla mnie trochę jak choroba. Chciałbym cofnąć się o 20 lat i znów grać w ekstraklasie. Gdyby zdrowie nie dopisywało, to pewnie poddałbym się wcześniej. Kolana wytrzymują, regularnie chodzę na siłownię, biorę czynny udział w treningach, a to sprawia, że nie przytyłem i wciąż daję radę. Ostatnio w Pogoni Lębork w IV lidze proponowali, bym grał, ale nie chciałem, by gadali, że blokuję miejsce młodszym. W A-Klasie zwykle jestem stoperem. W zależności od potrzeb wchodzę na boisko. Jeśli jest nas mało, to gram od początku.

Zaplanował sobie pan koniec kariery? Może po pięćdziesiątce to już nie wypada?

Dopóki jest zdrowie i siła, to gram. Pewnie przyjdzie taki moment, że trzeba będzie powiedzieć stop, ale nie planuję, kiedy skończę. Wciąż jeszcze jako stowarzyszenie „Legia Champions” bierzemy udział w jubileuszach klubów i rozgrywamy towarzyskie mecze.

Żałuje pan, że czegoś nie udało się osiągnąć?

Najbardziej tego, że nie pojechałem na Igrzyska Olimpijskie do Barcelony. Z drugiej strony, jako młody chłopak nie wyobrażałem sobie, że zostanę mistrzem Polski i zagram w Lidze Mistrzów. Uporem, pracą na treningach udało mi się to osiągnąć. Bo ja nie urodziłem się z takim talentem i techniką jak Darek Dziekanowski czy Leszek Pisz. Braki nadrabiałem chęcią, zaangażowaniem i pracą.

Rozmawiał Robert Cisek

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności