Aktualności
[WYWIAD] Ebi Smolarek: Salutowałem tacie i kibicom
Zacznijmy od spraw z nie tak odległej przeszłości. 24 września w Lidze Narodów UEFA Polska przegrała z Holandią w Amsterdamie 0:1. Jak oceniasz to spotkanie?
W obu drużynach zmagano się z pewnymi kłopotami. W Holandii miesiąc wcześniej nastąpiła zmiana selekcjonera, bo Ronald Koeman odszedł do Barcelony, a jego miejsce zajął Frank de Boer. A jeszcze z Polakami drużynę prowadził tymczasowy trener Dwight Lodeweges. Dla naszego zespołu był to pierwszy mecz od ponad dziesięciu miesięcy i widać było na boisku brak zgrania czy zrozumienia. Reprezentanci nie widzieli się ze sobą od dłuższego czasu, dlatego to spotkanie tak wyglądało. Do tego na boisku nie było Roberta Lewandowskiego, a nikogo nie trzeba przekonywać, ile znaczy dla kadry. Szybko jednak przekonaliśmy się, że reprezentacja idzie w dobrym kierunku, bo w kolejnych meczach było coraz lepiej. Media holenderskie oceniały, że nie udało się Polaków zdominować i nie był to najlepszy występ gospodarzy.
Holendrzy przez kilka lat byli w dołku, nie awansowali na Euro 2016 i mundial dwa lata temu. Teraz jest lepiej?
Za czasów Koemana wyniki reprezentacji się poprawiły. W końcu zakwalifikowali się na mistrzostwa Europy. Byli w dołku, jest lepiej, ale jeszcze nie super. Dlatego uważam, że w rewanżu Polacy mają spore szanse na sukces. Zwłaszcza, że gramy u siebie. Widać też, że trenerowi Jerzemu Brzęczkowi udało się poukładać drużynę. Zastrzyk młodości spowodował, że jest w niej więcej radości. Rozmawiałem ze szkoleniowcem i mówił, że mamy sporo młodych talentów, które zamierza wprowadzać. Oczywiście to nie jest takie łatwe i trzeba to robić rozsądnie. Reprezentacja to wyższy poziom niż polska piłka klubowa. To jest jednak przyszłość naszej reprezentacji. Młodzi dostają minuty i doświadczenie, którego bardzo potrzebują. Mogą też liczyć na wsparcie od starszych kolegów, a takie rady bywają bezcenne.
W październiku 1992 roku twój tata, Włodzimierz Smolarek, rozegrał ostatnie spotkanie w reprezentacji Polski, akurat przeciwko Holandii. Miałeś wtedy jedenaście lat. Pamiętasz ten mecz?
Oczywiście, oglądałem ten mecz z trybun, byliśmy całą rodziną. Nie uwierzyłbym wtedy, że kilka lat później sam zagram w reprezentacji. Nie pamiętam za bardzo nawet wyniku {było 2:2 – przyp. red.}, ale tata wtedy wszedł jako rezerwowy i trafił w słupek. Byłem bardzo dumny. Dla taty to też było specjalne przeżycie, tym bardziej że przez kilka lat nie był już powoływany do reprezentacji. Zagrał w niej na pożegnanie, a do tego po raz sześćdziesiąty. Na dodatek wystąpił w Rotterdamie na stadionie De Kuip, który doskonale znał z występów w Feyenoordzie. Dla mnie to był chyba pierwszy raz, kiedy oglądałem go świadomie na żywo w reprezentacji Polski. Wtedy mnóstwo dziennikarzy przyjeżdżało do naszego domu na kawę i żeby przygotować materiał.
Miałeś dylemat, którą reprezentację wybrać?
Kiedy tata zagrał w niej ostatni raz, wtedy jeszcze trenowałem w lokalnym klubie VVV Spirit. Szybko okazało się, że tam się już nie rozwijam i w 1993 roku trafiłem do akademii Feyenoordu. Tata co prawda grał w Utrechcie, ale do Rotterdamu mieliśmy dwa razy bliżej, tylko 20 minut jazdy. Rzeczywiście miałem taką możliwości, by grać w reprezentacji Holandii. Trenowałem w Feyenoordzie, skąd było dość blisko do tej kadry. Kiedy dostałem zapytanie, czy chcę grać w reprezentacji Polski, tata stwierdził, że to moja decyzja. Zawsze bardziej czułem się Polakiem niż Holendrem. Urodziłem się w Łodzi i – choć nie zdążyłem pójść do szkoły – to czułem, że krew mam polską. Tu zawsze przyjmowano mnie z otwartymi rękami. Uznałem, że warto kontynuować rodzinne tradycje i niech dalej nazwisko Smolarek kojarzy się biało-czerwoną reprezentacją.
Czułeś, że musisz udowadniać, że grasz w niej nie dlatego, że tata był świetnym piłkarzem?
Tak, od samego początku już w kadrze młodzieżowej można było to wyczuć. Musiałem przekonać innych, że nie wchodzę na boisko z tatą za rękę. Mamy wspólne cechy, ale na murawę wbiegał kompletnie inny zawodnik – Ebi Smolarek, nie Włodzimierz Smolarek.
Tylko przeciwko Holandii nie udało ci się zagrać.
Szkoda, ale za to wystąpiłem z Portugalią.
I zdobyłeś dwie bramki, które kibice pamiętają. Twój tata na mundialu w 1986 roku strzelił zwycięskiego gola Portugalczykom.
Śmieszna sprawa, bo ja zupełnie zapomniałem o tej bramce. Gdzieś tam było słychać, że tata też strzelił. Nie pamiętałem, że to była taka ważna bramka i do tego zdobyta podczas mundialu. Nigdy nie analizowałem w ten sposób, że skoro tata strzelił gola tej reprezentacji, to ja też muszę. Starałem się pisać własną historię, dawać radość sobie, kolegom z reprezentacji i kibicom.
Tata zasłynął też z tańca przy chorągiewce, by zarobić trochę czasu. Trudno mu było odebrać piłkę.
Mnie też się coś takiego zdarzyło w jakimś meczu w klubie, ale nigdy tak długo jak tacie. Wtedy nie sądziłem, że to tak zapadnie w pamięć kibicom.
A salutowanie po zdobytej bramce skąd się u ciebie wzięło?
W 1990 roku trener Feyenoordu uznał, że Smolarek jest mu niepotrzebny. Wtedy było ograniczenie i można było zatrudniać chyba tylko trzech obcokrajowców. Szkoleniowiec kogoś ściągnął i uznał, że tata musi zrobić dla niego miejsce. Jak tylko nadarzyła się okazja, to w meczu Utrechtu z Feyenoordem tata strzelił gola, podbiegł do ławki rezerwowych, stanął przed tym trenerem i mu zasalutował. Chciał mu pokazać: „Proszę bardzo, jestem, strzelam gole i wykonuję swoją pracę najlepiej jak umiem”. Widziałem to i chciałem też pokazywać, że gram w piłkę najlepiej, jak potrafię. Kiedy strzeliłem gola w derbach Borussia – Schalke też zasalutowałem publiczności. To był też wyraz uznania dla nich. Kibice zaczęli o tym mówić, poczuli, że zrobiłem to dla nich, więc tak zostało. To samo zrobiłem po bramkach dla reprezentacji Polski.
Choć obydwaj zagraliście na dużych imprezach – twój tata dwa razy w mistrzostwach świata, ty na mundialu i na Euro, to bardzo trudno w jakikolwiek sposób porównać wasze kariery.
Tata bardzo dużo pokazał w Widzewie i reprezentacji. Wyjechał do Niemiec, a potem do Holandii i był podstawowym zawodnikiem. W tamtych czasach to już był duży sukces. Był wtedy jednym z najlepszych piłkarzy w Polsce. Teraz zawodnicy w wieku 18 czy 19 lat już są w zagranicznych klubach. Tata był rozpoznawalny w Polsce, ale bardzo skromny. Zawsze chronił rodzinę i miał dla nas czas. Raczej nie stał w pierwszym rzędzie po ordery. Może nawet nie wiedział, jak wielkim był piłkarzem.
Brakuje ci taty?
Na co dzień może nie tak bardzo, bo zmarł już kilka lat temu. Są jednak momenty, kiedy jest mi ciężko. Szkoda, że go nie ma. Mój młodszy syn Faas idzie w moje ślady i też trenuje w VVV Spirit. Tata na pewno chciałby to zobaczyć. Syn ma talent, fajnie gra i lubi to robić. Codziennie bierze piłkę i idzie na boisko. Tak, jak ja to robiłem i tak jak robił to mój tata.
W tym roku nie można było pójść na cmentarz 1 listopada…
Zawsze byłem na grobie taty w tym dniu. Tym razem nie mogłem się pojawić. Pierwszy raz mnie nie było. Zadzwoniła mama, która mieszka w Aleksandrowie Łódzkim i powiedziała, że cmentarze zostały zamknięte. Cieszę się, że w Polsce pamiętają o tacie. W Uniejowie cały czas działa szkółka piłkarska, a kompleks boisk jest nazwany imieniem Włodzimierza Smolarka. Jestem tam dość często. Nie wiem, czy tam wychowamy kolejnego reprezentanta Polski. Ważniejsze, by dzieci odrywać od komputera i dawać alternatywę dla internetu. Z kolei w Aleksandrowie Łódzkim na obiekcie Sokoła, gdzie tata zaczynał, jest mural z jego podobizną.
Wciąż jesteś prezesem Polskiego Związku Piłkarzy, który ma siedzibę w Łodzi.
Pracujemy głównie zdalnie. Łączymy się na telekonferencjach i jakoś dajemy radę. Wkrótce jest organizowana konferencja online wszystkich europejskich związków piłkarzy. Na razie nie ma innego wyjścia i tak wygląda moja praca.
Rozmawiał Andrzej Klemba
Fot.: Cyfrasport, 400mm.pl, PAP