Aktualności
[WYWIAD] Dariusz Skrzypczak: Liczy się każde doświadczenie
Dariusz Skrzypczak był pomocnikiem, który największe sukcesy w Ekstraklasie notował w barwach Lecha Poznań. W latach 1990, 1992 i 1993 był mistrzem Polski, wcześniej w 1988 zdobył krajowy Puchar. Jednak od 1994 występował na boiskach w lidze szwajcarskiej w FC Aarau. Po zakończeniu kariery zdobywał kolejne licencje trenerskie, obecnie jest kursantem UEFA Pro w Szkole Trenerów PZPN oraz prowadzi czwartoligowy klub FC Solothurn.
Przez kilkanaście lat grał pan w Szwajcarii, mógł pan z bliska obserwować, jak reprezentacja i drużyny klubowe z tego kraju stopniowo się rozwijały. Gdzie był początek rewolucji, która dziś zrobiła z m.in. FC Basel jeden z najlepszych ośrodków szkoleniowych w Europie?
Szwajcarzy uznali, że nie są w stanie rywalizować na pieniądze z Niemcami, Włochami i innymi krajami w budowaniu drużyn, ale za to w 1993 roku postawili na szkolenie trenerów i piłkarzy. Od tego czasu wszyscy na tym bazują. Zaczęli od sprowadzania szkoleniowców zagranicznych, czerpali od nich inspiracje, ale w pewnym momencie powiedzieli: stop. „Mamy swoje szkolenie, mamy swoich trenerów i na tym chcemy jechać”.
To szkolenie przekonało pana do pozostania po karierze piłkarskiej w Szwajcarii i tam zdobywania kolejnych stopni trenerskich licencji?
Wtedy był okres gorszych wyników reprezentacji Polski, nie widziałem w kraju perspektyw, natomiast o szkoleniu w Szwajcarii już coś wiedziałem i widziałem, jak działa. Grając na koniec kariery w FC Lagenthal rok w rok przychodzili do pierwszej drużyny wychowankowie, albo zawodnicy, którzy ukończyli akademię FC Luzern i… byli lepsi ode mnie. Sprawnościowo odpowiednio przygotowani, zwinni. Zaczęło mnie to interesować. Dużo opowiadał mi o tym Ryszard Komornicki, który był asystentem w FC Aarau, a jeszcze tam grałem. Przekonał mnie i tamtejszy system był najważniejszym powodem dla którego tam starałem się zacząć zdobywać wiedzę.
Pracę trenerską w Szwajcarii zaczął pan od seniorskich drużyn w niższych ligach, ale później zdecydował się na przejście do akademii FC Aarau.
Wynikało to z tego, że zrobiłem licencję A dzięki której było to możliwe. Najpierw pracowałem z U-16 z FC Aarau, później otrzymałem propozycję i ją przyjąłem z FC Luzern. W tym czasie mogłem już podjąć kurs edukatora. Cztery lata w piłce juniorskiej mi wystarczyły, poznałem filozofię pracy, ale chciałem wrócić do seniorów. Po przyjściu Ryszarda Komornickiego zostałem jego asystentem i zdobywałem doświadczenie także w profesjonalnym futbolu, jak również dalej sprawdzałem się w roli instruktora szkolenia.
To nietypowa ścieżka trenerska: od pracy z seniorami, przez prowadzenie juniorów i znów powrót do dorosłej piłki.
Piłka młodzieżowa to inne wymagania, potrzeba mieć inne podejście, a przecież moim celem od początku pracy trenerskiej stał się powrót do Polski i przejęcie Lecha Poznań, by dorównać sukcesami szkoleniowymi tym, które osiągnąłem będąc piłkarzem tego klubu. Są różne drogi, ale jak powtarzają Szwajcarzy: liczy się każde doświadczenie.
FC Solothurn, gdzie pracuje pan obecnie, to przedsionek piłki profesjonalnej w Szwajcarii.
Mam bardzo wielu zawodników, którym nie udało się przebić w klubach z Bazylei, Lucerny i Zurychu, gdzie grali w drużynach do lat 21. A to przecież najwyższa półka, są bardzo dobrze wyszkoleni. Pomaga mi nabyte doświadczenie w poprzednich klubach, na kursach i wiem, jak byli prowadzeni. Poprzez kontynuację tej pracy udało nam się jesienią wygrać 13 z 14 meczów.
To również klub satelicki FC Basel, prawda?
Te dwa kluby współpracują bardzo intensywnie, zresztą Basel ma jeszcze dwie takie drużyny w Szwajcarii. Trener U-16 w Solothurn jest w zatrudniany przez nich, najlepsi zawodnicy młodzieżowi od nas trafiają w tym wieku do nich. Ta współpraca trwa już bodaj ósmy rok, ale inicjatywa wyszła od Hansa-Petera Zaugga, dyrektora sportowego Solothurn oraz osoby współodpowiedzialnej za szkolenie w Szwajcarii. Przekonał klub z Bazylei, by raz w tygodniu przyjeżdżali do nas ich trenerzy i prowadzili zajęcia według swojego planu.
Jak pan korzysta na tej współpracy?
W FC Basel rywalizacja jest ogromna. Przed kilkoma laty było tak, że z U-18 do U-21 dostawało się tylko czterech zawodników. Pozostali piłkarze, ci pochodzący z regionu Solothurn, trafiają do nas na stałe lub na wypożyczenie. Mam młody zespół, wiem doskonale, co oni potrafią, więc staram się im tylko pomagać i… nie przeszkadzać.
Ma pan możliwość podglądania, jak pracuje pierwszy zespół mistrza Szwajcarii?
Zimą ubiegłego roku musiałem zaliczyć staż w ramach kursu UEFA Pro w Szkole Trenerów PZPN. Znałem z boiska Ursa Fischera, który do lata prowadził FC Basel, dla niego nie było żadnego problemu. Zaprosił mnie na styczeń, gdy było więcej treningów taktycznych. Miałem pełen dostęp, mogłem wszystko zobaczyć. Jeśli chodzi o organizację klubu, potrzeby pracowników, obiekty i działanie klubu.
Basel od ośmiu lat wygrywa mistrzostwo kraju. Co sprawia, że są wyjątkowi?
Gen zwycięstwa. Wypracowali go latami, a zaczęło się od Christiana Grossa, który prowadził zespół przez dziesięć lat (1999-2009 – przyp. red.). Postawił sprawę jasno: szukamy zawodników o konkretnym profilu, ale przede wszystkim musi pasować mentalnie. Trwało to kilka lat, ale sukcesy przyszły, przyspieszyły też cały proces. W czerwcu doszło do sporych zmian w klubie, odeszło wielu trenerów, zmienił się prezes, ale zostawiono jedną kluczową osobę: szefa skautingu. Wiedzą, jaką on daje wartość.
Jak definiują ten gen zwycięstwa?
Możesz popełnić błąd, ale jeśli po stracie piłki staniesz w miejscu i zaczniesz się kłócić, to nie ma dla ciebie miejsca w FC Basel. Pomyłki zdarzają się każdemu, lecz najważniejsza jest reakcja: głowa w dół, powrót na swoje miejsce, próba odbioru piłki. Dyscyplina jest kluczowa. Budują charakter.
W jaki sposób wprowadzają to u młodzieży?
Po pierwsze, dzięki odpowiedniej bazy szkoleniowej. Mają wyposażenie, możliwości wyjazdów, sprowadzają i opłacają najlepszych trenerów. Po drugie, skauting. Stworzyli sieć w trójkącie Szwajcaria-Niemcy-Francja i tam działają, starają się ściągać 13-, 14-latków odpowiednich do swojej filozofii. Po trzecie, SITO. Szybkość, Inteligencja, Technika, Osobowość – to cztery czynniki na które najbardziej zwracają uwagę. Do każdego z nich mają podpunkty, pytania odnośnie konkretnych atrybutów czy zachowań i na ich podstawie selekcjonują. Jednym z tych kwestii jest to, jak reagują po stracie piłki swojej lub kolegi. Czy dyskutują, jak wpływa na nich krytyka, czy przyjmują informacje do wiadomości. W każdym z tych podpunktów są oceniani w skali 1-4. Jeśli w jakimś jest oceniany na jedynkę, to nie pasuje do FC Basel. Przy nocie „2” zawodnik może być super technikiem, ale bez odpowiedniej osobowości dostanie najwyżej propozycję wypożyczenia, by przemyśleć zachowanie, poprawić się i dać sobie szansę. Trójka – zostawiają. Czwórka – to zawodnik wyższej klasy. Dwie najniższe noty praktycznie ich nie interesują, nie mają na to czasu.
W pana klubie jest również dyrektor sportowy.
Tak, jest nim Hans-Peter Zaugg. Jest odpowiedzialny za szkolenie, ale też za struktury klubu, jak wszystko ma wyglądać. W ubiegłym roku przeszedł na emeryturę, ja po nim przejąłem zespół. Hans-Peter ma ogromne doświadczenie trenerskie: był mistrzem Szwajcarii, przez długi okres był asystentem selekcjonera reprezentacji kraju, na jeden mecz przejął jego obowiązki. Był również odpowiedzialny za filozofię szkolenia w księstwie Liechtenstein. Zjadł zęby na piłce, ma wiedzę teoretyczną i praktyczną. FC Solothurn trenował przez dwa lata, ale zdecydował się na przejście do roli dyrektora sportowego. Zawsze szukałem takiego klubu: gdzie nie ma nacisku na tu i teraz, ale planowanie jest bardziej średniodystansowe. Filozofia Solothurn jest właśnie wyważona. Byłem przygotowany do tej roli, wiedziałem na co się piszę. Hans-Peter Zaugg mi nie przeszkadza, ponieważ widzi, że pracuję dokładnie według planu klubu, kontynuuję to, co on zapoczątkował.
Pamiętając okres swojej kariery piłkarskiej w Polsce, jak porównałby pan podejście trenerów do zawodników w tych dwóch krajach?
Wtedy mówiono piłkarzowi: masz piłkę, to zrób z nią coś. A my, Polacy jesteśmy bardziej kreatywni od Szwajcarów! Gdy tylko poprzeć tę umiejętność lepszym, skuteczniejszym coachingiem, to będziemy nie do zatrzymania. Na czym to polega? Chodzi o zwracanie uwagi na detale. Od skrzydłowego nie wymagam wyłącznie tego, by na treningach często dośrodkowywał, ale pracujemy nad ułożeniem stopy, tym, co powinien zrobić przy podaniu na krótki lub na długi słupek. I później te szczegóły decydują o zwycięstwach. Przygotowując trening rozpisuję również „coaching-punkty” na których się koncentruję w stu procentach i je egzekwuję.
Do tej pory szwajcarski system szkolenia był znany z tego, że narzucano drużynom konkretny system gry.
Tak, ale był on sugerowany, czyli gra w 4-4-2. Teraz Szwajcarzy od tego odeszli, trenerzy mają pełną swobodę do wprowadzania korekt, zachęca się również do gry 4-3-3. Jest płynność w grze. Wielu szkoleniowców decydowało się nawet na różne systemy w defensywie i w ofensywie.
Jak porównałby pan zawodnika polskiego i szwajcarskiego pod względem mentalności?
Muszę wrócić kilkanaście lat wstecz. W Szwajcarii młodzi chłopcy już od pierwszych dni szkolenia są uczeni dyscypliny: jeśli robimy trzy, to trzy. Zwracana jest uwaga na solidność. Na dziś w piłce juniorskiej wyróżnia ich solidność wykonywania ćwiczeń, skupienie na treningu. Później naturalnie pojawia się dyscyplina taktyczna, a kolejnym naturalnym efektem szkolenia jest to, że zawodnicy w wieku seniora odnajdują się w różnorodnych systemach grając w całej Europie. Od trenerów pracujących w Polsce z kolei słyszę, że brak dyscypliny jest sporym problemem.
Czy w rozmowach podczas zjazdów kursu UEFA Pro trenerzy słysząc o tym, jak pracuje się w Szwajcarii zazdroszczą tego średnio- czy nawet długofalowego podejścia? W Polsce jest ono bardzo rzadko spotykane, po średnim czasie pracy szkoleniowców w Ekstraklasie widać, że nie ma się wobec nich cierpliwości.
Nie, nie zazdroszczą. Ale poprzez dyskusje nad tym, jak robi się to w Szwajcarii i jak w Polsce wszyscy zdobywamy większą wiedzę. Rozwijamy swój punkt widzenia, ja również. Ale wiemy, że nie da się przełożyć tego systemu jeden do jednego. Polska ma swój, są tu inne metody szkoleniowe, inne plany i można coś zapożyczyć, jednak nie kopiować. Cierpliwość to jeden z wielu, wielu aspektów.
Pana celem jest jednak praca w Polsce, nie w Szwajcarii. Dlaczego?
Oczywiście nie odrzuciłbym pracy w najwyższej lidze szwajcarskiej, mam możliwość, bo znam tamtejszy rynek, nie ma bariery językowej. Ale w Polsce również chciałbym się sprawdzić w piłce profesjonalnej. Przez ostatnie dwa lata uczestnictwa w kursie miałem okazję i prowadzić treningi, i obserwować zajęcia kolegów, i rozmawiać na wiele tematów w Szkole Trenerów. To dało mi jeszcze szersze spojrzenie na sytuację w Polsce po latach poza krajem. Wzbogaciłem swój warsztat trenerski, jestem jeszcze lepiej przygotowany.
Rozmawiał Michał Zachodny