Aktualności
[WYWIAD] Artur Sobiech: Wszyscy oczekują, że pociągnę Lechię
Specjalne06.10.2018
Przede wszystkim dyscypliny. Wokół niej wszystko się tam kręci. Dalej: profesjonalizm. Przywiozłem go trochę ze sobą do Polski. Nauczyłem się profesjonalnego podejścia do piłki, co staram się przekazywać kolegom z Lechii, chociaż to już nie te czasy co kiedyś, teraz piłkarz jest bardziej świadomy. Dotyczy to także młodych zawodników. Oni od małego profesjonalnie się prowadzą.
Jeden z tych – powiedzmy – „młodych”, czyli Jakub Arak stwierdził, że gra z tobą to dla niego uniwersytet.
Cieszę się, słysząc takie słowa, tym bardziej, że to mój konkurent do gry w ataku. Już moja w tym rola, aby się rozwinął. Nie oszukujmy się – tego doświadczenia w Niemczech zdobyłem dużo, rywalizowałem ze świetnymi piłkarzami, dlatego służę mu pomocą. Mam nadzieję, że dzięki mnie podniesie swoje umiejętności na wyższy poziom.
Z klasowymi zawodnikami grałeś co kolejkę.
Zaczynając od tyłu: Christian Pander – świetna lewa noga. Gdyby nie kontuzje, zrobiłby jeszcze większą karierę, a i tak miał ją ciekawą. Choćby to, że grał z Schalke 04 Gelsenkirchen w Lidze Mistrzów. Strzelał dużo goli, wystąpił w reprezentacji Niemiec. W ofensywie imponował mi Jan Schlaudraff, który też zaliczył występy w kadrze. Jeśli tylko był w formie, to robił różnicę na boisku. Ogromne wrażenie wywarł na mnie Didier Ya Konan. W sezonie 2010/11 strzelił 14 goli, zaliczył siedem asyst. Był w mega gazie.
Czy któryś z trenerów też miał na ciebie pozytywny wpływ?
Trener Mirko Slomka, bo z nim pracowałem najdłużej. Poza tym, to on ściągnął mnie do Hannoveru. Muszę jednak przyznać, że od każdego ze szkoleniowców nauczyłem się czegoś innego. Do dziś wspominam swoje początki w Niemczech: musiałem przestawić sposób myślenia na bardziej niemiecki, w sensie „ordnung” (porządek – red.). Ale po to wyjechałem, żeby się rozwinąć, poznać nową kulturę, nowe obyczaje, inny styl pracy. Te siedem lat pobytu za naszą zachodnią granicą rozwinęło mnie ze wszech miar. Nie pamiętam kiedy udzieliłem pierwszego wywiadu w języku niemieckim. Pamiętam za to, że moim pierwszym nauczycielem niemieckiego był Edward Kowalczuk, trener od przygotowania fizycznego, który przy pierwszej drużynie spędził ponad 30 lat. Najpierw pracował jako fitness coach, teraz pomaga w akademii Hannoveru.
Co poradziłbyś chłopakom, którzy tak jak ty, chcieliby wyjechać z Polski w młodym wieku. Warto?
To już indywidualna sprawa każdego. Ja z kolei zawsze chciałem wyjechać. Nawet przez moment nie zastanawiałem się, czy warto. Inna sprawa, że do wyjazdu zmusiła mnie moja sytuacja w Polonii. Musiałem opuścić Konwiktorską, no i akurat zgłosił się Hannover. Gdybym miał możliwość transferu zagranicznego jeszcze wcześniej, to nie zawahałbym się.
Wtedy odchodziłeś z mocnej kadrowo Polonii, ale jednak nie była to nawet czołowa drużyna Ekstraklasy. Wylądowałeś w Bundeslidze, zostałeś od razu rzucony na głęboką wodę.
Człowiek uczy się pływać na głębokiej wodzie. Nie ma się czego bać. W życiu trzeba podejmować wyzwania, stawiać kroki wprzód, nie oglądać się za siebie. Od samego początku kariery byłem nastawiony na zagranicę. Nie mam jednak gotowej recepty na to kto, kiedy powinien wyjechać. Polskę opuszczałem po trzech pełnych sezonach w Ekstraklasie. Nie byłem więc gołowąsem, miałem 21 lat.
Czyli czułeś się dojrzały piłkarsko? Problemy w Polonii w pewien sposób cię zahartowały?
Tak. Prawda jest też taka, że wszędzie trzeba walczyć. Nikt za darmo nie odda ci miejsca w składzie. Dotyczy to zarówno polskiej Ekstraklasy, jak i Bundesligi. Tak naprawdę walka uczy hartu ducha, więc jeśli miałbym coś komuś podpowiedzieć, to: „Wyjeżdżaj i walcz o swoje”.
Lepszego startu w Bundeslidze nie mogłeś sobie chyba wymarzyć.
Przeszedłem do czwartej siły Bundesligi. Dziś to miejsce dawałoby przepustkę do Ligi Mistrzów, wtedy graliśmy w Lidze Europy. Dwa razy dostaliśmy się do fazy grupowej tych rozgrywek i przeszliśmy dalej. W sezonie 2011/12 w ćwierćfinale wyeliminowało nas Atletico Madryt, rok później odpadliśmy zaraz po wyjściu z grupy z Anży Machaczkała. W dwumeczu przegraliśmy 2:4. U nich grali: Willian – teraz piłkarz Chelsea, Lassana Diarra, Samuel Eto'o, trenerem był Guus Hiddink. Co ważne – potrafiliśmy pogodzić grę na dwóch frontach, bo w Bundeslidze też sobie dobrze radziliśmy. To w ogóle były złote czasy Hannoveru.
Pamiętny mecz w Hannoverze?
Dwa. Pierwszy to starcie w 1/16 Ligi Europy z FC Brugge na własnym stadionie. Od 51. minuty przegrywaliśmy 0:1. W 68. minucie wszedłem na boisko, pięć minut później zdobyłem bramkę na 1:1. W końcówce zostałem sfaulowany w polu karnym. Jedenastkę wykorzystał Schlaudraff, wygraliśmy 2:1. Zaliczyłem prawdziwe wejście smoka. Drugie spotkanie ma już bardziej słodko-gorzki smak i dotyczy starcia z Borussią Dortmund z 12 września 2015 roku, której strzeliłem dwa gole. Po pierwszym moim trafieniu prowadziliśmy 1:0, następnie wyrównałem, ostatecznie jednak przegraliśmy 2:4.
Pojedynków z Polakami doświadczyłeś sporo.
Było spotkanie, w którym razem z Robertem Lewandowskim, który już grał w Bayernie Monachium, strzeliliśmy po golu na Allianz Arenie. Po meczu wymieniliśmy ze sobą kilka słów. Zresztą zawsze starałem się zamienić choćby słowo z jakimś Polakiem, których swego czasu było wielu w Bundeslidze. Lewandowski, Łukasz Piszczek, Sławek Peszko, Kuba Błaszczykowski, Sebastian Boenisch, Eugen Polanski, Przemek Tytoń. Teraz zostało nas czterech – Robert, Kuba, „Piszczu” i Marcin Kamiński. Niemiecka kolonia Polaków się zmniejszyła, powiększyła się za to w Serie A, gdzie jest teraz kilkunastu naszych zawodników.
Grając wówczas w Bundeslidze, piłkarz miał przynajmniej pewność, że zostanie powołany do reprezentacji.
Jeśli o mnie chodzi, to grałem regularnie w lidze, europejskich pucharach, więc siłą rzeczy byłem kandydatem do gry z orzełkiem na piersi. I powołania regularnie przychodziły.
A pierwsze nadeszło, gdy grałeś jeszcze w Ruchu Chorzów.
Powołał mnie Franciszek Smuda. Na koncie mam 13 występów w drużynie narodowej. Z tych wszystkich spotkań naliczyłem trzy w podstawowym składzie. Najmocniej w pamięci utkwiło mi towarzyskie spotkanie z Łotwą tuż przed EURO 2012. Wygraliśmy 1:0, strzeliłem gola i w ostatniej chwili wcisnąłem się do kadry na mistrzostwa Europy.
Na których jednak nie zagrałeś ani minuty.
Za to uczestniczyłem w wielkim wydarzeniu, którego współgospodarzem była Polska. Takiej imprezy się nie zapomina. Ten mecz otwarcia z Grecją – pełen stadion, świetna atmosfera... Duże emocje i przeżycie.
Nie powiedziałeś jeszcze ostatniego słowa w reprezentacji, do której wciąż chcesz wrócić. W Lechii już w trzecim meczu strzeliłeś trzy gole.
To nie wzięło się z niczego. Duża w tym zasługa sztabu szkoleniowego Lechii. Trenerzy odwalili kawał dobrej roboty. Nie wrzucili mnie od razu na głęboką wodę, tylko powoli wprowadzali, bo mieli świadomość, że nie przepracowałem z nimi okresu przygotowawczego. Stopniowo zwiększaliśmy obciążenia. Ważne, że ze zdrowiem jest wszystko ok.
Po takim meczu, jak z Zagłębiem Lubin, niejako sam sobie wysoko zawiesiłeś poprzeczkę, chociaż i tak oczekiwania wobec ciebie były wysokie.
Gdzie bym nie poszedł, tam oczekiwania byłyby duże. Wróciłem jako ukształtowany zawodnik, w dobrym, piłkarskim wieku. Wiem, że wymagania w stosunku do mojej osoby są wysokie. Ludzie oczekują, że pociągnę Lechię, wniosę sporo pozytywnej energii do drużyny.
Lechia nie wygrała w lidze od trzech meczów. Złapała was zadyszka?
Nic z tych rzeczy. Jesteśmy na trzecim miejscu w tabeli, tracimy punkt do lidera. W sobotę gramy u siebie z Zagłębiem Sosnowiec i myślę, że wrócimy na właściwe tory.
Ty też wracasz?
Powoli. Każdy z nas jest traktowany przez trenera Piotra Stokowca tak samo, dla każdego zasady są identyczne. Trzeba ciężko pracować i udowadniać w trakcie spotkań, że szkoleniowiec dokonał słusznego wyboru.
Czas zatem potwierdzić, że hat-trick nie był przypadkiem?
Od napastnika zawsze wymaga się goli. Nie zawsze jednak ma się taki dzień, jak ja z Zagłębiem Lubin. Raz wpada, innym razem nie. Oby w sobotę znów się udało coś strzelić. W ile strzelonych goli celuję na koniec sezonu? Tak, jak do tej pory, nie składałem żadnej deklaracji bramkowej, będę się tego trzymał.
Rozmawiał Piotr Wiśniewski