Aktualności
[WYWIAD] Andrzej Zgutczyński: Zmiana na mundialu w Meksyku, z którą warto było poczekać
Gdy spojrzeć na statystyki ligowe, to w kontekście wyjazdu na mistrzostwa świata w Meksyku był pan szczęściarzem. Akurat w sezonie 1985/86 wystrzelił pan z formą i z 20 golami został królem strzelców I ligi.
Różnie można na to patrzeć, bo poza tym sezonem, to akurat dużo szczęścia nie miałem. Kiedy wezwano mnie na służbę wojskową do Legii Warszawa, to akurat złamałem palec i dość długo dochodziłem do siebie. Na tyle długo, by odesłano mnie z wojska już po pół roku z powrotem do Bałtyku Gdynia. Zresztą wtedy mieszkałem w jednym pokoju z Włodzimierzem Smolarkiem, który też nie pałał chęcią do gry w Legii. Potem jak po mundialu wyjechałem do Francji, też prześladowały mnie kontuzje i pobytu w Auxerre nie wspominam za dobrze.
W Górniku Zabrze to szczęście jednak się uśmiechnęło.
Ale też nie od razu. Powiem szczerze, że pierwsze dwa sezony były dla mnie trudne. Źle się czułem na Śląsku. Zupełne nie mogłem przywyknąć do tamtejszego powietrza. Na początku chodziłem otumaniony. Zupełnie nie służył mi śląski klimat. Choć na zespół nie mogę narzekać, bo w Górniku atmosfera była kapitalna. Mieliśmy bardzo silną drużynę, zwłaszcza w ofensywie. Nic dziwnego, że zdobyliśmy dwa mistrzostwa z rzędu. Andrzej Iwan, Andrzej Pałasz, Ryszard Komornicki, Jasiu Urban, Ryszard Cyroń. Każdy z tych zawodników mógł grać zarówno w ataku, jak i w pomocy. Mnóstwo goli strzeliłem właśnie po podaniach Iwana czy Komornickiego. Zresztą wtedy zdobyliśmy aż 70 bramek [druga Legia 55, a trzeci Widzew 40 – przyp. red.].
Pojechał pan na mistrzostwa świata, choć w kadrze zagrał pan zaledwie cztery razy i to w meczach towarzyskich. Nie było komentarzy, że może jednak pan nie zasłużył?
Wtedy nie było facebooka czy twittera, by komentować takie powołania. Czytało się „Przegląd Sportowy” czy „Piłkę Nożną” i to było tyle. Tam nikt za bardzo nie roztrząsał powołań. Z drugiej strony byłem królem strzelców, imponowałem formą, więc nie było to duże ryzyko, by wziąć mnie na mistrzostwa. Było dla mnie jasne, że nie będę graczem pierwszego składu.
Wszystkie mecze w reprezentacji rozegrał pan na wyjazdach. Pamięta pan debiut w Tunisie przeciwko Tunezji?
To nie było tak, że nagle pojawiłem się w reprezentacji nie wiadomo skąd. Wcześniej występowałem w reprezentacjach młodzieżowych, a w kadrze olimpijskiej, która walczyła o wyjazd na Igrzyska w 1984 roku rozegrałem kilkanaście spotkań. Wtedy awans przegraliśmy gorszą różnicą bramek z NRD. I tak oczywiście byśmy nie pojechali, bo Polska i inne kraje komunistyczne zbojkotowały Igrzyska w Los Angeles. Dlatego pierwszy mecz w kadrze seniorów nie był dla mnie bardzo wielkim wydarzeniem, tym bardziej że było to spotkanie towarzyskie, których całkiem sporo rozgrywaliśmy.
W Meksyku wystąpił pan w końcu w meczu o punkty i to akurat w wygranym 1:0 z Portugalią.
Wszedłem kwadrans przed końcem, choć zacząłem się rozgrzewać dużo wcześniej. Miałem zmienić Włodka Smolarka. Trener Antoni Piechniczek zwlekał ze zmianą, jakby czekał, że może jeszcze się wydarzy. I okazało się, że miał nosa, bo Włodek strzelił zwycięską bramkę.
Gdyby zdjął wcześniej Smolarka, to gola by nie było…
Tak rozmawialiśmy w szatni, ale Zbyszek Boniek powiedział, że to wtedy ja bym strzelił tę bramkę.
Ten gol dał awans do 1/8 finału, w którym zagraliście z Brazylią. To był dziwny mecz, bo mogliście szybko prowadzić, a skończyło się 0:4.
Rzeczywiście, początek należał do nas. Rysiek Tarasiewicz trafił w poprzeczkę, mieliśmy jeszcze jedną świetną okazję. Mogło być 2:0, ale tak naprawdę Brazylia była wtedy bardzo silna. My nie mieliśmy już tak dobrego zespołu jak na poprzednich mistrzostwach. Klasę światową prezentowali Smolarek, Boniek czy Młynarczyk. To było trochę mało, by zawojować te mistrzostwa. Już samo zakwalifikowanie się do mundialu przyszło nam z trudem. Zresztą Boniek powiedział wtedy, że na kolejny awans na mistrzostwa świata poczekamy z 20 lat.
Jakie to były dla pana mistrzostwa?
Bardzo dziwne. Czułem się nie jakbym był na mundialu, tylko na zamkniętym zgrupowaniu. Byliśmy właściwie cały czas w hotelu, skąd dowożono nas na treningi i na mecze. Dookoła było mnóstwo żołnierzy z karabinami. Mimo wszystko nie było to normalne, że na ulicach jest pełno uzbrojonego wojska.
Wróciliście do Polski i błyskawicznie wyjechał pan do Francji.
Jak już wspomniałem gra w Auxerre nie była udana. Kiedy jednak odszedłem do drugoligowego Dijon było sporo lepiej. Grałem regularnie i Francuzi chcieli mnie pozyskać na dłużej. Nie było to jednak takie łatwe. Akurat kończył się mój trzyletni kontrakt, a nie było tak, jak teraz, że byłem wolnym zawodnikiem. Trzeba było znów zapłacić Górnikowi za mój transfer. W Zabrzu postawili zaporową cenę. Za takie pieniądze Dijon mogło sprowadzić trzech 25-letnich Jugosłowian, a nie zatrzymywać 31-letniego Polaka. Zostałem jeszcze kilka lat we Francji, grałem w czwartej lidze w CS Meaux.
Zdecydował się pan wrócić do Polaki, ale zaraz znów wyjechał.
Adam Walczak, z którym znałem się z Bałtyku Gdynia i mieszkaliśmy w tym samym bloku namawiał mnie, by wyjechać do Szwecji. Nie za bardzo chciałem, bo miałem już dosyć piłki. Wolałem oglądać tenis ziemny na Paris Open niż mistrzostwa świata w Stanach Zjednoczonych. Poza tym myślałem, że po dwóch latach bez grania w piłkę, to niewiele pokaże. W końcu jednak pojechaliśmy, w pierwszym sparingu strzeliłem cztery gole i wypracowałem ze dwa kolejne. Śmiałem się, bo mówili, że takiego zawodnika potrzebowali. I przez kilka lat jeszcze tam kopałem piłkę.
Zaliczył pan jeszcze epizod w Bałtyku Gdynia, a w Raduni Stężyca grał pan jeszcze w wieku 44 lat. Znalazłem taki cytat z Głosu Wybrzeża sprzed 18 lat: „Radunia przegrała właśnie z inną gdańską drużyną. To już czwarta z rzędu porażka ekipy Andrzeja Zgutczyńskiego, który tak się wkurzył, że w trakcie przerwy przebrał się i wszedł na boisko za Remigiusza Czerwińskiego. 43-letni "Zgutek" nie grał, ani nawet nie trenował bez mała przez pół roku. I co? W 67. minucie doprowadził do wyrównania.”
Znów dałem się namówić koledze, tym razem Januszowi Kupcewiczowi, który współpracował z Radunią. Udało nam się awansować do czwartej ligi, a potem jeszcze przez sezon byłem trenerem tej drużyny. Zdarzało się, że grałem i czasem jeszcze gola zdobyłem.
W internecie znalazłem, że później prowadził pan butik odzieżowy.
Tak było, ale teraz tym zajmuje się już żona. Uznałem, że jako 60-letni facet nie będę doradzał dziewczynom, jak mają się ubierać. Teraz jeżdżę taksówką w Trójmieście. Tu mi powietrze najlepiej odpowiada (śmiech).
Rozmawiał Andrzej Klemba