Aktualności

[WYWIAD] Andrzej Niewulis: Trener połączył jakość z charakterem

Specjalne28.12.2018 
Mamy dobry zespół i jeśli nadal będziemy w ten sposób wykonywać swoją pracę, to nie musimy się oglądać na innych. Niczego się nie boimy. Czujemy, że jesteśmy mocni i możemy zrobić coś fajnego. Z drugiej strony pamiętamy, że na tę chwilę niczego jeszcze tak naprawdę nie osiągnęliśmy. Mamy spokój i trzynaście kolejek w następnej rundzie. Swoje trzeba jeszcze zrobić – mówi Andrzej Niewulis, kapitan pewnie zmierzającego po awans do ekstraklasy Rakowa Częstochowa.

Zacznijmy od tego, co dla Rakowa w tym momencie jest najważniejsze, a więc od pewnego marszu do ekstraklasy i wszystkich pochwał, które spływają pod waszym adresem. Wypracowaliście sobie taką sytuację, że misja, która ma zakończyć się awansem, nie może się nie udać.
Zrobiliśmy kapitalną robotę i w bardzo komfortowej sytuacji mogliśmy się udać na urlopy. Osiągnięty przez nas wynik nie jest przypadkowy, w związku z tym nie zastanawiamy się czy to jeszcze można zmarnować. Mamy dobry zespół i jeśli nadal będziemy w ten sposób wykonywać swoją pracę, to nie musimy się oglądać na innych. Niczego się nie boimy, czujemy, że jesteśmy mocni i możemy zrobić coś fajnego. Z drugiej strony pamiętamy, że na tę chwilę niczego jeszcze tak naprawdę nie osiągnęliśmy. Mamy spokój i trzynaście kolejek w następnej rundzie. Swoje trzeba jeszcze zrobić. Co do pochwał, to bardzo nam i mi jest miło. To bodziec do jeszcze cięższej pracy, ale i docenienie starań. Przychodziłem do Rakowa ze spadkowicza, ze Znicza Pruszków i nie widziałem siebie w takiej roli, mimo że mocno w siebie wierzyłem. Na pewno się nie zadowalam tym, co mam teraz. Wiem, że ciężka praca może dać fajne efekty.

Przywykłeś już do tego, że jesteś jednym z częściej chwalonych i najbardziej docenianych pierwszoligowców tej jesieni? W zasadzie zdominowaliście wszelkie plebiscyty.
Trudno mi się do tego odnieść. Patrząc jednak na statystyki, to pod każdym względem widać, że zasłużyliśmy. Mamy najwięcej punktów, najwięcej strzelonych goli i najmniej straconych. To musi się odbić na wynikach. Mógłbym wyróżnić każdego po kolei. Bardzo wysoko atakujemy i zaczynamy bronić. Tracimy mało bramek, ale to nie tylko zasługa obrońców, ale całego zespołu.

Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem była taka różnica na tym etapie. W ostatnich latach to z reguły był spory kocioł.
To prawda. Ostatnie sezony były bardzo wyrównane. Z podniesioną głową mogę powiedzieć, że byliśmy zdecydowanie najlepsi. Kilka lat temu Arka Gdynia i Wisła Płock miały podobną sytuację. Wówczas te zespoły zdecydowanie przewyższały ligę. Mam nadzieję, że pójdziemy ich śladami i wiosną również potwierdzimy naszą dobrą formę.



Do tego bardzo dobrze radzicie sobie w Pucharze Polski. Spodziewaliście się, że tak to może wyglądać?
To zasługa wszystkich ludzi w klubie. Począwszy od właściciela, który udostępnił trenerowi niezbędne środki do zbudowania takiego zespołu, dzięki temu mamy dwa równe składy. Trener dobrał odpowiednich ludzi, nie tylko pod względem umiejętności ale i charakteru. Bardzo dobrze się to sprawdza i stąd taka nasza postawa w pucharze i lidze. Jestem pewny, że na wiosnę również na dwóch frontach będziemy walczyć o najwyższe cele.

Mecz z Lechem w Pucharze Polski był najlepszym tej jesieni w waszym wykonaniu?
Na pewno rywal był z bardzo wysokiej półki. Ciężko zestawić z nim przeciwników, z którymi mierzymy się w pierwszej lidze. Gdybyśmy nie patrzyli na poziom przeciwnika, to jeszcze kilka spotkań bym znalazł, które wyjątkowo dobrze nam wyszły.

A jak ty, jako rodowity suwalczanin, odebrałeś wyeliminowanie Wigier?
Przed meczem różnie się do tego podchodzi, ale gdy spotkanie się już zaczyna, to trzeba się wyzbyć wszelkich sentymentów. Najważniejszy jest wówczas aktualny klub. Niestety nie ma czasu na chwilę zawahania. Na pewno serce bije mocniej przed czy po meczu, ale w trakcie tych 90 minut, trzeba o tym zapomnieć.

Wyjeżdżałeś z Suwałk, gdy przy Zarzeczu nikt pewnie jeszcze nie myślał nawet o grze w I lidze czy rywalizacji w ćwierćfinale pucharu Polski. Dużo się tam zmieniło?
Gdy opuszczałem Suwałki po raz pierwszy, miałem 13 lat. Przez pięć lat uczyłem się w łódzkim SMS-ie. Kilkukrotnie wracałem w rodzinne strony. Wigry zawsze wyciągały do mnie pomocną dłoń, a ja zawsze robiłem na boisku wszystko, by się za to odwdzięczyć. Uważam, że zawsze korzystały na tym obie strony.



Była jakaś opcja, żeby po spadku Znicza ponownie wrócić do Suwałk?
Tak, dostałem propozycje i byłem bliski przejścia do Suwałk, ale pojawiła się propozycja z Rakowa i długo się nie zastanawiałem. Mam żonę z Katowic i na pewno chcieliśmy mieszkać na Śląsku.

Żona miała decydujący głos?
To był jeden z kilku istotnych czynników. Głównym argumentem, przemawiającym za przejściem do Rakowa, była natomiast rozmowa z trenerem Papszunem, który przestawił mi wizję klubu.

Teraz raczej trudno spodziewać się kolejnego powrotu.
Nigdy nie mówię nie, ale przyszłość wiąże ze Śląskiem. Oddaję się piłce w całości. Na pewno po zakończeniu kariery chce przy niej zostać. Nie jestem przekonany czy chciałbym być trenerem, ale kręci mnie skauting. Może kiedyś będzie szansa się w tym spróbować. Lubię młodzieżowy futbol. Mam jakieś pomysły. Powoli rodzą się w głowie nowe cele i marzenia. Liczę, że je zrealizuje.



Znasz już smak zwycięstwa w rozgrywkach Pucharu Polski, które wygrałeś jeszcze w barwach Jagiellonii. Wówczas twój wkład w sukces był jednak niewielki. Teraz są szanse na to, by wznieść trofeum w górę ze świadomością, że na prawdę mocno się o to postarałeś na murawie.
Zagrałem wówczas chyba pół spotkania. Tutaj gram praktycznie od początku do końca w każdym meczu. Nie ukrywam, że teraz mogłoby to smakować jeszcze bardziej, choć i przed kilkoma laty, mimo niewielkiej ilości minut na boisku, smakowało to wyśmienicie. Póki co, trudno to sobie wyobrazić.

W Jagiellonii debiutowałeś też w ekstraklasie. Jak wspominasz tamten okres i czego z perspektywy czasu ci zabrakło, aby na dłużej zostać na tym poziomie? Kilka lat zajęło ci by ponownie obrać odpowiedni kurs na najwyższy poziom rozgrywkowy.
Czasami wracam wspomnieniami do tego okresu. Przychodziłem wówczas do ekstraklasy, przeskakując jeden poziom rozgrywkowy. Dla młodego piłkarza ważne jest, żeby zbierać doświadczenie na każdym poziomie. Na treningach nie czułem się słabszy od kolegów, ale pewnych różnic nie dało się ukryć. Brak mi było doświadczenia i gry, pojawiały się błędy indywidualne. Brakowało ogrania, którego nie brakuje mi teraz. Człowiek z wiekiem dojrzewa, teraz mentalnie również jestem dobrze przygotowany.



O dobrym przygotowaniu mentalnym świadczy też kapitańska opaska Rakowa.
To dla mnie mega wyróżnienie, tym bardziej, że przychodziłem tu jako spadkowicz. Na pewno dużo pomogła mi współpraca z trenerem od przygotowania mentalnego w Rakowie, Pawłem Frelikiem. Trener przydzielił mi ważną rolę i staram się z niej dobrze wywiązywać. Zarządzam zespołem na boisku wspólnie z bramkarzem i staram się jak najwięcej podpowiadać. To pokazuje, że mentalnie jestem mocny. Jestem bardzo dumny, mogąc wyprowadzać Raków na mecze w roli kapitana. Sądzę, że daję radę i nie zawodzę oczekiwań kolegów i trenerów.

Mówisz o trenerze mentalnym. Jak ważna jest rola tych specjalistów w piłce? Jedni są za, a drudzy twierdzą, że nie jest to konieczne.
To indywidualna sprawa. Moim zdaniem to jest konieczność. Niektórzy mówią, że dają sobie spokojnie radę bez tego, że nie potrzebują takiej pomocy, nie zdając sobie jednocześnie sprawy z tego, ile by zyskali na takiej współpracy. Oczywiście jak ze wszystkim, jak chcesz na tym skorzystać, to musisz chcieć. Bez twoich chęci nic nie osiągniesz. Na swoim przykładzie wiem, że dzięki temu rośnie świadomość wielu rzeczy. Trudne momenty zdarzają się każdemu. Jesteśmy tylko ludźmi. Każdy z nas ma swoje życie i różne bodźce. Każdego zawsze spotka jakiś dołek, który może mieć wpływ na boisko. Cały czas się dziwię, że tak mało ludzi z tego korzysta, dla mnie to wręcz obowiązek.

Może to kwestia przełamania się? Mówiąc o tym otwarcie, niejako wysyła się sygnał, że samemu nie radzi się sobie z pewnymi kwestiami.
To błędne myślenie. Moim zdaniem nie okazuje się w ten sposób słabości. Wręcz przeciwnie – pokazuje profesjonalizm, że dąży się do perfekcji każdą możliwą drogą. Nie ma ludzi niezniszczalnych, każdy z nas miał różne doświadczenia, które nas kształtowały jako człowieka. Każdy z nas codziennie mierzy się z mniejszymi lub większymi problemami. Dla mnie to żadna ujma czy wstyd. Nie raz widzę, że chłopaki mają z czymś problem. I właśnie w tych trudnych momentach trener jest od tego, by pomóc, skrócić czas pokonania ich. Z drugiej strony błędne jest też kojarzenie trenera mentalnego tylko z problemami. Warto też mieć kogoś takiego, kto przypilnuje, żeby za szybko nie spocząć na laurach, kto przygasi entuzjazm i pokaże, że jeszcze wiele jest do zrobienia, nie pozwoli się zadowolić mniejszymi sukcesami.



Wspomniałeś o trudnych momentach, a takie też pewnie ci się zdarzały. Pokonanie którego z nich dało poczucie, że jeśli to przezwyciężyłeś, to nic cię nie zatrzyma przed odniesieniem sukcesu?
Zacznę trochę od końca. Mówiąc o gorszych momentach miałem na myśli bardzo przyziemne rzeczy, jak chociażby przegrany mecz czy jakiś wyraźny błąd na boisku, nawet w wygranym meczu. Trener potrafi szybko zareagować w takich momentach, poprawić nastawienie. Ja natomiast w pewnym momencie miałem już dość i mocno zastanawiałem się czy w ogóle jest sens kontynuowania gry. Po rozstaniu z Jagiellonią próbowałem zaczepić się w niższych ligach w Niemczech. Po testach musiałem jednak wrócić do domu. Później na miesiąc załapałem się do Dolcanu, jednak i tam nic większego z tego nie wyszło. Byłem nieprzygotowany i mi podziękowano. Wówczas zacząłem się zastanawiać, co teraz? Po drodze przytrafiły mi się jeszcze jakieś urazy i naprawdę nie było wówczas żadnego znaku, że coś wkrótce się zmieni na lepsze. Z drugiej strony zacząłem też myśleć, co właściwie mogę robić zamiast gry w piłkę i niczego sensownego nie wymyśliłem. W końcu dostałem kolejną szansę od piłki i trafiłem do Znicza Pruszków. Znów musiałem przejść przez testy, które jednak nie były dla mnie żadną ujmą. Po nich powiedziałem sobie, że jak nie teraz, to już nigdy, że musi być dobrze. Przez długi czas sam sobie byłem takim trenerem mentalnym, a jeszcze niedawno nawet rodzina radziła mi, bym zaczął się rozglądać za czymś innym. Zmieniłem swoje podejście i wszystko zaczęło się jakby na nowo dobrze układać. Stałem się profesjonalistą w każdym calu i z roku na rok na nowo zacząłem się tym wszystkim cieszyć coraz bardziej. Z perspektywy uważam, że przejście przez tamten okres spowodowało, że stałem się jeszcze mocniejszy psychicznie, przez co teraz łatwiej sobie radzę z chwilowymi problemami.

Nie zmieniał tego wówczas nawet początek w Zniczu? Cztery mecze, pięć kartek, z czego dwie czerwone?
Zawsze grałem agresywnie (śmiech). Trener pozwalał mi na ostrą grę, to było wkalkulowane. Na początku wynikało to też trochę z braku gry przez dłuższy czas. To skutkowało błędnymi decyzjami, ale z czasem było coraz lepiej.

Ale statystyki kartek cały czas masz mocne. Kolejny sezon to 16 żółtych i 2 czerwone.
Dopiero w Rakowie uległo to zdecydowanej poprawie. W Zniczu graliśmy raczej mocno defensywną piłkę, opartą na grze w kontrataku. Duża ilość fauli wynikała z jeszcze większej ilości prób przejęcia piłki. Stąd pokaźna kolekcja kartek. Zapracowałem sobie na łatkę takiego, co nie kalkuluje i któremu ostra gra nie jest obca.

Czyli jak było jakieś zamieszanie i sędzia dokładnie nie widział, co się stało, to biegł do Niewulisa i z automatu sięgał do kieszonki?
Trudno się nie zgodzić (śmiech). Miałem takie sytuacje, że już w tunelu, jeszcze przed meczem sędzia ostrzegał mnie – Andrzej uważaj, bo już przy pierwszym faulu będzie kartka. Na przykładzie mojej gry w Rakowie, gdzie drużyna chce być przy piłce, widać jednak, że można grać w inny sposób i nie wykluczać się co chwila z gry.



I tak i nie, bo grając już w Częstochowie, udało ci się zobaczyć czerwone kartki mecz po meczu. A przed wyrzuceniem z boiska nawet… strzeliłeś gola.
Szalona końcówka poprzedniego sezonu. Przez to musiałem pauzować na początku aktualnych rozgrywek. W pierwszym meczu nie zagrałem przez kartki, do drugiego się nie załapałem, ale później już na stałe wróciłem i tu możemy wrócić do tego, o czym już rozmawialiśmy, czyli tych lepszych i gorszych momentów. Ten nie był dla mnie łatwy, ale się zawziąłem i ponownie wywalczyłem sobie miejsce w składzie.

Walczycie o awans, jesteście już nie tyle na dobrej drodze ku niemu, co autostradzie. Wcześniej wywalczyłeś promocję z II do I ligi. To nie to samo, co może się wydarzyć w przyszłym roku, ale awans, to awans.
To był taki awans, po którym nie do końca potrafiliśmy się cieszyć. Wygrywaliśmy ligę ze świadomością, że z końcem sezonu z klubu odchodzi prezes Adam Krużyński. Wiedzieliśmy, że to nie będzie dobra sytuacja dla klubu i niestety mieliśmy rację, to trochę zaburzyło fetę, choć i tak były to bardzo miłe chwile.

Wróćmy jeszcze do Pucharu Polski. Tym razem już na pewno zmierzycie się z Legią Jaka była wasza reakcja na wyniki losowania?
Gdy jesteś już w ćwierćfinale i do wyjazdu na ten ostatni mecz zostają tylko dwa spotkania, to człowiek zaczyna się zastanawiać. Na pewno fajnie byłoby zagrać z Legią w finale, teraz to już nie będzie możliwe, dlatego najważniejszy staje się ten najbliższy mecz. Pokonanie Lecha dało nam dużo pozytywnej energii.



Gdyby jeszcze udało się awansować kosztem Legii, to ten sezon byłby pod Jasną Górą bardzo długo wspominany.
Dla kibiców już mecz z Lechem był wielką sprawą. Po nim od razu mówili, że dobrze by było gdybyśmy trafili na Legię. Na pewno będą nas mocno wspierać. Nie chcę jednak wybiegać w przyszłość. Nie wyobrażam sobie też, aby po ewentualnym przejściu Legii w kolejnym meczu podwinęła nam się noga. Nie ma co jednak sobie zawracać tym teraz głowy.

Koniec roku, chciałoby się odpocząć, a telefon pewnie cały czas się urywa.
Tak, ale to bardzo fajne. Miałem już nie grać w piłkę, a teraz widzę, ile bym stracił przyjemnych momentów. Dla mnie każda taka okazja do rozmowy to przyjemność.

Tę radość i entuzjazm widać w was cały czas. Najlepsze jest to, że wydaje się to bardzo naturalne i szczere.
To wszystko jest bardzo prawdziwe. Trener stworzył kapitalną ekipę. Możemy zrobić coś dużego. Najważniejsze jest to, że potrafimy przenieść dobre nastawienie na boisko. Czasem może być w szatni bardzo dobrze, a gdy wychodzisz na mecz, to nogi robią się miękkie i jest koniec. Tutaj jeden walczy za wszystkich i odwrotnie. Wielkie słowa uznania dla trenera, że połączył jakość z charakterem.

Rozmawiał Kamil Świrydowicz

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności