Aktualności
Tomasz Łapiński: „Szmata” ma poruszyć czytelnika
– Nie chciałem usłyszeć, że fajnie, miło i przyjemnie się te powieść czyta, ale, że „Szmata” skłania do refleksji. I o to mi właśnie najbardziej chodziło i się udało – uważa Tomasz Łapiński, srebrny medalista olimpijski, były kapitan Widzewa, z którym grał w Lidze Mistrzów i 36–krotny reprezentant Polski, który zadebiutował w wieku 50 lat jako pisarz.
Dlaczego zdecydowałeś się napisać książkę?
Tomasz Łapiński: Często stawiam sobie wyzwania lub inni ludzie, może nawet nieświadomie, mi je stawiają. W książce jest taki fragment, w którym o głównym bohaterze ktoś mówi, że takich piłkarzy jak on to jest na pęczki. A on bardzo takim pęczkiem nie chciał być. I bohater na złość tej opinii staje się piłkarzem z prawdziwego zdarzenia. Podobnie było z napisaniem książki. Od kilku znajomych usłyszałem „Ty pisarzem? Jakie masz w tym doświadczenie?”. Więc co zrobiłem? Napisałem książkę, bo jak to ja nie dam rady? Jedna ambicjonalna szpilka wystarczyła. Potem dochodzi kwestia determinacji jak zrealizować ten cel i podejścia do tematu. Zostałem więc osobą, która napisała książkę.
Bronisz się bardzo przed mówieniem o sobie pisarz?
Bo nie wiem, czy nim jestem.
Podobno zaczęło się jednak od tego, że kiedyś pisałeś wiersze?
Nie przesadzaj. Coś tam próbowałem, ale to były raczej wariactwa i nie można tego nazwać wierszami.
To jak było z książką? Nagle usiadłeś i zacząłeś pisać?
Wszystko zaczęło się od pomysłu napisania scenariusza filmowego. Usiłowałem stworzyć historię, którą będzie można przenieść na duży ekran. W pewnym momencie uznałem jednak, że warto ją poszerzyć o więcej wątków, które z racji ograniczeń nie mogłyby się w scenariuszu znaleźć. W literackiej opowieści można pozwolić sobie na dużo więcej. Podjęcie decyzji było szybkie, za to dużo dłużej trwało przelewanie pomysłu na tekst, ułożenie struktury powieści. Najdłużej trwała edycja tekstu, jak już powstał. Wygładzanie szczegółów, dbanie o logikę w opowiadanej historii, pochylanie się nad mnóstwem drobnych rzeczy. Tak naprawdę od pomysłu do wydania książki minęło około pięciu lat.
I powstała powieść związana z piłką, w której wręcz czuć „zapach” piłkarskiej szatni.
Rzeczywiście sięgnąłem po temat mi bliski i może dzięki temu łatwiejszy. Przecież doskonale znam tę szatnię. Być może też nie chciałem do razu zawieszać sobie jakoś bardzo wysoko poprzeczki. Nie rzucałem się na głęboka wodę i napisałem o czymś co doskonale znam. Dzięki temu ta powieść, choć fikcyjna, jest – mam nadzieję – bardziej wiarygodna.
Twój dorobek piłkarski – srebro olimpijskie, dwa mistrzostwa Polski, występy w Lidze Mistrzów z Widzewem czy 36 meczów w reprezentacji A to materiał na biografię, które są ostatnio bardzo popularne. Wolałeś jednak powieść.
Nie lubię biografii i nie wierzę w nie. Najczęściej są przesłodzone i landrynkowate, często nieprawdziwe lub w niewielkim stopniu związane z rzeczywistością. Zwykle są spisywane nie przez głównego bohatera, ale dziennikarza czy tzw. ghostwritera, a więc już w pewnym stopniu przefiltrowane. Nawet gdyby sam bohater pisał, czyli na przykład ja, to trzeba zadać sobie pytanie na ile potrafiłbym być krytyczny wobec siebie i prawdomówny wobec czytelników. Jaki bym stworzył obraz siebie – prawdziwy czy taki jakim sam chciałbym siebie widzieć.
O ile różni się pierwotna wersja od książkowej?
Sporo. Pierwsza wersja była zbyt odważna, poszedłem za daleko w robieniu czarnego charakteru z bohatera. Postanowiłem jednak dać iskierkę nadziei czytelnikowi, że nie jest z nim tak do końca źle. Najpierw historia była dołująca i bez nadziei niż wyszła w efekcie końcowym, ale sam się do tego przekonałem. Powieść jest fikcyjna, ale zawiera sporo sytuacji, które wydarzyły się naprawdę, tyle że odpowiednio zmiksowanych. Starałem się oddać klimat szatni piłkarskiej przełomu wieków. Chyba udało mi się to w miarę dobrze zrobić, bo jeszcze nie zdarzyło mi się, by ktoś powiedział, że osoba z powieści to jest ten konkretny prawdziwy piłkarz. Postaci w tej książce są zlepkiem różnych cech zawodników, trenerów czy działaczy, których w życiu spotkałem. Każdy kto zna Franciszka Smudę i jego słynne treningowe wahadło, po którym wielu piłkarzy lądowało w krzakach, rozpozna tę cechę u jednego z bohaterów, ale inne nie będą mu pasowały do tego szkoleniowca. Wiem, że to jest ogromna pokusa dla tych, którzy czytają „Szmatę” i chyba nie do odrzucenia, by przypasowywać fikcyjne osoby do prawdziwych. To jednak droga donikąd.
Trudno jednak nie utożsamiać głównego bohatera z tobą.
Rzeczywiście, ale głównie na początku kariery Romana Dzwoneckiego sporo jest zaczerpnięte z mojej historii, ale później zdecydowanie nasze drogi się rozchodzą. To jest tylko punkt startowy bohatera i najprościej było mi zaczerpnąć z tego, co dobrze znałem. Zresztą początki kariery bohatera nie mają później wpływu na dalsze losy. To nie jestem ja.
Jesteś zadowolony z debiutu?
Liczę na to, że ta książka to dopiero pierwszy krok, że otworzy mi jakieś drzwi, choć sam do końca nie wiem do jakiego pokoju. Mam nadzieje, że to nie będzie to pomieszczenie bez wyjścia. Efektem „Szmaty” może będzie następna książka, bo po odzewie od czytelników i recenzjach, widzę, że taki może być kolejny krok. Ale to nie będzie „Szmata 2”, choć wiele osób pytało mnie czy napiszę kontynuację, bo zakończenie jest otwarte. A według mnie nie jest otwarte, tylko niejednoznaczne. To nie chodzi nawet o to, że ta powieść im się spodobała, ale, że ich poruszyła. Podobać to się może piękny pejzaż lub widok. Nie chciałem usłyszeć, że fajnie, miło i gładko się czyta, ale, że skłania do refleksji. I o to mi właśnie najbardziej chodziło. Nie chciałem stworzyć coś ładnego, tylko poruszającego. I jestem zadowolony. Z odzewu i recenzji uznaję tę książkę za mój sukces. Nie ukrywam też mojej fascynacji kinem. Skończyłem przecież dwuletnie studium i chciałbym tę powieść przenieść na ekran. To byłoby coś niesamowitego, ale w to musiałby się zaangażować tak i sztab ludzie, że kadra jednej drużyny to byłoby za mało.
Piłkarski poker 2?
Pojawiły się takie porównania, ale nie można tego zestawiać. Piłkarski poker to komedia, żart i zabawa. Moja „Szmata” to nie jest satyra, ale smutna historia i do tego dużo bardziej realna. U mnie szatnia jest dużo bardziej prawdziwa i duża część powieści toczy się właśnie w niej. U mnie szatnia jest skrajna, skumulowałem w niej wyraziste postawy piłkarzy, też po to, by ta historia mocno wybrzmiała. Zwykle jest w niej nudno i przewidywalnie – piłkarze przychodzą, kapią się, ubierają, jeden –dwa żarciki i wychodzą. Jeśli jednak skumulujesz wydarzenia i charaktery to zaczyna się w niej dużo dziać i iskrzyć.
To co chyba jednak nie dasz rady filmu zrobić?
(Śmiech) Marna prowokacja. To jednak byłoby kapitalne wyzwanie, by nakręcić film.
Rozmawiał Robert Cisek