Aktualności

„Najpierw płacz, a potem kadra”. Rozmowa z ojcem 10-krotnego reprezentanta Polski

Specjalne14.05.2016 

Był piłkarzem, wychował syna, który także został piłkarzem, a obecnie jest trenerem koordynatorem w Akademii Młodych Orłów w Tarnowie, gdzie wychowuje jego następców. Wojciech Klich, bo o nim mowa, rozegrał w I lidze (dawnej Ekstraklasie) ponad 80 meczów w barwach Stali Mielec, Siarki Tarnobrzeg i KSZO Ostrowiec Świętokrzyski. Dumny ojciec Mateusza Klicha w rozmowie z Łączy Nas Piłka opowiada o roli rodzica w w życiu młodych adeptów piłki nożnej.



Piłkarz, ojciec i trener Mateusza, trener w AMO. Która z ról okazała się najtrudniejsza?

Na pewno ta związana z byciem ojcem i trenerem Mateusza. Gdy trenuje się własne dziecko to czasem dochodzi do pewnych nieporozumień, dziecko nie chce się podporządkować, bo wie, że może sobie pozwolić na więcej. Pamiętam, gdy podczas jednego z treningów indywidualnych z Mateuszem chciałem mu pokazać jak ma wykonywać rzuty wolne. Niestety, skończyło się na tym, że „Mati” obraził się i zszedł z boiska. Z perspektywy czasu myślę, że mimo wszystko dobrze się dogadywaliśmy.



Gdy urodził się syn to od razu zakładał pan, że będzie piłkarzem?

Nie musiałem. Mateusz, odkąd zaczął chodzić, grał w piłkę na boisku, a nawet w domu. W Mielcu na boisko miał 50 metrów, więc na ma co dziwić, że ciągle na nim przebywał.

Mając ojca piłkarza i boisko pod nosem Mateusz musiał pójść w pana ślady.

Bardzo się cieszę, że tak się stało. „Mati” nie tylko poszedł w ślady ojca, ale i go przerósł. Ja grałem tylko w I lidze (dawnej Ekstraklasie), a Mateusz za granicą i przede wszystkim w reprezentacji Polski. Jego pierwszym trenerem był Krzysztof Świerzb. To ten sam trener, który wychował Bartosza Kapustkę. Do profesjonalnej piłki trafiło więc dwóch piłkarzy z Tarnowa, dwóch środkowych pomocników, dwóch od tego samego trenera. Ja prowadziłem „Matiego” w trampkarzach Tarnovii. Potem zmieniłem pracę, Mateusz poszedł do Cracovii i tak nasze drogi się rozeszły. Spotkaliśmy się, gdy byłem w Koronie Kielce i graliśmy ćwierćfinał mistrzostw Polski z juniorami Cracovii. W jednym zespole tata trener, w drugi syn zawodnik. Przygotowaliśmy sobie specjalne koszulki: Mateusz z napisem „Nie martw się Tato, ja: „Nie martw się synu”. To moja drużyna awansowała dalej. Pamiętam, że Mateusz płakał, było mi bardzo przykro z tego powodu.



Rodzic zawsze chce dla dziecka jak najlepiej. Dotyczy to także jego gry w piłkę, więc często bardzo żywiołowo reaguje na boiskowe wydarzenia, podpowiada dziecku, sędziemu, a nawet trenerowi. Jak było z panem?

Jeździłem praktycznie na każdy mecz Mateusza, poczynając od ligowych rozgrywek juniorskich, spotkania kadry Małopolski, mecze Cracovii, potem reprezentacji Polski, ale zawsze tylko w roli obserwatora. Nigdy nie ingerowałem w pracę jego trenerów. Nie pytałem o to, dlaczego syn nie gra, dlaczego gra na takiej pozycji, czy dlaczego opuścił boisko przed końcem spotkania. Moja rola ograniczyła się do pomeczowych rozmów z Mateuszem na temat jego gry, podczas których analizowaliśmy to co było dobre oraz to, co jeszcze trzeba poprawić. Obecnie sporo rodziców, którzy oglądają swoje pociechy przebiera nogami, podpowiada i często tak naprawdę przeszkadza w zajęciach. 



Który z momentów piłkarskiej przygody Mateusza był najważniejszy z perspektywy ojca?

Pierwsze mecze w reprezentacji Polski. Zwłaszcza spotkanie z Danią, w którym zdobył bramkę. Bardzo przeżywaliśmy z żoną także finał Pucharu Holandii. Byliśmy na meczu w Rotterdamie, gdzie Zwolle pokonało Ajax. Świetna atmosfera, ponad 20 tysięcy kibiców Zwolle. Na mecz pojechaliśmy autokarem z kibicami. Pamiętam, że gdy przyszliśmy pod stadion Zwolle na parkingu stało około 500 autokarów. Potem, jeden za drugim, jechał autostradą do Rotterdamu. Niesamowite przeżycie!



W autokarze, który podczas nadchodzących mistrzostw Europy będzie przewozić reprezentację Polski po Francji Mateusza najprawdopodobniej zabraknie.

Niestety, Euro będziemy oglądać w telewizji. Wierzę jednak, że syn w nowym sezonie złapie rytm meczowy i wróci do kadry. 


W Kaiserslautern czy w innym klubie?

Wkrótce powinno się to wyjaśnić. Ostatnio byliśmy z żoną na jego meczu. Grał 65 minut, ale nie na swojej pozycji. Był ustawiony za napastnikiem, lecz nie rozgrywał, bo takie miał zalecenia od trenera.We wcześniejszym spotkaniu wszedł na drugie 45 minut i był najlepszym zawodnikiem na boisku. Dostał notę „2” w „Kickerze”, więc nie zapomniał o tym jak się gra w piłkę. W Kaiserslautern obowiązuje go jeszcze dwa lata kontaktu, klub ma ciekawe plany, więc nie wykluczone, że zostanie w Niemczech. Dobrym miejscem dla niego na pewno byłaby Holandia, gdzie styl gry jest pod niego. Mogę powiedzieć, że pewne rozmowy są już w tej sprawie prowadzone. Mateusz wspominał, że pojawiły się także propozycje z Polski. Zobaczymy, co się wydarzy. Dla Mateusza najważniejsze jest to, by znów regularnie grać. 



Cofnijmy się do czasów kiedy pan grał w piłkę. Jak się zmienił się futbol?

Kiedyś piłka nożna bardziej opierała się na sile i wytrzymałości. Obecnie gra jest szybsza i jest więcej taktyki. Jeżeli chodzi o umiejętności piłkarskie poszczególnych zawodników to już wtedy stały na wysokim poziomie.



Zdobyte doświadczenie obecnie wykorzystuje pan w w Akademii Młodych Orłów w Tarnowie, gdzie pełni pan rolę trenera koordynatora.

Lubię pracę z dziećmi. Pracowałem też z seniorami, ale to praca z młodymi adeptami piłki nożnej przynosi mi największą satysfakcję. Przede wszystkich można zobaczyć jak dziecko się rozwija na przestrzeni czasu. Postępy jakie wykonują dzieci w AMO naprawdę cieszą oko. 



Jak ocenia pan projekt?

Akademia Młodych Orłów to według mnie najlepsze miejsce na rozpoczęcie piłkarskiej przygody. Wszystko zaczyna się w skrzatach, gdzie dzieci są najmłodsze i jest z nimi naprawdę wesoło. Jak jedno dziecko chce iść do ubikacji, to za chwilę chce też pięcioro innych. Czasem ktoś prosi o przerwę, bo chce... pozbierać kamyczki (śmiech). Dzieci dobrze się u nas bawią, czego najlepszym dowodem są ich uśmiechy, a dobra zabawa jest najważniejsza na tym etapie szkolenia. W AMO nie tylko się bawimy, ale przygotowujemy dzieci do treningów w klubie.

Wiadomo, że w tak wczesnym etapie szkolenia trudno zakładać, że ktoś na pewno będzie grać w piłkę. Czy wśród pańskich podopiecznych jest jednak ktoś kto szczególnie pobudza wyobraźnie?

W AMO w Tarnowie trenuje siostrzeniec Mateusza, Hubert Jasiak z rocznika 2007. To najlepszy obecnie chłopak w naszej Akademii. Lewa, prawa noga, bardzo dobry drybling, dobra technika, dobre podanie. Wszyscy tu mówią, że może być to trzeci po Klichu i Kapustce reprezentant Polski z Tarnowa. Co ciekawe, jego trenerem jest Krzysztof Świerzb, który wcześniej wychowywał właśnie Klicha i Kapustkę.



Wychował pan syna, który jest piłkarzem, obecnie wychowuje pan jego następców. Jaką radę ma pan dla rodziców młodych adeptów futbolu?

Przede wszystkim, żeby byli cierpliwi. Najgorsze jest to jak rodzic wmawia dziecku, że jest najlepsze i że na pewno będzie piłkarzem. Efekt jest taki, że gdy dziecku coś potem nie wychodzi to  szybciej się zniechęca. To trenerzy są od tego aby szkolić nasze dzieci, a rolą rodzica jest współpraca z nimi. Cierpliwość to najlepsza recepta.

Rozmawiał Szymon Bartnicki

TAGI: wojciech klich, wywiad, mateusz klich,

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności