Aktualności
Chce grać w Premier League i reprezentacji Polski. Kacper Łopata: „Nie można rezygnować z marzeń”
Wiadomo już, kiedy pierwsza liga powinna wznowić rozgrywki. To bardzo dobra wiadomość, bo z kim nie rozmawiam, to brak celu i konkretnej daty startu jest najgorszy w tej przerwie.
Tak, zdecydowanie. Zawsze dobrze mieć świadomość, że się na coś pracuje. Każdy z nas ma swoje osobiste cele, teraz już wiemy, że liga powinna wystartować, każdy będzie więc dążył do tego, by być jak najlepiej przygotowany na ten moment. Mamy precyzyjny cel, to ułatwi treningi, jakie by one nie były. To pozytywna informacja, zwiększa motywację. W Sosnowcu mamy już pierwsze zajęcia, na razie w grupach.
Jak w ogóle czujesz się w tym trudnym okresie?
Tęsknie za meczami, drużyną i wspólnymi treningami. Choć jestem typem samotnika i trenowanie samemu to dla mnie nie jest problem. W klubie po raz pierwszy poważnie zacząłem trenować mając siedemnaście lat, trzy lata wcześniej po raz pierwszy ćwiczyłem z drużyną. Wcześniej pracowałem nad sobą sam.
Jak wyglądały twoje indywidualne treningi?
Najpierw zawsze robię „brudną robotę”, bieganie i zalecenia z rozpisek. Dodatkowo mniej więcej 45 minut bawię się z piłką. Robię to, na co mam ochotę. Chcę strzelać, to strzelam, mam ochotę dryblować, to drybluję, chcę żonglować – żongluję. Najważniejsze jest, by było jak najwięcej kontaktów z piłką, by robić to, co do tej pory pozwoliło mi zajść na ten poziom. Treningi indywidualne w najmłodszych latach bardzo dużo mi dały. W młodości, gdy każdy chce być jak najwięcej przy piłce, takie granie samemu to podstawa. Grałem w małych grupach, czy to pięciu na pięciu, czy też ze starszym bratem. Wtedy się zapoznawałem z piłką, dotykałem jej. Podczas półgodzinnego treningu indywidualnego miałem więcej kontaktów z piłką niż później podczas zajęć w zespole. Nawet, gdy teraz trenuję drużynowo, to i tak dwa razy w tygodniu staram się potrenować samemu, by pobawić się piłką. Pobawić, bo traktuję to jak zabawę.
W życiu codziennym jesteś typem samotnika?
Nie jestem osobą która, gdy są jakieś wyjścia z drużyną, będzie odmawiała. Trzeba się integrować, to jest również ważne. Ale jeżeli chodzi o życie prywatne, codzienne, to mam swoich bliskich. Kolejnych nie potrzebuję. Nie imprezuję, nie jest mi to potrzebne, wiem jaki mam cel w życiu, wolę posiedzieć w bliskim gronie i mieć trochę prywatności.
Jaki jest ten twój cel?
Cały czas ten sam, 200 meczów w Premier League i 50 występów w reprezentacji Polski.
Bardzo ambitnie!
To minimum, jakie chce osiągnąć. Jeżeli będę robił, to co robię i będę skupiony na sporcie, to jest to kwestia czasu. Mam nadzieję, że osiągnę jeszcze więcej. Mam marzenia, nie boje się marzyć, wiem co chcę osiągnąć. Nie mam nic do stracenia, bo wiem też, że zaczynałem od zera.
Twoja piłkarska droga długo była dość kręta i właściwie bardzo późno się zaczęła.
Tak, przed podpisaniem aktualnego kontraktu i przejściem do Brighton, nigdy nie trenowałem na tak dużej intensywności, tak często. To było dla mnie zupełnie nowe, wcześniej najczęściej harowałem sam. Musiałem się więc nauczyć i przestawić na inną piłkę. Jako 17-latek zacząłem żyć także z dala od rodziny. Mam dwóch braci, mam z nimi super kontakt, podobnie z mamą. Bolało to, ale trzeba to poświęcić, by coś osiągnąć. Miałem kilka trudnych tygodni, by się przyzwyczaić, potem było już lepiej. Teraz wiem, że życie bez bliskich nie jest dla mnie wyrzeczeniem, mam swoje cele, wiem po co to robię, że to zaprocentuje.
Pierwsze tygodnie w Brighton, z dala od bliskich, były trudne?
Tak, zawsze uważałem się za samotnika, ale nigdy bym nie pomyślał, że brak mamy, brata, że nie będę z nimi mieszkać, to będzie takie ciężkie. Mieszkałem z rodziną zastępczą, miałem z kim zjeść kolacje, ale to jednak nie było to samo. To byli jednak obcy ludzie, większość czasu spędzałem w swoim pokoju, w samotności. Nie miałem początkowo również kolegów, dla rówieśników z Brighton ta ścieżka była na pewno lżejsza, ale w takich chwilach wyrabia się charakter. Teraz wiem, że bym sobie poradził również w Brazylii.
Od jesieni jesteś na wypożyczeniach. Wcześniej byłeś daleko od grania w pierwszej drużynie Brighton?
Trenowałem z pierwszą drużyną, ale od grania byłem daleko. Uważam, że w umiejętnościach nie ma wielkiej przepaści, ale wiele zależy też od okoliczności. Jeżeli na newralgicznej pozycji, czyli na środku obrony, 18-letni obrońca ma posadzić na ławce 28-letniego reprezentanta Irlandii, to musi się wykazać nie tylko umiejętnościami. Grał więc Shane Duffy. Nasz młody napastnik, 20-letni Aaron Connolly, dostał szansę w meczu z Tottenhamem i zdobył dwie bramki. A gdyby nie zmiana trenera, to śmiem twierdzić, że tej szansy by nie otrzymał, nikt by nie wiedział, jaki jest dobry. Teraz ma już za sobą grę w reprezentacji Irlandii. Trzeba dostać szansę. Wierzę, że również ją otrzymam i wykorzystam. Ale nikt za darmo nic mi nie da. Nie chciałem już grać w drużynie U-23, wierzę, że dojdę do takiego momentu, że trener nie będzie miał wyboru, będzie musiał na mnie postawić, a ja zagram i szansę wykorzystam.
Przed przyjazdem do Sosnowca grałeś już na wypożyczeniu w seniorskim Whitehawk FC. Teraz powrót do drużyny U-23 to dla Ciebie byłby krok w tył?
Tak. Dla młodego środkowego obrońcy najważniejsze jest granie, w tym wypadku więc przejście na wypożyczenie. Każdy ma swoją drogę, ale moim zdaniem, jak się ma 21 lub 22 lata, jeszcze jesteś obrońcą, to już nie o to chodzi, by grać w drużynie młodzieżowej. Wraz z moją rodziną uważamy, że granie i ogrywanie z seniorami jest najważniejsze, zwłaszcza na mojej pozycji. W Whitehawk mogłem się rozwijać, a jednocześnie trenowałem również z pierwszymi drużynami Brighton, byłem cały czas pod ich obserwacją. Trochę nauczyłem się takiego brutalnego, dorosłego futbolu, czego w młodzieżowym raczej się wystrzega. Jeżeli mam zmienić klub latem lub później, to tylko na pierwszą drużynę. U-23 to krok w tył.
A jak wygląda obecnie twoja sytuacja klubowa? Bo po dwóch meczach chyba ciężko o decyzje.
Na razie jestem do końca czerwca wypożyczony do Zagłębia. Co dalej będzie, sam nie wiem. Chcę jak najwięcej grać i przede wszystkim wrócić do normalnych treningów. Fajnie, że wraca powolutku normalność, bo wtedy o jakiekolwiek decyzje będzie łatwiej. Po dwóch meczach ciężko cokolwiek stwierdzić, w Polsce nigdy nie byłem tak długo. Muszę poznać ligę. Ciężko teraz mówić o przyszłości.
Od czterech lat grasz w piłkę w klubach, ale masz za sobą testy w Tottenhamie. Jak je wspominasz?
Występowałem wówczas w SGS College w Bristolu, graliśmy mecze z różnymi akademia, takimi jak Reading czy QPR. Zadzwonił do mnie agent w okresie przygotowawczym przed sezonem. Powiedział, że „Koguty” chcą mnie na testy. Myślałem, że mnie wypuszcza, bo miałem 16 lat, nigdy wcześniej nie byłem w profesjonalnym klubie. Trenowałem jedynie w szkole, a to był jednak spory przeskok. Gdy przyszedłem na pierwszy trening, miałem wątpliwości, czy wchodzić do gry. Boisko i murawa robiła na mnie takie wrażenie, że nie chciałem jej zdeptać (śmiech). Warunki dla takiego chłopaka jak ja… były wręcz onieśmielające. Siłownie, baseny, cała baza. Szok! Nie dostałem kontraktu, powiedziano mi, że nie jestem lepszy od zawodników, których mają. Ale wtedy nabrałem pewności, że w piłce mogę coś osiągnąć. Dużo mi dało to zaproszenie. Z drugiej strony nie wiem czego oczekiwali trenerzy „Kogutów”. Miałem 16 lat, nigdy nie byłem nawet w takim klubie, jeszcze wracałem po kontuzji. Myślę, że poszło mi bardzo dobrze.
Z czego wynika twoja siła mentalna? Masz to w genach, czy raczej „nabyłeś” w warunkach Wielkiej Brytanii?
Pewnie jest to połączone, jesteśmy poniekąd odbiciem naszego środowiska. Mama ma strasznie silny charakter, mam to więc po niej. Nie da sobie w kaszę dmuchać, starała się zaszczepić mi podobne wzorce. Jak byłem młodszy, naśladowałem najbliższych, to teraz wychodzi. Poznałem jednak także wielu fajnych trenerów w mojej podróży z piłką, to też pomogło. Ciężką pracą można zajść bardzo daleko, więc charakter pomaga. A warunki w Wielkiej Brytanii, rywalizacja z silnymi drużynami, to też pewnie jest plusem. Poznałem charakternych zawodników w Brighton, podobnie na wypożyczeniu w Whitehawk, tam też grali zawodnicy doświadczeni i mający silny charakter. Od takich chłopaków dużo się zbiera. Według mnie różnica między tymi najlepszymi piłkarzami na świecie, a tymi słabszymi to właśnie głowa. Charakter i nastawienie, pewność siebie. Większość dzieli właśnie to.
W Sosnowcu jesteś od zimy. Spodziewałeś się, że od razu wskoczysz do pierwszego składu i będziesz zbierał pochlebne recenzje?
Tylko ja i paru moich bliskich wie, jak ciężko na to wszystko pracuję. Jak dużo wkładam w piłkę. Dla mnie to nie było zaskoczenie. Bo jeżeli ja nie będę wierzył w siebie, to kto? Wierzyłem więc w to, ba ja przewidziałem nawet wynik pierwszego meczu i wygraną Zagłębia Sosnowiec 2:0 w Legnicy. W drugim spotkaniu już się pomyliłem (Zagłębie przegrało u siebie 3:5 z Puszczą Niepołomice – przyp. red.). W kolejnych meczach byłoby jeszcze lepiej, bo wcale nie grałem jakoś niesamowicie. Jest dużo rzeczy, które mogę poprawić i na tym się skupiam, wyciągam wnioski z tych dwóch pierwszych starć.
Jak odnalazłeś się w samym Sosnowcu?
Zaraz po przyjeździe byliśmy na obozie, tam poznałem drużynę. Dobrze się zadomowiłem, szatnia mnie super przyjęła. Wszyscy są dla mnie pomocni. Po powrocie szybko znalazłem mieszkanie. Wcześniej trener Dariusz Dudek czy teraz dyrektor Zagłębia Sosnowiec często mi pomaga, jesteśmy w stałym kontakcie. Bo ja tu jednak trochę jestem jak obcokrajowiec, nigdy sam w Polsce nie mieszkałem, klub mi więc w wielu sprawach pomaga. Mam dziewczynę z Polski, kontakt z rodziną, która została w Wielkiej Brytanii, cały czas utrzymuję i jest dla mnie bardzo ważny. Pogadamy przez telefon, pogramy w FIFĘ20. Na pewno mi się nie nudzi. Mam także rodzinę w Wadowicach, więc tak całkowicie sam nie jestem. Samotność poza tym mi nie przeszkadza, bo mam swój cel.
Koronawirus chyba więc jakoś specjalnie nie torpeduje twojego życia?
Nie odczuwam wielkiego szoku, czy to w związku z przeprowadzką do nowego otoczenia, czy też z obecną sytuacją. Najczęściej przemieszczam się tylko z klubu do domu, jak również do sklepu. Nie podróżuję za wiele, moje życie skupione jest wokół piłki. Odskocznią nie są imprezy, raczej wolę filmy, pograć w gry, posiedzieć w domu. Szoku więc nie odczuwam, dużo się nie zmieniło. Jestem po prostu w innym miejscu, w innym klubie. Ale jak mówił trener Dudek, jeżeli jesteś dobry, to każda szatnia cię przyjmie. Mnie przyjęła bardzo dobrze i tego właśnie mi teraz brakuje najbardziej. Gdy idziesz do fajnej szatni, wiesz, że będą żarty, szydera, to od razu lepiej się żyje.
Niepokoi to, jak sytuacja z koronawirusem przedstawia się u twoich bliskich, w Wielkiej Brytanii?
Oczywiście. Jestem z tym na porządku dziennym. Martwi to, co się tam dzieje, jak Wielka Brytania do tego wszystkiego podchodzi. Mam tam braci, mamę. Jestem teraz w Polsce, jestem w dużo bezpieczniejszym kraju. Moi koledzy z Brighton przestali trenować stosunkowo wcześnie, gdy jeszcze problem się nie rozwinął, teraz natomiast planują już powrót do treningów. Zobaczymy, jak sytuacja będzie wyglądała dalej.
Przyjeżdżając do Sosnowca oddaliłeś się od bliskich, ale pewnie masz teraz bliżej do reprezentacji młodzieżowej?
Reprezentować kraj to największy zaszczyt dla każdego chłopaka. Wiem, że mój powrót do Polski zwiększa szanse na grę w kadrze. Bo jest większa okazja, że trener zobaczy mnie w akcji, a wtedy zapunktuje swoją grą u niego. Już jako młodzieniec śledziłem reprezentacje mojego rocznika. Pamiętam swój debiut w kadrze, w reprezentacji U-18 w meczu z Portugalią, na początku ubiegłego roku. Co prawda przegraliśmy 1:4, ale dla mnie to są niesamowite chwile i wspomnienia. Wcześniej podpisałem dwuletni kontrakt z Brighton i zagrałem pierwszy mecz w drużynie U-18. Super byłoby ponownie spotkać chłopaków, trenerów.
Przed rozmową z tobą myślałem, że możesz mieć jakieś problemy z językiem polskim. W końcu dorastałeś w Anglii, tam się uczyłeś. Polski język jednak nie uciekł z pamięci.
Dbałem o to! Jestem dumny z bycia Polakiem, nigdy tego się nie wyrzekałem. Czasem się człowiek przejęzyczy, zapomni jakiegoś słowa, ale nie przeszkadza to w żadnych rozmowach. To, że mama wyjechała do Anglii do pracy, nie zmienia tego, że wszyscy, jako rodzina, jesteśmy Polakami i dbaliśmy w domu o to, by ja i moi bracia dobrze mówili w języku polskim.
Nie boisz się , że po tym wywiadzie przylgnie do ciebie łatka aroganta, butnego siebie młodzieńca? Między pewnością siebie, a bujaniem w obłokach jest bardzo cienka granica.
Ile ludzi, tyle opinii. Nie boję się ich. Na dołujące słowa innych, że nic nie osiągniesz, odpowiadam, że ludzi trzeba podnosić, pomagać im. Mówiąc co chcę osiągnąć, nikogo nie krzywdzę. To nie jest nic złego. Kto będzie we mnie wierzył, jak nie ja sam? Nie chcę generalizować, ale dużo młodych ludzi boi się mówić odważnie o swoich marzeniach. Bo przecież co ktoś powie, jak nie wyjdzie. Jak nie wyjdzie, to spróbuję raz jeszcze. W Bristol City, jak miałem dwanaście lat powiedzieli, że jestem za mały, jak miałem 17 lat oferowali dwuletni kontrakt. Nie można rezygnować z marzeń i się poddawać. A opinie to tylko słowa. Mam swój cel, czemu mam do niego nie dążyć? Jeżeli będę próbował, czemu ma nie wyjść?
Rozmawiał Tadeusz Danisz