Aktualności
Artur Wichniarek wrócił do piłki. „Komentowanie meczu to wyzwanie”
Przez kilka dobrych lat było o panu cicho. Teraz wrócił pan jako ekspert i komentator telewizyjny.
Po zakończeniu kariery zawodniczej celowo wycofałem się z piłki. Chciałem skupić się na rozwijaniu interesów, które nie są związane ze sportem. Minęło siedem lat, a biznesy, z którymi wystartowałem, zaczęły przynosić efekty i nie trzeba na co dzień ich pilnować. Mam teraz czas, by wrócić do tego, co robiłem właściwie przez całe życie, czyli do piłki. Mateusz Borek i telewizja Polsat zaproponowały mi współpracę. Kupili prawa do Ligi Mistrzów, Ligi Europy i Ligi Narodów na trzy lata, więc ten projekt jest długofalowy i ma sens. Zainteresowało mnie to i zdecydowałem się przyjąć propozycję.
Kto najmocniej namawiał?
Z Mateuszem Borkiem znamy się jak łyse konie. On wybadał teren, czy byłbym chętny, a później już szczegóły kontraktu ustalałem z prezesem Marianem Kmitą. Niemal jak w klubie piłkarskim.
To jednak nie są pana pierwsze kroki w roli komentatora.
Bywałem już zapraszamy do TVN czy Eleven Sports, żeby komentować Bundesligę. Od czasu do czasu udzielałem się jako ekspert. Teraz jednak ta współpraca jest bardziej skonkretyzowana. Wcześniej aż tyle czasu nie miałem. Teraz mogę poświęcić się komentowaniu z czego się cieszę, bo będę miał częstszy kontakt z piłką.
Trudniej komentować mecz czy być ekspertem?
Łatwiej jest siedzieć w studio i oceniać w przerwie to, co wydarzyło się na boisku. Wtedy stresu właściwie nie ma. Zawsze lubiłem gadać i mówić to, co myślę. I to mi odpowiada. Natomiast komentowanie meczu przez 90 minut z Mateuszem Borkiem, to już wyzwanie. To trzeba umieć i potrzebne jest doświadczenie. Na razie stawiam pierwsze kroki, ale myślę, że z czasem dojdę do wprawy. Na szczęście mogę uczyć się od najlepszych, czyli od Borka i Tomka Smokowskiego, z którym komentowałem mecz Portugalia – Włochy. To nie jest takie łatwe, jak by się mogło komuś wydawać, gdy siedzi się przed telewizorem.
Przygotowuje się pan do komentowania?
Oczywiście, robię notatki czy szukam ciekawostek. Mateusz Borek zawsze podkreśla, abym pamiętał, że nie jestem w studiu i nie mam pięciu minut na wypowiedź. W trakcie meczu dzieje się akcja za akcją i trzeba wypowiadać się zwięźle, bo za chwilę coś może wydarzyć się na boisku. Trzeba przestawić się na ciągłe mówienie o nazwiskach piłkarzy, którzy właśnie grają. Byłem przekonany, że 90-minutowy komentarz będzie łatwiejszy niż okazało się w praktyce.
Pewnie trudno to porównać z bieganiem za piłką?
Podobieństwo jest takie, że trzeba być bardzo skoncentrowanym, bo nietrudno się pomylić. Ja też w trakcie meczu Portugalia – Włochy powiedziałem, że atakują Hiszpanie. Skupienie musi być takie, jak na boisku, czyli przez 90 minut, ale oczywiście w trochę inny sposób.
Za mikrofonem praca umysłowa, a na boisku fizyczna?
W piłce sama praca fizyczna liczy się może do trzeciej ligi. Im wyżej, tym mocniej trzeba też używać szarych komórek. Bez myślenia na boisku ambitne cele są trudne do zrealizowania. Nie można po prostu biegać, głowę też trzeba włączyć.
Nie boi się pan takich wpadek, jakie przydarzają się Tomaszowi Hajcie?
Truskawki na torcie jeszcze nie było, ani nikomu nie życzyłem, by mu ziemia lekką była. Pewnie jednak i takie wpadki przede mną.
Potrafiłby pan jeszcze wymienić podstawowy skład Arminii Bielefeld czy Herthy sprzed 15 lat?
Pewnie tak. Daleko mi jednak do Romka Kołtonia, który pamięta skład reprezentacji Polski z mistrzostw świata w 1974 roku. Na jego przykładzie widać, że jako byli piłkarze możemy więcej opowiedzieć o taktyce, stylu, przeczytać pomysł na grę. Jeśli jednak chodzi o historię, składy, to jednak więcej wiedzą dziennikarze, którzy fascynowali się piłką od dzieciaka.
Jakim pan chce być komentatorem?
Działacze, trenerzy i piłkarze muszą liczyć się z tym, że z moich ust, kiedy na to zasłużą, będzie padała krytyka. Kiedy byłem zawodnikiem zarzucano mi, że mówię prosto z mostu i to się nie zmieniło. Oczywiście będę odnosił się tylko do tego, co widzę na boisku. W karierze bardzo mi przeszkadzało, gdy dziennikarze nie poprzestawali na ocenie gry, tylko wychodzili poza ten obszar. To jest po prostu nie fair.
Dołączył pan też do społeczności na twitterze. Jak pierwsze wrażenia?
Jak się ma dystans do samego siebie, to hejterzy nie przeszkadzają. Każdy z nas z krytyką miał kiedyś styczność. Jeśli jest rzeczowa, dotyczy faktów, to każdemu pomoże w rozwoju. Namówili mnie Tomek Hajto i Romek Kołtoń. Argumentowali, że przy takiej pracy warto mieć kontakt zarówno z tymi przed telewizorem, jak i z tymi, którzy są na trybunach.
Rozmawiał Robert Cisek