Aktualności
Ungeschlagen, czyli niepokonani
Tamten mecz, przynajmniej na dobrych kilkanaście lat, pozbawił Niemców przedrostka "super". Można powiedzieć, że ich uczłowieczył. Byli mistrzami świata, dobrze naoliwioną maszyną, Wunderteamem, którego pokonać było równie ciężko, co przedostać się przez Mur Berliński. I to pomimo braku Gerda Muellera, Juergena Grabowskiego, Wolfganga Overatha czy Paula Breitnera, którzy dwa lata wcześniej pokłócili się z przedstawicielami DFB, świętując zdobyte kilka godzin wcześniej mistrzostwo świata.
Dzisiaj potencjał niemieckiego Mannschaftu jest porównywalny. Może nawet wyższy. Superludzie powrócili i mimo straty kilku piłkarzy, cieszących się od zakończenia mundialu reprezentacyjną emeryturą (Lahm, Mertesacker, Klose), nie przestali być super. Styl w jakim podbili brazylijską ziemię trudno wymazać z pamięci, a cisza, jaka zapadła na stadionie w Belo Horizonte po golu na 7:0, wciąż ogłusza.
Dla nas mecz z Niemcami to nie jest zwykła potyczka. Przy okazji każdej kolejnej konfrontacji dziennikarze Bildów, Kickerów i innych periodyków, mogą przypominać nam do znudzenia jedno słowo ze słownika Goethego: ungeschlagen. Niepokonani. Osiemnaście meczów i ponury dla nas bilans: sześć remisów, dwanaście porażek. Jedne po pięknych widowiskach, inne po bezbarwnych kopaninach. Na wodzie i na lądzie. Zawsze jednak bez wygranej.
PECH
Było kilkanaście minut przed godziną 23:00. Tim Wiese, przypominający dzisiaj bardziej bramkarza z dyskoteki, niż piłkarza, sfaulował w polu karnym Pawła Brożka. Sędzia wskazał na wapno. Komentujący to spotkanie Dariusz Szpakowski wycedził: „Jak nie teraz, to kiedy?” i wszyscy wstrzymali oddech, wlepiając swój wzrok w podchodzącego do piłki Kubę Błaszczykowskiego. Jeden krok, drugi, trzeci, strzał i... z telewizora rozbrzmiało wymarzone: „Taaaaaaaaaaaak!”, a chwilę później usłyszeliśmy jeszcze magiczne: „Jest blisko coś, na co czekamy tyle lat”.
Ale się nie doczekaliśmy. Przyszła 93. minuta i 50 sekunda. Jeden prosty błąd, Mueller przedarł się prawą stroną, wyłożył piłkę do Cacau, a ten tylko dostawił nogę. 2:2. Koniec, basta. Sędzia już nie pozwolił wznowić gry. Padł kolejny, tym razem wyjątkowo bolesny remis.
– Są sytuacje, na które nie mamy wpływu. Cały czas nie potrafię sobie tego wytłumaczyć. To po prostu pech. Straszny pech – powiedział po meczu Kuba Wawrzyniak. Ten, na którego wylewano wiadro pomyj za to, że poślizgnął się podczas tej ostatniej, feralnej akcji Niemców.
Swoje zdanie na ten temat ma również Paweł Wojtala, były reprezentant Polski, grający przez lata w lidze niemieckiej.
– Miałem trenera, który zawsze mi powtarzał, że w piłce nożnej nie przegrywasz, bo miałeś pecha. Po prostu albo coś umiesz albo czegoś nie umiesz. Kiedy w 1996 roku graliśmy z Niemcami towarzyski mecz w Zabrzu, zabrakło nam po prostu trochę jakości. Ale pamiętajmy też, że był to ich pierwszy mecz po mistrzostwach Europy, które notabene wygrali. Mieli bardzo mocną drużynę. Dla nas wówczas za mocną – ocenił Wojtala.
Pech, stres, słabość charakteru, czy po prostu dysproporcje w umiejętnościach? Przyczyn naszych niepowodzeń w meczach z Niemcami wymienia się wiele. Słabość charakteru można jednak od razu wykreślić. Nie pękaliśmy. Także poza boiskiem. Gerard Cieślik wzięty do Wehrmachtu, jako jedyny na apel w Cottbus nie przychodził w niemieckim mundurze, świadomie stawiając czoła możliwym konsekwencjom. Uratowało go tylko to, że szef kompanii był nieprzychylny Hitlerowi. Odpuścił. W innych jednostkach groziłby mu za to obóz koncentracyjny, a nawet egzekucja.
MIT AROGANCJI
Niemieckich piłkarzy zawsze cechowała duża pewność siebie. Czasami może nawet buta i arogancja. Polscy kibice, choć potrafili docenić piłkarskie umiejętności Franza Beckenbauera, Gerda Muellera czy później Thomasa Hasslera – to nie ma co mydlić oczu – rzadko wieszali ich plakaty nad łóżkiem. Mało kto na polskim podwórku chciał być Gerdem Muellerem. Skrajnym przypadkiem był natomiast Harald Schumacher, który w 82. roku w spektakularny sposób znokautował Francuza Patricka Battistona, i jak pisał Uli Hesse w książce „Tor”, kiedy później dowiedział się, że w wyniku zderzenia Francuz stracił dwa zęby, chlapnął: „Wśród zawodowców nie ma miejsca na współczucie. Powiedzcie mu, że zapłacę za koronki”. Takie zachowanie kilkanaście lat później Ludwig Schulze w swojej „Historii Reprezentacji Niemiec” określił, jako „arogancję posuniętą do skrajności”. Między innymi dlatego mało kto lubił Schumachera, i to nie tylko we Francji.
– Ja nigdy nie miałem problemu z żadnym reprezentantem Niemiec. Przeciwnie. Mieliśmy bardzo dobre relacje, darzyliśmy się dużym szacunkiem. Zresztą do dziś utrzymujemy kontakt i żyjemy w dobrej komitywie z Muellerem, Beckenbauerem czy Overathem. W 1974 to oni zrobili z nas drużynę. Po słynnym meczu na wodzie dostaliśmy więcej telegramów z gratulacjami, niż wcześniej przez cały mundial. Już po mistrzostwach, Niemcy starali się nawet wymusić na federacji, abyśmy to my zagrali z nimi mecz jubileuszowy z okazji rocznicy założenia DFB. Nasze władze jednak się nie zgodziły, bo wiadomo, to były te „złe Niemcy” i nakazano nam grać z tymi „dobrymi” (NRD - przyp. red.). W efekcie zamiast nas, zagrała z nimi Holandia – powiedział Jan Tomaszewski, były bramkarz reprezentacji Polski.
– Niemcy z natury są pewni siebie – dodał Paweł Wojtala. – Widać pewną różnicę mentalną między nami. Oni skupiają się głównie na pozytywnych aspektach swojej gry, podczas gdy my głównie zamartwiamy się tymi negatywnymi. Ale ta pewność siebie na boisku, czy czasem nawet arogancja, nie idzie w parze z tym, co obserwujemy w życiu codziennym. Czasami po prostu przybierają taką pozę, a prywatnie okazują się być bardzo sympatycznymi ludźmi. Tak jest chociażby w przypadku Felixa Magatha. Wiadomo, jaki jest jego odbiór w mediach. Mówi się, że to zamordysta. Ale kiedy go poznałem, okazało się, że to fajny, bardzo serdeczny facet. A że ma taki styl pracy z drużyną, to już inna bajka – ocenił były obrońca m.in. Werderu Brema i Hamburgera SV.
KINDERSZTUBA
Trener Michał Globisz, pracując z młodzieżowymi reprezentacjami Polski, zwrócił uwagę przy okazji różnych zgrupowań na stan czystości w pokojach polskich i niemieckich piłkarzy. Diagnoza nie była dla nas pomyślna. U naszych zawsze panował bałagan, zaś u sąsiadów – Ordnung. To później zdaniem trenera miało też swoje przełożenie na boisko. Byliśmy bardziej chaotyczni, niedokładni, podczas gdy Niemcy odpalali walec i rozjeżdżali rywali, stosując pragmatyczną i skuteczną grę.
– Śmiem twierdzić, że za moich czasów byliśmy od nich bardziej utalentowani. Charakteru też nigdy nam nie brakowało. Oni jednak potrafili nadrobić to z nawiązką: systemem szkolenia, piłkarską kindersztubą i kulturą gry – tłumaczy Jan Tomaszewski, nawiązując do drużyny z lat 70.
– Dziś ustępujemy Niemcom głównie jakością piłkarzy. Musimy nadrobić to charakterem – sugeruje Wojtala.
– Kiedy ja grałem swój pierwszy mecz z Niemcami w 71. roku, społeczeństwo wpadło w psychozę. „Musicie z nimi wygrać!”, „To rewanż za wojnę”, ludzie wówczas oszaleli. Koniec końców, za bardzo nam to nie pomogło, bo przegraliśmy 1:3. Mam nadzieję, że tym razem Adamowi pójdzie lepiej, choć i tak jestem zdania, że to nie mecz z Niemcami, a ze Szkocją, będzie mieć dla nas większe znaczenie w kontekście awansu. Mam nadzieję, że w sobotę chociaż zremisujemy i to nas uskrzydli, zbuduje tę drużynę – dodaje Tomaszewski.
Te osiemnaście meczów bez zwycięstwa z pewnością nie wpływa najlepiej na morale. Wszystkich. Piłkarzy i kibiców. Dla Niemców to też znajome uczucie, bo przez lata cierpieli na kompleks Anglików, z którymi nie mogli wygrać przez ponad pół wieku, zaś z innym wielkim rywalem – Włochami, po dziś dzień nie wygrali w meczu o punkty. Każda seria musi się jednak kiedyś skończyć. W końcu w futbolu faworyt wygrywa tylko 50 procent meczów. Dlatego przynajmniej statystycznie, mamy sporą szansę.
Jakub Polkowski
Fot: East News