Aktualności
To była paka na złoty medal !
Finał olimpijski w Barcelonie przeciwko reprezentacji Hiszpanii – to bezwzględnie moje najważniejsze 90 minut! Po prostu prawdziwe, piłkarskie święto. Na wypełnionym stadionie zasiadło wielu ważnych oficjeli, z królem Hiszpanii na czele. To było coś fantastycznego.
Fot: East News
Gospodarze turnieju, do meczu z nami, nie stracili ani jednej bramki. Nikt nie wyobrażał sobie innego, końcowego wyniku z Polakami niż zdecydowane zwycięstwo „La Furia Roja”.
W drużynie olimpijskiej byłem podstawowym zawodnikiem. Jednak w meczu poprzedzającym finał (Polska - Australia 6:1 – przyp. red.) nabawiłem się kontuzji kości ogonowej. Zażywałem silne leki przeciwbólowe. Mogłem grać, ale nie czułem się w pełni sił. Przyznam się, że trochę też pękałem. Bałem się, że z grając z kontuzją nie dam rady, zawiodę kolegów. Miałem przecież dopiero 20 lat, a tu taki mecz…
W drugiej odsłonie spotkania, przy stanie 1:0 dla nas, trener Janusz Wójcik zapytał mnie o ostateczną decyzję: „Grasz, czy nie grasz!?” Zdecydowanie odpowiedziałem, że wchodzę! Wbiegając na murawę miałem tak wysoki stopień adrenaliny, że nie odczuwałem bólu. Od razu wszedłem w mecz.
Ostatecznie przegraliśmy po bardzo wyrównanym pojedynku w stosunku 2:3, ale i tak zdobycie srebrnego medalu olimpijskiego, odbierane było przez wszystkich jako ogromny sukces reprezentacji. Nie wiem, czy jestem wystarczająco obiektywny, ale wydaje mi się, że sędzia tego meczu sprzyjał gospodarzom. Chodzi mi głównie o 65. minutę i rzekomy faul Jurka Brzęczka na hiszpańskim zawodniku. W efekcie po rzucie wolnym straciliśmy bramkę. Również i inne decyzje sędziego można było uznać za kontrowersyjne...
Z reprezentacją Polski miałem do czynienia od zawsze. Reprezentowałem U-17, U-18 także U-19 i U-21. Występy w koszulce z białym orłem były dla mnie zaszczytem. Do reprezentacji olimpijskiej byłem powołany jako jeden z najmłodszych. Może i dlatego finał na Camp Nou tak mocno przeżyłem i odcisnął na mnie stałe piętno. Często wracam myślami do finału z Hiszpanami i całego turnieju.
To, co w Hiszpanii było dla nas szczególnie uciążliwe, to straszliwe upały. Ja i inni koledzy z drużyny nie mogliśmy spać. Co chwilę braliśmy zimny prysznic. Nakrywałem się zwilżonym prześcieradłem. Tak sobie myślę, że gdyby finał olimpijski odbywał się w bardziej sprzyjającej nam strefie klimatycznej, zdobylibyśmy złoty medal. Naprawdę byliśmy silni. Świadczy o tym chociażby to, że wielu z nas, a nawet prawie wszyscy, mieli potem bardzo udane kariery w kraju i klubach zagranicznych. Była to fala niezwykle uzdolnionej, piłkarskiej młodzieży.
Wypadałoby wspomnieć o atmosferze, która panowała w tej drużynie. Byliśmy mega zgranym kolektywem. Motywowanym dodatkowo w jedyny w swoim rodzaju sposób: „Skocz mu do gardła, dawaj z łokcia, jak nie wsadzisz mu palca w oko, to jesteś... Golimy frajerów”. Trzeba też koniecznie wspomnieć o roli promotorów tej reprezentacji. Przede wszystkim o Panu Zbigniewie Niemczyckim, który zapewnił nam znakomite warunki przygotowań do turnieju. Drużyna ta, dzięki Niemczyckiemu, a także prezesowi fundacji olimpijskiej Henrykowi Losce, miała tę przewagę nad innymi, że w okresie przygotowawczym mogliśmy trenować m.in. w Arabii Saudyjskiej oraz Emiratach Arabskich. Dlatego jakoś dawaliśmy radę w hiszpańskim upale.
Od zdobycia srebrnego medalu minęły 22 lata, a ja odczuwam to tak, jakbym zszedł z boiska na Camp Nou wczoraj. Był to przecież ostatni, naprawdę znaczący sukces polskich piłkarzy. Igrzyska olimpijskie w Hiszpanii to piłkarska przygoda, która pozostanie w mojej pamięci na zawsze.
Wysłuchał Jacek Janczewski
TAGI: Piotr Świerczewski, reprezentacja Polski, Moje najważniejsze 90 minut,