Aktualności

Rosyjskie przypadki Marcina Kowalczyka. „Sportowo nie byłem do końca zadowolony”

Specjalne07.06.2020 
Marcin Kowalczyk grał w trzech rosyjskich klubach. Najlepiej spisał się w Dinamie Moskwa, a stolica Rosji przypadła mu do gustu. – Piłkarsko mogło być lepiej, ale nie żałuję, choć nie wszystko układało się tak jakbym chciał. Nie żyłem w Rosji tylko piłką. Poznałem wielu ludzi i do tej pory jesteśmy w kontakcie i jak tylko mogę, jadę tam i czuję się świetnie – zapewnia 35-letni były obrońca m.in. Dinama, Wołgi Niżni Nowogród i FK Tosno.

Do Dinama Moskwa przeszedł pan w 2008 roku po dwóch udanych latach w GKS Bełchatów. W sezonie 2006/2007 ten klub osiągnął największy sukces w historii – zdobył wicemistrzostwo Polski. Jakie były kulisy transferu do Rosji?

Na początku 2008 roku byłem z GKS na obozie przygotowawczym w Hiszpanii i zagraliśmy sparing z Dinamem. Od razu po tym spotkaniu usłyszałem, że jest zainteresowanie ze strony Rosjan. Prezes klubu zaprosił mnie na kolację. Zależało mu, żebyśmy spotkali się w cztery oczy. To niecodzienne, bo zwykle takie rozmowy odbywają się na przykład w towarzystwie agenta. Jeszcze zanim zaczęliśmy dyskutować o warunkach, zapytał mnie, czy w ogóle chcę grać w Dinamo. I nie było u mnie nawet momentu zawahania. Chyba zadziałała intuicja. Od razu się zgodziłem. I wydaje mi się, że to miało kluczowe znaczenie. Jak się zgodziłem, to dopiero przedstawił mi warunki finansowe. Odpowiadały mi i nie zastanawiałem się, czy wtedy mogą pojawić się bardziej ciekawe oferty. I podpisałem kontakt na trzy lata.

W wieku 23 lat wybrał się pan do Rosji. Nowy kraj, nowy język, nowi ludzie. Jakie były początki?

Rzeczywiście, nie wiedziałem czego się spodziewać. Najpierw pojechałem na obóz przygotowawczy. Okazało się, że klub był bardzo dobrze poukładany i zorganizowany. Stworzono nam maksymalnie profesjonalne warunki do trenowania i grania. Po powrocie ze zgrupowania zobaczyłem jak wygląda baza, która została otwarta kilka miesięcy wcześniej. Było tam po prostu wszystko na najwyższym poziomie. Gdyby był w Polsce choć jeden taki ośrodek treningowy... Nawet Zenit Sankt Petersburg nie miał takiej bazy. Można tam mieszkać, trenować, jest pełna odnowa, a nawet pełnowymiarowy basen.

Jak się pan odnalazł w Moskwie?

Nie miałem z tym problemu. W Dinamie zadbali o wszystko, a ja miałem się skupić tylko na piłce. Każdemu nowemu zawodnikowi przez jakiś czas w adaptacji pomaga pracownik klubu. Jeśli trzeba, przywozi i odwozi z treningu, jest tłumaczem i nawet robi zakupy. Jest do dyspozycji o każdej porze dnia i nocy. Zajmował się wszystkimi pozasportowymi sprawami. Trudno byłoby się odnaleźć bez takiej pomocy, a to wsparcie dało takie miękkie lądowanie. Nie znałem rosyjskiego, ale od początku zależało mi, by się go jak najszybciej nauczyć. Na szczęście jest dość podobny do języka polskiego.

Dzięki temu pierwszy sezon był udany i dla pana, i dla Dinama?

Był niemal idealny. Cały czas byliśmy wysoko w tabeli, w pewnym momencie walczyliśmy nawet o mistrzostwo, ale skończyło się na trzecim miejscu. Od początku dostałem szansę w podstawowym składzie. Oczywiście Dinamo sporo za mnie zapłaciło, ale najważniejsze było to, że trener mnie chciał. Pewnie gdybym był dużo słabszy od rywala na mojej pozycji, to bym nie grał. To trzecie miejsce było niespodzianką, bo drużyna została bardzo odmłodzona. W poprzednich sezonach do klubu ściągano takie gwiazdy jak Maniche czy Costinha, a zespół był tylko ligowym średniakiem. Dlatego zmieniła się wizja. W zespole zostało tylko kilku zawodników, którzy mieli ponad 30 lat. Było za to sporo w moim wieku lub trochę starszych. Mieliśmy kilka gwiazd jak Aleksander Kierżakow, Danny, Denis Kołodin czy Dmitirj Chochłow. Był też Cwetan Genkow, który później trafił do Wisły i bardzo mi pomógł, kiedy przyszedłem do Dinama. Można powiedzieć, że się zaprzyjaźniliśmy. Dobry kontakt miałem też z Kevinem Kuranyim czy Adrianem Ropotanem. I to trzecie miejsce na pewno było wielkim zaskoczeniem.



Kolejny sezon był już jednak sporo słabszy dla Dinama, a do tego szybko odpadliście z eliminacji Ligi Mistrzów i Ligi Europy.

Już podczas przygotowań złapałem kontuzję, którą dosyć długo leczyłem. Jednak jak tylko doszedłem do formy, to grałem prawie bez przerwy. Jednak już nie układało nam się jak w poprzednim sezonie. Oczekiwania były duże, zwłaszcza w europejskich pucharach, ale nie udało się im sprostać. Pewnie wynik ponad stan w poprzednich rozgrywkach sprawił, że teraz liczono w klubie na więcej.

W trzecim sezonie zagrał pan już tylko osiem razy, ale jednak Dinamo zaproponowało nowy kontrakt.

Zmienił się trener, który miał inną wizję i przyszli nowi zawodnicy. Szkoleniowiec uznał, że Luke Wilkshire, który najpierw grał jako defensywny pomocnik, bardziej nadaje się na moją pozycję. Za bardzo nie było argumentów, bo Australijczyk dobrze sobie radził i musiałem czekać na szansę. W końcu się doczekałem. Zagrałem w ostatnim spotkaniu sezonu ze Spartakiem Moskwa i wydaje mi się, że to zdecydowało o propozycji nowego kontraktu. Działacze Dinama dzwonili i zabiegali, bym przedłużył umowę. I w końcu mnie do tego przekonali.

Tyle że już więcej nie zagrał pan w Dinamie.

Podpisałem nową umowę, ale zdawałem sobie sprawę, że nie będę numerem jeden u trenera. Tak naprawdę na tę pozycję było wtedy czterech zawodników. Trenowałem jednak do sezonu i próbowałem przekonać szkoleniowca. Wszystko szło po myśli do momentu ogłoszenia zawodników, którzy pojadą na trzeci, ostatni obóz przygotowawczy przed rozgrywkami. Mnie na tej liście zabrakło. Byłem tym zaskoczony, bo przecież dopiero przedłużyli ze mną kontrakt. Musiałem znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. W klubie usłyszałem, że wszystko ode mnie zależy i zaakceptują każdą moją decyzję. To, że teraz znalazłem się w takiej sytuacji, nie oznacza, że jestem skreślony i chcą się mnie pozbyć. Na tyle mnie szanują i cenią, że jeśli mi to odpowiada, mogę zostać. Sytuacja może się przecież zmienić, bo na przykład przyjdzie nowy trener lub ktoś dozna kontuzji. Nie było też mowy, że trafię do rezerw. Nawet pojawiła się z ich strony sugestia, bym poszedł na wypożyczenie.

Trafił pan jednak do Metalurga Donieck, ale znów nie grał.

Trener tej drużyny znał mnie z ligi rosyjskiej, pilnie potrzebował alternatywy na prawą obronę i zaczął namawiać. Chciał, żebym szybko przyjechał i zagrał z marszu przeciwko Dynamu Kijów. Musiałem szybko się decydować. Liga na Ukrainie miała potrwać jeszcze tylko 2,5 miesiąca. Zgodziłem się, pojechałem najszybciej jak się dało i na drugim treningu doznałem urazu pięty. Próbowałem jakoś to zaleczyć, ale w przypadku takiej kontuzji potrzebny jest czas. I tak naprawdę przez cały pobyt w Metalurgu byłem właściwie turystą.



Wrócił pan do Dinama i rozwiązał kontrakt. Rosjanie już pana nie chcieli?

Wręcz przeciwnie. Nadal powtarzali, że decyzja należy do mnie. Przyszedł nowy trener, ale znów usłyszałem, że nie będzie na mnie nie stawiał. Dinamo nie paliło się, by rozwiązać kontrakt, bo wtedy musiałoby zaproponować odszkodowanie. Mogłem zostać i walczyć o skład. W tym jednak czasie pojawiły się poważne problemy osobiste, o których jest mi zbyt trudno mówić. Kiedy sam zaproponowałem rozwiązanie umowy, nawet wtedy nie chcieli na to przystać. Dopiero kiedy dowiedzieli się, jaki jest prawdziwy powód, niezwiązany ze sportem, to się zgodzili. Tyle że powiedzieli, że rozstajemy się bezkosztowo. W tym czasie nie zastanawiałem się co dalej, jeśli chodzi o piłkę. Nie byłoby problemu znaleźć klub w Rosji, ale zależało mi na powrocie do kraju. W Polsce pojawiła się opcja Zagłębia.

Podpisał pan umowę z tym klubem i w październiku zagrał pierwszy mecz od prawie roku. Poprzedni raz wystąpił pan we wspomnianym spotkaniu ze Spartakiem Moskwa w listopadzie 2010 roku.

Nawet nie widziałem, że minął prawie rok. A dla piłkarza nawet miesiąc bez grania już dużo zmienia. Przyszedłem do Zagłębia, które już było po przygotowaniach, z określoną taktyką i dobranym składem. Miałem wzmocnić konkurencję, ale trudno było się spodziewać, że będę w formie. Potrzebowałem czasu, by wejść na odpowiedni poziom, ale w Zagłębiu nie czułem się sobą. To był dla mnie trudny okres i wolałbym go nie pamiętać. Grałem fatalnie. Wiedziałem, że nie chcę zostać w tym klubie. Nie mogłem tam odbudować formy.

Pojawiła się oferta Śląska Wrocław, którego trenerem był świetnie panu znany Orest Lenczyk. To u tego szkoleniowca zaistniał pan w ekstraklasie w 2006 roku.

I z tego właśnie powodu nie zastanawiałem się długo nad tą propozycją. Czułem, że będzie dobrze i u trenera Lenczyka odbuduje się fizycznie. Zawsze bazowałem na szybkości, dynamice i sile fizycznej. Jeśli to wszystko jest na wysokim poziomie, to piłkarsko sobie poradzę. Znałem skuteczność metod trenera Lenczyka i to się potwierdziło. Gdy piłkarz ma siłę i dostaje luz od szkoleniowca na boisku, to jest idealnie. Chyba nie ma zawodnika, który pracował solidnie u trenera Lenczyka i powie, że nie był przygotowany fizycznie. Może zastanawiali się na początku po co mnie bierze do Śląska, ale później byli zadowoleni z moje formy.

Znów dzięki przygotowaniom u tego szkoleniowca udało się panu wyjechać do Rosji?

Nigdy tak na to nie patrzyłem, ale to prawda. Rozegrałem dobry sezon, co było też zasługą szkoleniowca. Nawet wtedy nie myślałem, żeby znów wyjeżdżać. Śląsk mógł przedłużyć kontrakt, ale zwlekał i pojawiła się oferta z Wołgi Niżni Nowogród. Klub szukał zawodników, bo zmieniła się niemal cała drużyna. Z Polski przyszli Piotr Polczak, Ariel Borysiuk i grający w Wiśle bramkarz Sergiej Pareiko. Do tego byli dobrze mi znani jeszcze z Dinama Kołodin i Ropotan.



Tyle że przegrywaliście mecz za meczem i spadliście z ligi.

Na początku wszystko było w porządku, ale szybko okazało się, że klub ma problemy finansowe, o których piłkarze nie zdawali sobie sprawy. Nie żałuję, że tam poszedłem, ale inaczej bym podchodził do tematu, gdybym wiedział, jaka jest sytuacja. Bardziej patrzyłem pod kątem sportowym, bo mogłem znów zagrać w silniejszej lidze. Miałem 29 lat i to był wciąż dobry moment, by wrócić do rosyjskiej ekstraklasy. Zwłaszcza, że byłem w dobrej dyspozycji po sezonie w Śląsku i miałem dużo większe doświadczenie. Wiedziałem, że to nie jest zespół z góry tabeli i będziemy walczyć o utrzymanie. Po spadku nie chciałem zostać w Wołdze i rozwiązałem kontrakt. Byłem bez klubu i liczyłem się z tym, że znalezienie nowego może potrwać. Sytuacja dla mnie znów stała się trudna. Żeby być w formie, muszę trenować i grać. Nie chciałem pochopnie podjąć decyzji.

Nie chciał pan grać w drugiej lidze rosyjskiej, ale jednak zdecydował się przejść do FK Tosno. To był klub, który powstał zaledwie dwa lata wcześniej.

W ogóle nie byłem przekonany, że zostanę w Rosji. Pojawiła się oferta z FK Tosno, ale zbyt dużo nie wiedziałem o tym klubie. Zdecydowałem się, bo mieliśmy walczyć o awans do rosyjskiej ekstraklasy. Podpisałem kontrakt na moich warunkach. Byłem przekonany, że awansujemy bez problemów. Interesował mnie powrót do rosyjskiej ekstraklasy. Niestety przegraliśmy w barażach, choć nikt tego nie brał pod uwagę. Zobaczyłem jak wygląda zaplecze ekstraklasy i trochę mnie to przekonało, by zostać jeszcze sezon. Presja na awans była jeszcze większa i też się nie udało.

Grał pan w pięknych miastach. Które najbardziej przypadło do gustu?

Zdecydowanie Moskwa. Na początku wydaje się mało przyjazna, ale tak naprawdę większość Rosjan chciałaby tam mieszkać. Jak tylko mogę, jadę tam i czuję się świetnie. Tosno leżało 60 km od Sankt Petersburga. Na początku tam trenowaliśmy. Później na stałe przenieśliśmy się do Sankt Petersburga. Jest inny niż miasta w Rosji, bardziej europejski, idealny dla turystów. Nawet w Nowogradzie dobrze mi się mieszkało. Rzeka dzieliła miasto na część starą i nową.



Spędził pan sześć sezonów w Rosji. To był dobry okres w karierze?

Sportowo nie do końca mogę być zadowolony. Wybrałem jednak taki kierunek i na pewno nie żałuję, choć nie wszystko układało się tak jakbym chciał. Mam dużo znajomych w Moskwie i to jest cenne. Dzięki piłce mam zapewnioną przyszłość, a także otworzyły się dla mnie możliwości biznesowe. Często obcokrajowcy przyjeżdżają do ligi, pograją dwa sezony i wyjeżdżają. Ja nie żyłem w Rosji tylko piłką. Poznałem wielu ludzi i do tej pory pozostajemy w kontakcie.

Po powrocie do Polski grał pan najpierw w Ruchu Chorzów, a ostatnio w GKS Tychy. Na początku marca rozwiązał pan kontrakt. Zamierza pan jeszcze grać w piłkę?

Przez ostatnie trzy miesiące trenowałem indywidualnie i jeszcze nie powiedziałem: Dość!. Nie biorę pod uwagę zakończenia kariery. Mam 35 lat i chęci wciąż są. Zobaczymy, czy pojawi się oferta, która mnie zadowoli. Fizycznie jestem w dobrej dyspozycji.

Rozmawiał Andrzej Klemba

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności