Aktualności
Daniel Dziwniel i jego nowy krajobraz
W domu państwa Dziwnielów półki w regałach uginają się od pucharów i różnych medali. Sport był tu obecny od zawsze. Co prawda, w przypadku Krzysztofa Dziwniela tylko w wydaniu kanapowym, kibicowskim, to jednak jego żona – Iwona, z domu Iwanaszko, była reprezentantką Polski w łyżwiarstwie szybkim. To do niej należy ta pokaźna kolekcja domowych trofeów. Swojego syna nigdy jednak nie goniła na lodowisko.
– Kilka razy byłem na łyżwach, jeszcze jako młody chłopak we Frankfurcie, ale jakoś nigdy mnie do tego specjalnie nie ciągnęło. Rodzice też mi niczego nie narzucali, więc miałem możliwość wyboru. I dlatego dość szybko postawiłem na grę w piłkę – opowiada Daniel Dziwniel, który przed dwoma tygodniami, po blisko dwuletnim pobycie w Ruchu Chorzów, podpisał kontrakt ze szwajcarskim Sankt Gallen.
HESJA
Jako chłopak z Frankfurtu od małego miał jedno marzenie: zagrać w pierwszej drużynie Eintrachtu. Z roku na rok, przechodził przez kolejne szczeble w klubowej akademii, był też powoływany do reprezentacji województwa, wraz z takimi zawodnikami jak: Shkodran Mustafi czy Yunus Malli, ale wówczas nad Menem wychowanków traktowano jeszcze po macoszemu. Do pierwszej drużyny przebijali się nieliczni. Nie było wielkich perspektyw na poważne granie. Wybawieniem dla Dziwniela okazała się oferta od rywala zza miedzy. Z trzecioligowego Kickers Offenbach.
– Mogłem zostać w Eintrachcie, bo nikt mnie stamtąd nie wyganiał. Ale nie wiedziałem, czy będę tam w stanie przeskoczyć z drugiej do pierwszej drużyny. Wychowankowie mieli wtedy pod górę, niewielu się przebijało. Przeważnie ci, którzy odchodzili w tamtym okresie, wybijali się w innych klubach i w Eintrachcie żałują do dziś, że nie zostawili ich w klubie.
W Offenbach, choć była to tylko trzecia liga, Dziwniel po raz pierwszy zetknął się z medialną presją. Kickers to klub z duszą, bogatą historią i dwoma wicemistrzostwami kraju, które zdobywał jeszcze w latach 50. W 150-tysięcznym mieście lokalna społeczność jest zakręcona na punkcie piłki. W ubiegłym roku, na mecz piętnastolatków, pomiędzy Kickers a SV Wehen Wiesbaden, przyszło prawie osiem tysięcy kibiców, co najlepiej oddaje skale futbolowego szaleństwa w tym mieście!
– Dla mnie to było coś nowego. Klubem mocno interesowały się lokalne media, więc nas, młodych zawodników, uczono kontaktu z dziennikarzami. Mówiono nam, co powinniśmy mówić, a czego lepiej unikać. Spotkałem tam między innymi Sebastiana Rode, który dzisiaj gra w Bayernie Monachium. To najlepszy przykład, że poprzez ciężką pracę można zajść naprawdę daleko. To był fajny okres.
ŚLĄSK
W Chorzowie nikt już medialnie go nie niańczył. Od dziennikarzy początkowo stronił, bo zależało mu, by podszkolić płynność w posługiwaniu się językiem polskim. Nigdy za to nie odmawiał uczestnictwa w spotkaniach z kibicami. – Pod tym względem, był absolutnym wzorem. Zawsze chętny. Nigdy nie narzekał. Pamiętam, że tylko raz mu coś wypadło i nie mógł przyjechać, to potem chyba wysłał mi z trzy SMS-y z przeprosinami. Przemiły chłopak – komplementuje go Donata Chruściel, rzeczniczka chorzowskiego Ruchu.
Ale dla Dziwniela przeprowadzka na Górny Śląsk, była jednak dużo trudniejsza, niż ta w obrębie Hesji, z Frankfurtu do Offenbach. Nowa szatnia. Obdrapane obiekty treningowe i wyjątkowy, hanyski klimat Chorzowa. Młody chłopak zza zachodniej granicy, potrzebował trochę czasu, żeby przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
– Byłem świadomy tego, co mnie czeka. Przed wyjazdem rozmawiałem o Ruchu z kolegami z reprezentacji. Rodzice też mi trochę poopowiadali o Śląsku, bo przedtem nigdy tam nie byłem. Kiedy przyjeżdżałem do Polski, to przeważnie albo do Elbląga albo do Gdańska. Do rodziny. Ale dla mnie i tak najważniejsza była piłka. Dlatego zdecydowałem się na ten transfer. Żeby regularnie grać w piłkę.
Nie potrzebował wiele czasu, żeby przekonać do siebie trenerów. W swoim pierwszym sezonie rozegrał w barwach Ruchu 31 meczów w Ekstraklasie. Na pozycji, na której od Sydney po Reykjavik panuje posucha, Dziwniel szybko zaczął zbierać dobre recenzje. Zyskał opinię jednego z najlepszych lewych obrońców w lidze.
– Nabrałem dużej pewności siebie w graniu. Zebrałem bezcenne doświadczenie. Czułem, ze trener mi ufał i tylko ode mnie zależało, czy wykorzystam swoją szansę. Wiadomo, że w Ruchu można mieć zastrzeżenia do kilku rzeczy, ale dziś chcę pamiętać tylko te pozytywne faktory, które mnie tam spotkały. Jestem wdzięczny temu klubowi.
GORYCZ
Dobre mecze w lidze uchyliły mu także furtkę do reprezentacji Polski do lat 21, prowadzonej przez Marcina Dornę. Dla Dziwniela nie była to jednak pierwszyzna. Kiedy mieszkał w Niemczach, przyjeżdżał do Kolonii, na spotkania dla piłkarzy o polskich korzeniach, i dzięki temu, jeszcze grając w Offenbach, zadebiutował w kadrze Stefana Majewskiego.
– Miałem kontakt z Maćkiem Chorążykiem i po dobrych meczach w niemieckiej trzeciej lidze, dostałem pierwsze powołanie. Trener Majewski, z tego co pamiętam, też kiedyś pracował w Niemczech, dlatego wiedział mniej więcej, czego może się po mnie spodziewać. I tak jakoś poszło.
W eliminacjach do młodzieżowych mistrzostw Europy był już podstawowym zawodnikiem kadry, gdzie wygrał rywalizację z Mateuszem Lewandowskim i Adamem Pazio. Na zgrupowanie przed ostatnim meczem z Grecją, przyjechał jednak z kontuzją. W Ruchu eksploatowano jego organizm do maksimum. Grał wszystko. Co trzy dni. Liga, Puchar Polski, europejskie puchary. Z powodu kontuzji nie powinien grać już w rewanżowym meczu z Metalistem Charków, ale zacisnął zęby i za namową sztabu, wyszedł na boisko.
– To był błąd. Sam powinienem był powiedzieć wtedy „stop”. Ale ambicja wzięła górę. Jestem jeszcze młodym zawodnikiem i uczę się na własnych potknięciach. Na szczęście, na zgrupowaniu kadry, przy pomocy sztabu medycznego, doszedłem wtedy do dobrej dyspozycji.
– Podczas meczu z Grecją czułeś już dobrze? – dopytuję.
– Tak, wszystko już były okej, ale co z tego? Wszyscy pamiętamy, jak to się skończyło. Ciężko się do tego wraca. Mieliśmy super ekipę, złożoną z fajnych chłopaków. Zawsze bardzo się cieszyłem, jadąc na tę kadrę, a najfajniejsze były te zgrupowania, które trwały najdłużej. Trener zbudował fajną atmosferę. Poza boiskiem była dyscyplina, fajne odprawy taktyczne, super obsługa medyczna, wszystko na bardzo wysokim poziomie. W dodatku dobrze graliśmy przez całe eliminacje, więc tym bardziej szkoda tego ostatniego meczu. Brakowało nam kilku zawodników. Furmana, Zielińskiego… Gdybyśmy awansowali, to może na baraże wróciłby i Arek Milik. Ale dzisiaj już można tylko gdybać. Teraz trzeba o tym zapomnieć.
WODA
Z jego transferu do Szwajcarii najbardziej cieszy się rodzina. Z Frankfurtu do Sankt Gallen jest jednak trochę bliżej, niż do Chorzowa. Czterysta kilometrów. Cztery godziny jazdy samochodem. W dodatku w szatni z każdym można porozumieć się po niemiecku, a nawet jeżeli zatęskni się za polską mową, to wystarczy odezwać się do kolegi z pokoju. Daniela Sikorskiego. – Mam z nim najlepszy kontakt, to prawda, choć wcześniej się nie znaliśmy. Kiedy ja podpisywałem kontrakt w Chorzowie, to Daniel powoli uciekał z Polski. A wcześniej nie śledziłem tak wnikliwie Ekstraklasy, żeby go kojarzyć.
Po pierwszym zgrupowaniu w Turcji i zapoznaniu się z drużyną, przed Dziwnielem czas na aklimatyzację w nowym mieście. W porównaniu z życiem na Śląsku, teraz na pewno jedno w jego życiu się zmieni. Widok za oknem. – Szukam właśnie mieszkania, a w pobliżu jest jezioro bodeńskie. Kiedyś moim marzeniem było, żeby mieszkać nad wodą, więc jest szansa, by teraz je spełnić.
– Wędkujesz? – pytam.
– Kiedyś tak. Często jeździliśmy na ryby z ojcem. Ale to już jakiś czas temu. Teraz wystarczy, że usiądę nad wodą, wypiję kawę, pogadam z kolegami i nacieszę oczy widokiem – kończy Dziwniel.
A nam przypominają się słowa Donaty Chruściel, która wspominała także, że najbardziej po jego odejściu ubolewały fanki chorzowskiego Ruchu. I w sumie im się nie dziwimy. Podczas, gdy on podziwia teraz jezioro bodeńskie, one zostały z gorszą perspektywą. Do nacieszenia oczu wiosną, będzie musiał im wystarczyć widok Stawarczyka z Szyndrowskim.
Jakub Polkowski