Aktualności
[WYWIAD] Zbigniew Kaczmarek: Niewiele nam zabrakło, by pokonać europejskie potęgi
Zanim porozmawiamy o meczach z Anglią, proszę mi wyjaśnić, jak to się stało, że ostatnie 15 z 30 spotkań w reprezentacji Polski rozegrał pan jako kapitan i nagle był koniec. Jak do tego doszło? Ówczesny selekcjoner Andrzej Strejlau coś wyjaśnił?
Dla mnie to też było zaskoczenie. Nagle wszystko się urwało. Mogłem to łączyć tylko z tym, że z występującego w Ligue 1 Auxerre przeszedłem do drugiej ligi francuskiej, do Guingamp. Było to o tyle dziwne, że tam poziom też był wysoki, a rozgrywki bardziej profesjonalne niż w Polsce. Widocznie jednak trener Strejlau uznał, że to za mało, choć dobrze mi się z nim współpracowało. Po tym jak przestał mnie powoływać, jeszcze kilka razy dzwonił, ale nie pamiętam, by jakoś to wyjaśniał. Chyba nie bez powodu byłem kapitanem, bo potrafiłem się odezwać. Dla mnie to był zaszczyt i ważna funkcja.
Grał pan w reprezentacji w latach 1988-1991. To nie był najlepszy okres, bo nie udało nam się awansować na dużą imprezę.
Trzeba pamiętać, że wtedy było dużo trudniej dostać się na mistrzostwa świata czy Europy. W turniejach brało udział mniej zespołów. Było mniej reprezentacji, a do tego były silniejsze jak choćby Związek Radziecki czy Jugosławia. Do tego zawsze byliśmy losowani z trzeciego koszyka, więc było pewne, że trafimy na jakąś potęgę. Z grup wychodziła zwykle jedna drużyna, co jeszcze bardziej utrudniało walkę. Ostatnio awans na Euro uzyskiwały dwa najlepsze zespoły w grupie, a jeszcze 16 kolejnych trafiło do barażów. Mieliśmy naprawdę sporo utalentowanych piłkarzy, ale nie udało się awansować.
Anglia nas prześladowała?
A właśnie nie do końca tak uważam. Były bowiem silniejsze drużyny, na które mogliśmy trafić jak Francja, Niemcy, Holandia czy Hiszpania. Choć Anglia zwykle wychodziła z grupy, to mecze z nią były wyrównane. Pamiętam eliminacje do mundialu w 1990 roku. Graliśmy z Anglią na Stadionie Śląskim. Zwycięstwo przewróciłoby tabelę. Rozegraliśmy świetne spotkanie, dominowaliśmy, a na trybunach była kapitalna atmosfera. Tylko zabrakło bramki, ale świetnie bronił Peter Shilton, który miał już 40 lat. Zremisowaliśmy, ale nie było do nas pretensji, bo naprawdę angielskie gwiazdy sobie nie radziły. A grali tam na przykład Gary Lineker, Stuart Pearce, Terry Butcher czy Chris Waddle. Tego ostatniego spotkałem później we Francji, kiedy grał w Olympique Marsylia. Francja była oczarowana tym piłkarzem. W jego zespole nie brakowało gwiazd, ale on był zdecydowanie najlepszy. Wybitny piłkarz. To spotkanie z Anglikami najbardziej wspominam z mojej reprezentacyjnej kariery. Potem mieliśmy już nóż na gardle i przegraliśmy ze Szwecją.
W kolejnych eliminacjach, tym razem do mistrzostw Europy, znów graliśmy z Anglią.
Ten mecz też trudno byłoby zapomnieć. W Londynie byliśmy długo równorzędnym rywalem, do momentu rzutu karnego. Choć wiedzieliśmy jak wykonują rzuty rożne, to jednak daliśmy się im oszukać. A ja musiałem wybić ręką piłkę, która zmierzała do pustej bramki. Teraz byłaby czerwona kartka, a wtedy nawet żółtej nie dostałem. Tyle że Lineker nie pomylił się z rzutu karnego, a w końcówce Anglicy strzelili na 2:0. Cóż, znów nie udało się awansować.
Przejdźmy do piłki klubowej, ale zostańmy na arenie międzynarodowej. W Legii w europejskich pucharach zagrał pan między innymi przeciwko Interowi Mediolan, Barcelonie i Bayernowi Monachium. Po transferze do Auxerre mierzyliście z Liverpoolem. Poza rywalizacją z Niemcami, toczyliście bardzo wyrównane spotkania, choć zawsze czegoś zabrakło.
Z Interem mierzyliśmy się dwukrotnie. Za pierwszym razem jechaliśmy na San Siro bardzo przejęci, bo to była silna drużyna. Tymczasem zagraliśmy świetnie. Zremisowaliśmy 0:0, ale powinniśmy wygrać. Byłem nawet sam na sam z Walterem Zengą, ale uderzyłem nad poprzeczką. Zaskoczyliśmy ich, a te mecze w europejskich pucharach wyjątkowo nas mobilizowały. Chcieliśmy udowodnić, że potrafimy grać w piłkę. W rewanżu przeżyliśmy wielki dramat. Mieliśmy sytuacje, by wygrać w ciągu 90 minut, były też okazje w dogrywce, ale to rywale strzelili gola. Chwalono nas za występ, co trochę rekompensowało wielki zawód, który wtedy czuliśmy. To, że byliśmy silni świadczy fakt, że rundę wcześniej wyeliminowaliśmy Videoton. A Węgrzy sezon wcześniej grali w finale Pucharu UEFA z Realem Madryt.
Już rok później nadarzyła się okazja do rewanżu…
I też było niezwykle blisko. Prowadziliśmy u siebie już 3:1 i sędzia podyktował bardzo naciągany rzut wolny. Inter to wykorzystał. W rewanżu strzelili gola przed przerwą i jak to Włosi postawili na obronę, w której się specjalizują. Obie konfrontacje były bardzo wyrównane.
Kolejny wielki rywal, z którym toczyliście zaciętą walkę, to Barcelona.
Na wyjeździe prowadziliśmy 1:0 i przeprowadziłem piękną akcję z Romanem Koseckim, który strzelił gola. Sędzia jednak nie uznał nam prawidłowej bramki. Tuż przed końcem meczu wyrównał Ronald Koeman. W rewanżu w Warszawie zasłużenie wygrali 1:0. To spotkanie nam nie wyszło. To była jednak wielka Barcelona z Johanem Cruyffem na ławce trenerskiej, z Zubizarettą, Amorem, Laudrupem czy Salinasem. Już wtedy było widać zalążki tiki taki. To była poezja jak grała Barcelona, piłka cały czas na ziemi, na jeden, dwa kontakty. To wprowadzał Cruyff. Wkrótce do zespołu dołączył też Josep Guardiola. To był dla mnie wzór na pozycji nr 6, zwłaszcza że ja też byłem defensywnym pomocnikiem.
Bolesną lekcję dostaliście za to od Bayernu Monachium – 1:3 i 3:7.
No właśnie na wyjeździe zagraliśmy dobrze i nie musieliśmy tyle przegrać. Zresztą niezły występ sprawił, że podpaliliśmy się przed rewanżem. Trener Strejlau postanowił zaryzykować i zagrać trzema obrońcami. Jak się okazało, był to fatalny pomysł. Choć jeszcze przy 0:0 mieliśmy dwie dobre sytuacje, to za chwilę poszły dwie kontry i było po meczu. Bayern nie zagrał dobrze w Monachium, ale w Warszawie nas zdemolował. Ten wynik zostawił na długo ślady w psychice.
Z Auxerre zagrał pan w Pucharze UEFA z Liverpoolem i znów zabrakło niewiele, by awansować.
U siebie zagraliśmy świetny mecz i wygraliśmy 2:0. Mieliśmy w drużynie z ośmiu reprezentantów różnych krajów – z Francji na przykład Bruno Martini, Alain Roche czy Pascal Vahirua, z Węgier Kalman Kovacs, ja czy Belg Enzo Scifo. A do tego prowadził nas Guy Roux, trenerska legenda. Francuzi mieli kompleks Anglików. Przed rewanżem pojechaliśmy wcześniej do Anglii i obejrzeliśmy na żywo całą drużyną mecz Liverpoolu. Do tego zagraliśmy tam sparing z Sheffield Wednesday, by jak najlepiej poznać angielską piłkę. To jednak nie pomogło. Trochę mieliśmy kłopoty kadrowe, ale przede wszystkim kończyliśmy mecz w dziesiątkę. Próbowaliśmy doprowadzić do dogrywki, ale w końcówce strzelili nam bramkę na 0:3 i odpadliśmy. Do dziś wspominam niesamowitą atmosferę i specyficzny klimat na Anfield Road. To było wspaniałe przeżycie. Wracając jeszcze do Scifo. To był wybitny zawodnik o wielkich umiejętnościach. Często ćwiczyłem z nim w parze i mogłem docenić jego kunszt. Spędziłem dwa udane lata w Auxerre. Zajęliśmy w lidze trzecie i czwarte miejsce. Liga francuska wciąż jest trochę niedoceniana, a poziom jest wysoki. Wielu piłkarz jednak wyjeżdża, co potwierdza, że świetnie szkolą młodzież.
Grę we Francji zakończył pan w Ajaccio. Maciej Makuszewski, któremu pan pomógł w wyjeździe, załatwił na testy do tego klubu, opowiadał, że bardzo tam pana dobrze wspominają.
Trafiłem tam w wieku 32 lat. Ajaccio już wtedy miało tradycje pierwszoligowe, ale były w kryzysie. Odbudowywaliśmy ten klub i trochę pomogłem. Grali wtedy na piątym poziomie rozgrywek, a w ciągu trzech lat udało się wywalczyć dwa awanse. Później wrócili nawet do Ligue 1, a ostatnie grają na zapleczu ekstraklasy. Rzeczywiście, wciąż mnie pamiętają w tym klubie. Długo utrzymywałem kontakt z nieżyjącym już prezesem Ajaccio. Często dzwonił i pytał, bym kogoś mu polecił. I tak właśnie trafił tam Maciek. Trenerem przez lata był Olivier Pantaloni, z którym grałem w tym zespole. Makuszewski pojechał na obóz i niewiele brakowało, by został tam dłużej. Pantaloni był z niego zadowolony i chyba powinni żałować, że go nie zatrzymali, bo on się cały czas rozwijał. Nie pomyliłem się ja, tylko Ajaccio.
Poza Makuszewskim jeszcze kilku pańskich podopiecznych, których prowadził pan w Wigrach Suwałki, zrobiło kariery.
W Wigrach pracowałem dwa razy. Najpierw w latach 2007-2010, a potem 2014-2015. Tam od początku był pomysł, by stawiać na młodych. Wigry finansowo nie były konkurencyjne, za to chciały być klubem, w którym młodzież ma swoje prawa. Na początku piłkarze nie chcieli za bardzo jechać na kraniec Polski, ale dobra opinia i niezłe wyniki sprawiły, że to się zmieniło. Po sezonie 2013/2014 miała być reorganizacja rozgrywek. Z dwóch grup drugiej ligi powstawała jedna. Trzeba było być powyżej dziewiątego miejsca, by się w niej utrzymać. Kiedy przyszedłem pod koniec kwietnia, byliśmy na piątej pozycji. Wygraliśmy siedem meczów z rzędu i z pozycji lidera awansowaliśmy do pierwszej ligi. Od tej pory Wigry są cały czas na zapleczu ekstraklasy, ale zawsze brakowało stabilizacji składu. Dużo piłkarzy przychodziło na wypożyczenia, wracało do klubów i trzeba było budować od nowa zespół. Poza Makuszewskim, w zespole miałem na przykład Andrzeja Niewulisa, stopera Rakowa, braci Gikiewiczów, Pawła Baranowskiego, który grał w Podbeskidziu. Pamiętam też Sebastiana Radzio, niezwykle utalentowany piłkarz. Nie dość, że skuteczny, to jeszcze często asystujący. Niestety, borelioza załamała świetnie zapowiadającą się karierę.
Makuszewski podkreślał, że z chęcią przychodził na treningi nawet dwie godziny wcześniej albo po nich zostawał.
Byłem i jestem zwolennikiem grania w piłkę. Na treningach był nacisk na zajęcia właśnie z piłką, bo kopać to można ziemniaki. To musi cieszyć i oni ten mój pogląd podzielali. Młody zespół łatwiej przekonać. Współpracowaliśmy też z Legią. Dzięki temu trafił do Wigier na sezon Michał Kopczyński. Po pół roku powiedziałem mu, że już jest gotowy, by rywalizować na poziomie ekstraklasy i wywalczyć miejsce w Legii. Do tej pory uważam, że za szybko z niego zrezygnowano, a jego wyjazd do Nowej Zelandii był dla mnie zupełnie niezrozumiały. Przecież radził sobie nawet w Lidze Mistrzów przeciwko Realowi Madryt czy Sportingowi Lizbona. Teraz jest w Arce Gdynia, ale mógłby być w silniejszym klubie.
Rozmawiał Andrzej Klemba
Fot.: Cyfrasport, 400mm.pl, East News