Aktualności
Skorża: Dla takich meczów się żyje i pracuje
Kiedy słyszy Pan hasło „Puchar Polski”, to jakie myśli przychodzą do głowy jako pierwsze?
Że dla takich meczów się żyje i pracuje. Znam już smak zwycięstwa w tych rozgrywkach i wiem, jak wielkie to przeżycie. Przed nami jednak mecz z dodatkowym smaczkiem, bo zagramy przy 50-tysięcznej publiczności na Stadionie Narodowym. I w Poznaniu, i w Warszawie wszyscy żyją rywalizacją pomiędzy Legią i Lechem, zwłaszcza że walczymy ze sobą na dwóch frontach.
Jest Pan specjalistą od zdobywania trofeów Pucharu Polski. Jaka jest recepta na sukces w tych rozgrywkach?
Spokojne głowy. Mental w meczach o taką stawkę to podstawa, której nie można lekceważyć. Oczywiście, do tego dochodzi plan rozegrania meczu, taktyka i tak dalej. Ale kluczowe jest to, by zawodnicy nie wyszli na boisko przemotywowani. Im częściej gra się takie spotkania, tym lepiej piłkarze sobie z nimi radzą.
W karierze trenerskiej zdobył Pan Puchar Polski już trzy razy. Czy któreś z tych trofeów było wyjątkowe? Które wspomina Pan najmilej?
Pierwsze, zdobyte z Dyskobolią Grodzisk Wielkopolski. Zawsze chyba tak jest, że pierwsze takie zwycięstwo najlepiej zapada w pamięć. W szatni miałem wtedy fantastyczną grupę zawodników. Natomiast finał, w którym moja drużyna zagrała najlepiej to ten, kiedy prowadziłem Legię i pokonaliśmy Ruch 3:0. W zasadzie nie pozostawiliśmy przeciwnikowi żadnych złudzeń.
Wspomina Pan jeszcze finał z sezonu 2010/2011? Wówczas to prowadzona przez Pana Legia wygrała trofeum, pokonując w rzutach karnych właśnie Lecha Poznań.
To był taki mecz, w którym Lech grał lepiej, pierwszy zdobył bramkę i do momentu, gdy Manu wyrównał, nie wyglądało to zbyt dobrze. Widziałem, że ten gol uskrzydlił moich piłkarzy i z każdą kolejną minutą czuli się coraz pewniej na boisku. Skończyło się na rzutach karnych, które zawsze są pewną niewiadomą. Wtedy akurat my byliśmy lepsi.
Trenujecie już rzuty karne przed 2 maja 2015?
Regularnie trenujemy rzuty karne, ale ewentualne wykonywanie ich w finale Pucharu Polski, to nie to samo co seria „z wapna” na zakończenie treningu. Lepiej postawić na piłkarza, który nie pęka w takich sytuacjach, nie unika spojrzenia i pokazuje, że udźwignie odpowiedzialność, którą kładzie się na jego barki. Postawienie na najlepszego wykonawcę karnych, kiedy jest zestresowany i niepewny siebie, to duże ryzyko.
Legia Warszawa to najbardziej wyjątkowy rywal w Pana życiu?
Nie spoglądam na to w ten sposób. Dla mnie wyjątkowa jest ta rywalizacja, spotkanie w finale Pucharu Polski dwóch drużyn, które za chwilę będą się biły o mistrzostwo. Dla takich chwil żyją kibice, piłkarze, czy trenerzy.
Czy do meczów z warszawianami przygotowuje się Pan jakość szczególnie?
Jeśli chodzi o schemat przygotowań, to nie. Do każdego meczu przygotowujemy się w ten sam sposób, a różnica leży w niuansach. Czasem trzeba pewne kwestie długo wałkować, innym razem zostawić drużynę w spokoju. Oczywiste jest jednak, że mecz finałowy siedział nam gdzieś w tyle głowy już od momentu wyeliminowania Błękitnych, a zwykle koncentrujemy się tylko na najbliższym rozgrywanym spotkaniu.
Długo męczyliście się z Błękitnymi, kiedy Legia bez problemu pokonała Podbeskidzie.
Przypomnę, że w lidze to my zremisowaliśmy na wyjeździe 2:2, a u siebie wygraliśmy 2:1 i w bezpośredniej rywalizacji jesteśmy lepsi. Trudno więc mówić o tym, że Legia ma przewagę psychologiczną, ale rzeczywiście trzeba jej oddać, że długo utrzymywała się na fotelu lidera T-Mobile Ekstraklasy. Spodziewam się jednak, że rywalizacja w finale po każdej ze stron rozpocznie się bez wyraźnego przekonania o przewadze psychologicznej.
Co powie Pan przed finałem swoim zawodnikom?
Że czas wygrać puchar!
Przygotował Paweł Drażba