Aktualności

[PUCHAR POLSKI KOBIET] Piotr Mazurkiewicz: Świat się nie zatrzyma jutro

Aktualności28.06.2020 
Górnik Łęczna po zaciętym spotkaniu wygrał z Czarnymi Sosnowiec 1:0 w finale Pucharu Polski kobiet, czym przypieczętował dublet. Trener triumfatorek Piotr Mazurkiewicz opowiada o tym, co przesądziło o zwycięstwie, jakie podjął ryzyko i jakie ma plany na przebudowę zespołu.

To był dla was wyjątkowo trudny mecz. Spadł panu kamień z serca po zwycięskiej bramce Dominiki Grabowskiej?
Akurat po bramce nie. Spodziewałem się takiego meczu i starałem się na to przygotować zespół, chociaż jako trener na wszystko nie mam wpływu. W pierwszej połowie nie zaprezentowaliśmy takiego poziomu, jaki Górnik Łęczna zawsze prezentuje i do czego wszystkich przyzwyczaił. Mamy zawodniczki, które stać na to, a mieliśmy problem ze stworzeniem jakiejkolwiek akcji. W przerwie zwróciłem na to uwagę. Ale gdy w drugiej połowie zobaczyłem, że piłkarki Czarnych łapią skurcze, to pomyślałem, że zaczynają się dla nich schody. Zwłaszcza przy tej temperaturze i po takim początku spotkania, gdzie wyszły na nas bardzo ambitnie i były zdeterminowane, straciły dużo sił. W drugiej połowie też ostro ruszyły i nie mogliśmy złapać swojego rytmu. Będziemy musieli nad tym popracować, to dla nas cenne doświadczenie. Mam jednak nadzieję, że stworzyliśmy fajne widowisko, w przeciwieństwie do poprzednich finałów, gdzie często już po pierwszej połowie wynik był rozstrzygnięty. Po tym jak strzeliliśmy gola, Czarne miały jeszcze sporo czasu, żeby odrobić straty. Rzuciły się do ataku i naraziły się na kontry, przez co w ciągu minuty Nikola Karczewska miała dwie świetne sytuacje. Gdybyśmy je wykorzystali, to byłoby po meczu, ale tak się nie stało. Tym razem emocje były do końca, a przecież za to kochamy piłkę nożną.

O waszym zwycięstwo zdecydowało większe doświadczenie?
Myślę, że doświadczenie i jakość piłkarska. Bo nawet jeśli nie grasz najlepszego spotkania, ale masz w swoich szeregach takie piłkarki jak Ewelina Kamczyk, czy akurat tak jak dzisiaj Dominika Grabowska, to one jednym rajdem potrafią otworzyć wynik meczu, a wtedy gra układa się już zupełnie inaczej. Myślę, że to w głównej mierze przesądziło.

Mimo trudów tego meczu i niezwykle wysokiej stawki nie bał się pan wpuścić na boisko dwóch piłkarek, które dopiero wracają do gry po bardzo długiej przerwie, czyli Jolanty Siwińskiej i Agaty Guściory. Trzeba mieć w sobie sporo odwagi.
Jest ryzyko, ma pani rację, ale ja należę do ludzi, którzy nie boją się podejmować ryzyka. Tak samo nie boję się stawiać na młode zawodniczki, które swoją postawą na treningach przekonują do swojej wartości piłkarskiej. Chociaż muszę przyznać, że Jola miała ogromne obawy, żeby wejść na pozycję defensywnej pomocniczki w tym spotkaniu. Miała wątpliwości po tak długiej przerwie i pytała: „Trenerze, a jak coś się wydarzy?”. Nawet tak doświadczona zawodniczka jak Jola, która przecież zwiedziła Bundesligę i grała na najwyższym poziomie. Odpowiedziałem: trudno, jeśli popełnisz błąd to będziemy walczyć dalej, ale musisz wejść i przełamać barierę psychologiczną po tak długiej przerwie. Po meczu mówi, że czuła się fantastycznie, a chwilę wcześniej miała opory. Dała nam dużo jakości, bo przytrzymała piłkę w środku polu, uspokoiła grę, a jak trzeba było to dobrze zmieniała kierunek gry i przerzucała piłkę, wycofała, czy wybijała rywalki z rytmu. Tak samo było w przypadku Agaty Guściory, która świetnie zablokowała na lewej stronie Weronikę Zawistowską i kilkukrotnie ją wypunktowała, choć miała wejście smoka na boisko bo od razu otrzymała żółtą kartkę. Trudny moment, ale udźwignęła to. Nie miałem żadnych obaw, żeby dać im zagrać, wręcz przeciwnie, wiedziałem, że dadzą nam jakość.

 

Żal trenerowi, że był to ostatni mecz w barwach Górnika w wykonaniu Sylwii Matysik i Dominiki Grabowskiej, które zdecydowały się wyjechać za granicę?
Nie jestem menedżerem tylko trenerem. Znam swoją rolę i miejsce w szeregu. Moim zadaniem jest wyszkolić piłkarki tak, żeby mogły pójść przekonane o swojej wartości. Trudna jest Bundesliga, o czym wszyscy wiemy, ale z czystym sumieniem mogę się podpisać pod Sylwią Matysik. Jestem pewien, że sobie poradzi. Chciałbym, żeby zmieniła ten stereotyp, który panuje w polskiej piłce kobiecej, że jesteśmy słabsi piłkarsko, bo jesteśmy z Polski. Tak samo jest w przypadku Dominiki. Jasne, że każdy trener chciałby mieć „Matysa” i „Grabka” u siebie, ale to jest nieuniknione. Patrząc globalnie, nie tylko w kontekście klubu, ale też chociażby reprezentacji. Wszyscy chcemy, żeby nasza drużyna narodowa zagrała na mistrzostwach Europy. Jeśli wszyscy trenerzy i wszystkie kluby patrzyłyby na to w ten sposób, to jestem przekonany, że nasza piłka kobieca rozwinęła by się dużo szybciej. Naszym zadaniem jest szkolić piłkarki i być z nich dumnym, jeśli wyruszą podbijać świat.

Poprawiliście wynik z ubiegłego roku, bo wywalczyliście dublet. Dzięki temu do klubowej kasy wpłynie 600 tys. złotych, a to w piłce kobiecej bardzo dużo pieniędzy. Jeszcze bardziej odjedziecie konkurencji?
Nie wiem, zobaczymy. Wiadomo, że odchodzą od nas kolejne zawodniczki, a my musimy się na coś nastawić. Albo chcemy szkolić piłkarki, które idą w świat i potem reprezentacja ma z tego korzyść, albo nie. Przychodzi do nas nowy narybek. Cały czas musimy też dbać o to, żeby tych dziewcząt grających w piłkę było coraz więcej. Jak to zrobić? Chociażby takimi meczami z taką otoczką i transmisją w telewizji. Może jak ludzie obejrzą to stwierdzą, że fajnie i stopniowo będą się przekonywali do piłki kobiecej, a dziewczynkom będzie łatwiej zacząć przygodę z tym sportem. Bo cały czas u nas największy problem leży w społeczeństwie. Wydaje mi się, że ten kierunek będzie najlepszy.

Jednak nie czekaliście do ostatniej chwili i ściągnęliście już kilka zawodniczek. Jeszcze planujecie jakieś aktywności na rynku transferowym, chociażby dzięki tej nagrodzie za wygranie Pucharu Polski?
Wie pani, to musi być wszystko z głową zrobione. Nie można dać się ponieść szaleństwu, bo akurat jest przypływ jakiejś gotówki. Na spokojnie trzeba planować rozwój klubu. Przyjdą do nas nowe dziewczyny i trzeba im dać czas. Ja akurat jestem bardzo cierpliwy. Dominika Dereń ma na przykład kontuzję i potrzebuje dwóch miesięcy, żeby wrócić do zdrowia. Gdy ją sprowadzaliśmy, to był zarzut, że przecież ona nie gra. Powiedziałem: spokojnie, cierpliwości. Czekaliśmy długo na Jolę Siwińską i Agatę Guściorę, poczekamy też na Dominikę Dereń. Dajmy jej szansę, niech przyjdzie i zaprezentuje swoje umiejętności. Roksana Ratajczyk jest marką samą w sobie w naszej lidze, Oliwia Rapacka też potrafi grać w piłkę. Ale nie zapominamy też o tym, że mamy drużynę w Centralnej Lidze Juniorek i tam też mamy fajne zawodniczki. Im też trzeba dać szansę po to, żeby widziały sens w trenowaniu i rozwijaniu się. Wiem, że inni działają inaczej. Ale ja już się nauczyłem po doświadczeniach z tamtego roku i bardzo spokojnie podchodzę do tego tematu przebudowy zespołu. Cieszymy się z tego, że zdobyliśmy dublet, ale nie zapominamy o tym, że świat się nie zatrzyma jutro. Za chwilę rozpoczynamy przygotowania do nowego sezonu, potem będą eliminacje do Ligi Mistrzyń, które wciąż nie wiadomo, gdzie się odbędą.

Rozmawiała Hanna Urbaniak

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności