Aktualności
Z piekła do nieba. Jesienna sinusoida piłkarek mistrza Polski
- Czy Górnik jest skazany na zwycięstwo? Nie jest. Czy Górnik jest skazany na mistrzostwo? Absolutnie nie. Zacytuję Jürgena Kloppa, trenera Liverpoolu, który powiedział: „my niczego nie możemy bronić, musimy walczyć”. Mamy nowe rozdanie i nie będziemy bronić ani mistrzostwa kraju ani Pucharu Polski, my będziemy o nie po prostu walczyć - mówił przed startem obecnej kampanii trener Piotr Mazurkiewicz. I jego słowa okazały się w stu procentach trafne.
Ale zacznijmy od początku i cofnijmy się do końcówki sezonu 2019/2020 w wykonaniu zielono-czarnych. Tamte rozgrywki nagle przerwała pandemia. Co za tym idzie, mistrza koronowano po rozegraniu zaledwie dwunastu kolejek, w których Górniczki nie miały sobie równych. Dziewięć punktów przewagi nad drugim Medykiem Konin, jedenaście zwycięstw i tylko jeden remis, a przy tym bilans 57 strzelonych i ledwie ośmiu straconych bramek mówiły same za siebie.
Mimo to w czerwcu kibicom zielono-czarnych mogła zapalić się pierwsza ostrzegawcza lampka. Właśnie wtedy Górnik bił się o Puchar Polski. Zespół gładko przeszedł co prawda przez półfinał rozgrywek, pokonując 3:0 TME UKS SMS Łódź, ale w finale bardzo długo męczył się z Czarnymi Sosnowiec. Ostatecznie skończyło się jednobramkowym zwycięstwem, ale… Górnik wcale w tym finale przekonujący nie był. Gola na wagę Pucharu zdobyła żegnająca się tym spotkaniem z drużyną Dominika Grabowska. I słowo „żegnająca się” jest tu kluczowe.
Płacz i zgrzytanie zębów
Po zakończeniu poprzedniego sezonu zespół Piotra Mazurkiewicza opuściły dwa filary: Sylwia Matysik, która w środku pola zawsze brała ciężar gry na siebie i Dominika Grabowska, czyli ostoja ofensywy. Obie te piłkarki w układance Mazurkiewicza były niezastąpione i grały zawsze, gdy tylko mogły. Górnik oczywiście nie był bierny na rynku transferowym, bo sięgnięto m.in. po posiłki z AZS PWSZ Wałbrzych: Oliwię Rapacką, Julitę Głąb czy Marcjannę Zawadzką, które jednak do tej pory nie grają w drużynie pierwszych skrzypiec i zazwyczaj na boisko wchodzą z ławki rezerwowych. Strata dwóch wspomnianych wyżej zawodniczek wymusiła także inne zmiany, jak chociażby przesunięcie na pozycję numer sześć nominalnej stoperki, Małgorzaty Grec. - Początkowo bardzo z tego powodu cierpiała, ale uważam, że idzie jej dobrze, bardzo się rozwinęła. Potrzebowaliśmy czasu i cierpliwości, ale osiągnęliśmy pożądany efekt - przyznaje teraz Piotr Mazurkiewicz.
To, jak wielki wpływ na zespół miały Matysik i Grabowska, pokazał już początek sezonu. Górnik zaczął, co prawda, od wysokiego zwycięstwa (6:0) nad Rolnikiem Głogówek, ale już w drugiej kolejce został zatrzymany przez AZS UJ Kraków, któremu uległ na własnym boisku 0:1. To nie był koniec problemów.
Po porażce z Jagiellonkami przyszły bowiem kolejne straty punktów: przegrana z Czarnymi Sosnowiec i remis ze Śląskiem Wrocław. Odetchnąć z ulgą udało się dopiero w starciu z beniaminkiem, AP Lotos Gdańsk, w 5. kolejce. I tutaj mamy kolejny klucz: w tym meczu po raz pierwszy na murawie mogła pojawić się Emilia Zdunek, która kilka tygodni wcześniej zdecydowała się na powrót do Łęcznej z hiszpańskiej Sevilli.
- Emilka to serce zespołu. Miała wielki wpływ na poprawę naszej gry. Potrafi grać niekonwencjonalnie, co udowodniła nie raz, także w meczu kwalifikacji do Ligi Mistrzyń z Apollonem, kiedy strzeliła gola na 2:1 i dała nam awans - zaznacza szkoleniowiec łęcznianek.
Sen się spełnił
No właśnie, Champions League. Do walki o te rozgrywki Górnik podchodził z wielkimi nadziejami na spełnienie marzeń, ale i sporą dozą niepewności, bo skoro na polskim podwórku nie szło dobrze, to dlaczego miałoby się udać na arenie europejskiej? Niepewność, a nawet lęk wywoływała także inna kwestia. Grając w Lidze Mistrzyń trzeba poddać się testom na obecność koronawirusa. I tu dla ekipy z Łęcznej zaczęły się kolejne schody. Już podczas zgrupowania reprezentacji Polski pod koniec października pozytywne rezultaty otrzymały dwie podstawowe piłkarki: Nikola Karczewska i Ewelina Kamczyk, a na kwarantannę trafiła Małgorzata Grec.
- Testami stresuję się zdecydowanie bardziej niż meczem. Do tej pory nie mieliśmy wykonywanych badań, więc te będą naszymi pierwszymi. Życzylibyśmy sobie samych negatywnych wyników, ale jeśli to się nie uda, to mam nadzieję, że COVID dotknie nas w sposób minimalny - przyznawał przed starciem 1. rundy kwalifikacji z ZNK Split trener Mazurkiewicz. Jego życzenie nie znalazło spełnienia - cztery wyniki były pozytywne, a do gry spośród wcześniej zakażonych wróciła tylko Nikola Karczewska.
Bez swoich gwiazd, jakimi niewątpliwie są Kamczyk czy Grec, zielono-czarne i tak potrafiły bez większych problemów ograć mistrza Chorwacji 4:1 i zameldować się w 2. rundzie rozgrywek. - Sama jestem w szoku, że nasza gra wyglądała aż tak dobrze. Nigdy wcześniej nie grałyśmy w takim zestawieniu, ale każda z nas zostawiła na boisku serducho, walczyła za każdą, a to także wpłynęło na taki, a nie inny rezultat. Zwycięstwo dedykujemy Ewelinie, Gosi, Oliwii i Klaudii (Rapackiej i Zielińskiej – przyp. red.) - mówiła wtedy strzelczyni dwóch bramek, Patricia Hmirova.
Paradoksalnie więc nieobecność kilku zawodniczek wpłynęła na mistrzynie Polski… mobilizująco, co potwierdzała także w pomeczowych wywiadach Emilia Zdunek. Bardziej jednak niż na poznanie rywala w 2. rundzie kwalifikacji do Ligi Mistrzyń, Górnik znów czekał na wyniki testów. Przeciwnikiem koniec końców okazał się cypryjski Apollon - zespół uznawany za faworyta potyczki, ale będący w zasięgu mistrza Polski. Drugi rywal, czyli COVID-19 znów natomiast spłatał figla. Z gry w meczu z Cypryjkami wypadła bowiem Roksana Ratajczyk, ale także… kapitan zespołu Natasza Górnicka i wspominana już, będąca w bardzo dobrej formie, Patricia Hmirova (obie źle się czuły, ale mimo to nie otrzymały pozytywnych wyników testów).
Spisywany na straty Górnik nic sobie z tak znaczących braków nie zrobił i mimo że od trzeciej minuty przegrywał z Apollonem 0:1, w samej końcówce zdołał odwrócić losy spotkania i po raz pierwszy w historii awansować do fazy pucharowej Ligi Mistrzyń. Najpierw w 80. minucie do remisu doprowadziła Ewelina Kamczyk, a chwilę później gola na wagę zwycięstwa zdobyła nazwana sercem zespołu, Emilia Zdunek. Fantastyczne zawody rozegrała także Małgorzata Grec, dla której ta potyczka była pierwszą po 20 dniach izolacji (nie odbyła w zasadzie ani jednego treningu z drużyną). - Naprawdę nie wiem, jakim cudem zagrałam tak dobrze. Widocznie, jak się chce, to można - śmiała się po zwycięstwie piłkarka.
Paryska weryfikacja
Do śmiechu nie było łęczniankom po poznaniu rywala w 1/16 finału Ligi Mistrzyń. Zielono-czarne trafiły na jedną z najlepszych ekip w Europie, francuskie Paris Saint-Germain. Przed pierwszym spotkaniem większość pytała tylko, ile bramek PSG wbije Górnikowi. Co się okazało? Ku zaskoczeniu wszystkich, mimo że łęcznianki przegrały, rozegrały najlepszy mecz w sezonie, a wynik zatrzymał się na 2:0 dla paryżanek.
- Jako polskie piłkarki, jeśli chodzi o umiejętności stricte piłkarskie, naprawdę nie mamy się czego wstydzić. Jedynym aspektem, w którym ciągle odstajemy, jest motoryka. Nawet w meczu z PSG nie czułam się piłkarsko gorsza od Däbritz, Formigi, czy innych zawodniczek środka pola, ale były ode mnie szybsze, silniejsze - komentowała tamto starcie Emilia Zdunek.
Większe różnice pokazał rewanż, bowiem podopieczne Piotra Mazurkiewicza pozwoliły przeciwniczkom na wbicie sześciu goli, ale przy tym także zdołały strzelić bramkę i to po pięknym strzale z rzutu wolnego Eweliny Kamczyk. Paradoksalnie - po raz kolejny – można by rzec, że szkoda, iż pomiędzy dwumeczem z PSG Górniczki nie zagrały innego spotkania. Wszystko dlatego, że przez cały sezon ekipa z Łęcznej lepszy występ przeplata słabym. Przykładem niech będą dwa przypadki: wygrana z ZNK Split, a następnie remis z TME UKS SMS Łódź po fatalnej pierwszej połowie oraz wygrana z Apollonem i cierpienia do ostatnich sekund z Olimpią Szczecin.
Polak mądry po szkodzie?
Z czego więc wynika paradoks, że będący w dołku ligowym Górnik, w tym samym czasie jest w stanie osiągnąć swój największy sukces w postaci gry, i to niezłej, w fazie pucharowej Ligi Mistrzyń? Dokładnie takie pytanie usłyszał trener Piotr Mazurkiewicz.
- Fakt, jest to trochę dziwne - stwierdził po kilkusekundowym milczeniu. I rozwinął: - Liga to dla nas, mówiąc kolokwialnie, codzienność. Brakowało nam motywacji i determinacji w dążeniu do celu, ale także szczęścia, które w piłce odgrywa dużą rolę. Właśnie w tym upatrywałbym strat punktów. Trzeba jednak przyznać otwarcie, że nie byliśmy w najwyższej formie. Wydawało się, że mamy wszystko, a jednak nie… Musimy także pamiętać, że zawodniczki, które do nas dołączyły miały długą przerwę w grze, a niektóre, jak Agata Guściora, czy Jola Siwińska wracały po kontuzjach. Przy tym dosyć późno zauważyłem błąd, jaki popełniłem, mianowicie za mało uwagi poświęcałem obronie. Powinienem zareagować wcześniej, ale jak to mówi polskie przysłowie „Polak mądry po szkodzie” - analizuje szkoleniowiec łęcznianek.
- Gra w Lidze Mistrzyń wiąże się z inną motywacją. To coś nowego, wielkiego. Nie mówię oczywiście, że nie przykładamy się do Ekstraligi, bo zawsze chcemy grać na 100 procent, ale pojawienie się na horyzoncie możliwości awansu do Ligi Mistrzyń dodało nam animuszu i było bodźcem do realizacji marzeń - wtóruje trenerowi prawa obrończyni Górnika, Alicja Dyguś. To samo podkreśla Emilia Zdunek: - Jesteśmy ambitnymi zawodniczkami i mimo że miejsce, które zajmujemy w lidze sprawia, że ktoś może nas znów skreślić i stwierdzić, że „gwiazdom poprzewracało się w głowach”, nie przestajemy chcieć więcej. Oczywiście gra w Lidze Mistrzyń to zupełnie inny bodziec, inna mobilizacja, ale nie jest tak, że zepchnęłyśmy Ekstraligę na boczny tor, by dobrze przygotować się do gry w Europie. Takiego nastawienia u nas nie ma. Dla nas ważna jest zarówno liga polska, Puchar Polski, jak i Liga Mistrzyń, ale wiadome jest, że te ostatnie rozgrywki najmocniej działają na wyobraźnię.
Wiosną gra w Europie wyobraźni rozpalać już nie będzie. Łęczniankom pozostanie więc skupić się na rodzimym podwórku, tym bardziej że po rundzie jesiennej plasują się dopiero na piątej lokacie w tabeli ze stratą dziesięciu punktów do lidera, Czarnych Sosnowiec, ale tylko dwóch do miejsca trzeciego, dającego przecież brązowy medal.
- Niezwykle trudno jest się utrzymać na topie. Może w Lidze Mistrzyń szło nam tak dobrze, bo nic nie musieliśmy? Bo nie byliśmy faworytem? Nie umiem odpowiedzieć na te pytania, ale wiem jedno: strata dziesięciu punktów do lidera nie jest nie do odrobienia. Sami kiedyś zaprzepaściliśmy przewagę dziewięciu oczek i wiemy, że wszystko może się zdarzyć. Powtórzę to, co powiedziałem przed sezonem: nadal musimy walczyć. Będziemy to robić i nie poddamy się tak łatwo - zapewnia Piotr Mazurkiewicz.
Aneta Galek
Fot. Paula Duda