Aktualności
[WYWIAD] Karolina Koch: Byłam zszokowana oglądalnością pierwszego meczu telewizyjnego
Czujesz się bardziej piłkarką czy trenerką?
Dobre pytanie! Zdecydowałam się kontynuować grę, bo piłka wciąż sprawia mi radość. To właśnie dlatego chcę nadal pomagać drużynie i będę to robić, dopóki będzie mi to dawało satysfakcję i jeśli nie przytrafią się kontuzje. Ale czy czuję się bardziej piłkarką czy trenerką? Chyba jednak trenerką. Z trenerem Witoldem Zającem współpracuję od trzech lat. Pierwszy rok był trudny, bo musieliśmy się „dotrzeć”, ale drugi i trzeci to już dla mnie natłok obowiązków trenerskich. Pasjonuje mnie bycie w sztabie, budowanie drużyny i udział w procesie szkoleniowym.
Czym dokładnie zajmujesz się jako druga trenerka GieKSy?
Mamy wąski sztab, bo od spraw czysto piłkarskich jest nas tylko dwoje, więc moją działką jest przygotowanie motoryczne zespołu. W tym zakresie zyskałam bardzo duże zaufanie trenera Zająca. Także dzielimy się obowiązkami dotyczącymi analizy gry.
Trudno jest godzić bycie trenerką z byciem aktywną piłkarką?
Były momenty, że było bardzo trudno, szczególnie w tym, wspomnianym już, pierwszym roku. Trener Zając jest osobą, który wymaga profesjonalizmu od „swoich ludzi” i stawia na ich rozwój, co jest świetne i co bardzo mi pomogło. W każdym roku staramy się podnosić poprzeczkę nie tylko zawodniczkom, ale i sobie. Jeśli chodzi o przygotowanie i prowadzenie drużyny, spokojnie mogę powiedzieć, że pracujemy tak, jak pracuje się w męskiej piłce, z której też bierzemy inspiracje. Osobiście, dzięki temu, że mój narzeczony jest trenerem, mogę obserwować, jak to wszystko wygląda w futbolu panów i dążyć do tego, by piąć się w górę. Oczywiście nadal pojawiają się trudne momenty, ale na razie daję radę.
Do GKS Katowice dołączyłaś przed sezonem 2017/2018, w którym ostatecznie udało się wam awansować do Ekstraligi. Przechodząc do GieKSy wiedziałaś już, że będziesz pracować tam jako trenerka, czy może miałaś być „tylko” zawodniczką?
Początkowo nie wiedziałam. Mój powrót na Śląsk, bo pochodzę z Rudy Śląskiej, wymusiły sprawy prywatne, a ja chciałam nadal grać w piłkę. W tym samym czasie zaszły jednak zmiany w sztabie szkoleniowym GKS, a trenerem został Witold Zając, którego znałam jeszcze z czasów mojej gry w 1. FC Katowice. Trener zaproponował mi rolę asystentki, zapytał, czy chciałabym łączyć grę z pracą w sztabie. Zgodziłam się bez wahania, bo chciałam się rozwijać. Wcześniej prowadziłam samodzielnie zespół z II ligi, a jeszcze wcześniej, jako zawodniczka, zawsze analizowałam, co można zmienić taktycznie, jakie są obciążenie treningowe - w każdym klubie, w którym grałam, prowadziłam notatki, które mam do tej pory.
A podczas meczów zawodniczki z zespołu traktują cię bardziej jako trenerkę czy koleżankę z murawy?
Na boisku jestem zawodniczką, także w mniemaniu dziewczyn, ale gdy mają jakieś wątpliwości co do założeń, jakie mamy na dane spotkanie, pytają, a ja staram się im pomóc, wszystko wytłumaczyć. Jest to szczególnie pomocne przy stałych fragmentach gry, bo gdy z trenerem przed meczem analizujemy grę przeciwnika to moją działką są właśnie stałe fragmenty i w trakcie meczu mogę doradzić, jak się ustawić w obronie, przypomnieć, na co musimy zwrócić uwagę w defensywie.
Zdarza ci się czasem krzyknąć na koleżanki, jeśli zespół popełni niewymuszone błędy?
Nie jestem osobą, która krzyczy na boisku, chociaż czasem zdarza się podnieść głos, gdy nie potrafię uspokoić gry. Zawsze staram się podchodzić do wszystkiego racjonalnie i spokojnie tłumaczyć. Nie jestem typem piłkarki, która drze się przez 90 minut na boisku, bo myślę, że w kobiecej piłce potrzebny jest przede wszystkim spokój.
Dla GKS to trzeci sezon w Ekstralidze. Dwa poprzednie zakończyłyście na szóstej lokacie w tabeli. Dla beniaminka na pewno był to sukces, ale czy szósta pozycja w ostatniej kampanii także spełniła wasze ambicje, czy może liczyłyście na więcej?
Drugi sezon w elicie zawsze jest trudniejszy. Ten ostatni dodatkowo skomplikowała pandemia koronawirusa, która ostatecznie doprowadziła do przedwczesnego zakończenia rozgrywek. Nie wiadomo, ile byśmy punktów zdobyły, gdybyśmy grały dalej. Nie chcę więc oceniać i mówić, że było to rozczarowanie, bo mogłybyśmy równie dobrze być szóste albo nawet awansować na podium.
Tym bardziej, że styl, jaki prezentujecie, może się podobać. Jesteście jedną z niewielu ekip Ekstraligi, która stara się grać piłką, kreować ładne dla oka akcje.
To zasługa przede wszystkim trenera Zająca, który odkąd przyszedł do klubu, wprowadzał nowe rozwiązania taktyczne. Pamiętam, że na pierwszym treningu byłam zaskoczona, bo taktyki w kobiecej piłce jest dosyć mało, mało który trener się na niej skupia, chociaż powoli się to zmienia. Początkowo na naszych zajęciach było z tego powodu sporo „zachodu”, ale opłaciło się. W naszej grze widać postęp, także indywidualny, co cieszy najbardziej. Wiem, że teraz mówię bardziej jak trenerka, ale zwracam na taktykę wielką uwagę i z całą pewnością mogą stwierdzić, że nasze zawodniczki świetnie się rozwijają, dzięki czemu w przyszłości będą gotowe do gry na najwyższym poziomie, w ligach zagranicznych. Nie boimy się nowych rozwiązań i mam nadzieję, że w tym sezonie udowodnimy, że potrafimy grać piłką, być w jej posiadaniu, bo tylko wtedy możemy kontrolować to, co dzieje się na boisku.
A gdybyś miała wybrać remis po ładnym meczu lub wygraną po brzydkim, to na co byś wskazała?
Zwycięzców się nie sądzi (śmiech). W piłce liczą się punkty, a co za tym idzie, styl nie zawsze ma znaczenie. Mimo wszystko wybrałabym więc remis po ładnym meczu, tak jak to było w naszym pierwszym spotkaniu tego sezonu.
No właśnie, na inaugurację zremisowałyście 1:1 z Medykiem Konin. Taki wynik was ucieszył?
Stworzyłyśmy zdecydowanie więcej sytuacji niż Medyk, kontrolowałyśmy grę, ale miałyśmy problem z wykończeniem. Mówi się trudno: tym razem się nie udało, ale przed nami kolejne spotkania. Mamy bardzo zgrany zespół z dużą jakością, a co za tym idzie skuteczność pod bramką na pewno się poprawi. Nie możemy wybrzydzać i nie cieszyć się z punktu zdobytego z takim rywalem jak Medyk Konin, tym bardziej na inaugurację Ekstraligi i na jego terenie. Wierzę, że już wkrótce pokażemy, że umiemy sobie radzić także z rywalami teoretycznie od nas słabszymi, bo w ostatnich latach to był nasz największy problem. Tak jak powiedziałam, mamy w drużynie mnóstwo jakości, nawet więcej niż w poprzednim sezonie, bo zawodniczki, które do nas dołączyły, już teraz pokazują się z dobrej strony.
Wasz zespół to połączenie doświadczenie z młodością. To właśnie tym chcecie zawojować Ekstraligę?
Chyba tak. W każdej drużynie młodość jest potrzebna, ale w decydujących meczach nie obędzie się bez doświadczenia. Młode zawodniczki grające w GKS, jak np. Zosia Buszewska czy Ania Konkol, już na tym etapie są doświadczonymi i ogranymi piłkarkami, które każdego dnia się rozwijają. Jesteśmy taką „mieszanką wybuchową”, gdzie każda z nas wie, że piłkarką się jest, a nie bywa, że trzeba dbać o regenerację, odpowiednie żywienie. To jest kluczowe, przede wszystkim dla tych młodych zawodniczek, które mają przecież szansę na kariery w silniejszych ligach.
Na co was stać w tym sezonie?
Staram się unikać stwierdzeń, że już teraz będziemy walczyć o podium. Uważam, że powinnyśmy skupiać się tylko na najbliższym meczu i to samo powtarzam pozostałym dziewczynom. To, jak tabela wygląda na końcu, jest efektem pracy, którą wkłada się w poszczególne spotkania. Jeżeli przed każdym z nich nabierzemy pewności siebie, będzie nas stać na bardzo dużo. Najważniejsza jednak jest stabilizacja formy.
Powiedziałaś wcześniej, że „piłkarką się jest, a nie bywa”. Te słowa są na czasie, bo tak naprawdę od niedawna wasz fach się w Polsce profesjonalizuje. Widać też zmianę w społeczeństwie, bo mecz GieKSy z Medykiem w telewizji obejrzało średnio 70 tys. widzów. Byłaś zaskoczona takim wynikiem?
Bardzo! Nie spodziewałam się ani tego, ani kilkudziesięciu telefonów od znajomych, którzy zgodnie mówili, że świetnie było zobaczyć w telewizji mecz kobiecych drużyn i że dobrze się go oglądało. Ogromnie się cieszę, że w społeczeństwie zachodzi zmiana. Wiadomo, zawsze będą głosy, że jesteśmy słabsze fizycznie, wolniejsze od mężczyzn, ale to wynika z fizjologii, nic na to nie poradzimy. A walki do końca, zaangażowania, czy techniki nie można nam odmówić, bo na boisku zostawiamy serducha. Wierzę, że widzowie to docenią.
Wkurzają cię porównania piłki kobiecej do męskiej?
Wkurzają i to pomimo faktu, że w piłkę gram od wielu lat. Gdy słyszę, jak ktoś mówi: „o, dorosłe kobiety przegrały z juniorami” i to wyśmiewa, odpowiadam, by zorganizował mecz piłki ręcznej, w którym kobiety staną naprzeciwko mężczyzn. Tutaj też byłoby widać różnice, ale innych sportów się w ten sposób nie zestawia. To nie ma żadnego sensu, ale wynika pewnie z faktu, że wciąż wiele osób uważa, iż „piłka nożna to męski sport”. Warto spojrzeć na umiejętności techniczne zawodniczek, zauważyć, jak doskonale potrafią kontrolować futbolówkę. Zdaję sobie przy tym sprawę, że musimy pracować jeszcze nad taktyką, ale i w tym aspekcie za kilka lat się poprawimy. Kobieca piłka nożna się profesjonalizuje, czego najlepszym przykładem są właśnie transmisje meczów Ekstraligi w ogólnodostępnej telewizji.
A propos profesjonalizacji, obecnie jesteście jednym z dwóch, obok Śląska Wrocław, zespołów Ekstraligi, w których klub ma zarówno męską, jak i żeńską sekcję. To pomaga w rozwoju?
Zdecydowanie. Największym plusem jest infrastruktura, która jest przy męskiej piłce. Aspekty pracy, dbania o nas, odnowy biologicznej są takie same, jak u panów. Podobnie jest z ubezpieczeniem zawodniczek - w kobiecych klubach często jest ono pomijane, a u nas jest oczywiste. Jestem zdania, że wielkie kluby, które jednocześnie są markami, powinny wchodzić w kobiecą piłkę. Na pewno mała dziewczynka z Wrocławia, która marzy o zostaniu piłkarką, marzy jednocześnie o tym, by grać w barwach Śląska Wrocław, każda dziewczynka z Poznania marzy o grze w Lechu Poznań, a każda dziewczynka z Warszawy o grze w Legii, chociaż ta akurat również stworzyła już drużynę seniorek. To także wielki atut jeśli chodzi o promocję na świecie, bo w porównaniu z męską piłką, utrzymanie kobiecego zespołu nie jest dużym wydatkiem. Niewielkim kosztem można więc osiągnąć ogromny sukces.
A piłkarze GKS nie zazdroszczą wam, że to wy, a nie oni, gracie w najwyższej klasie rozgrywkowej?
(śmiech) O to to już trzeba ich zapytać. A mówiąc zupełnie szczerze, wzajemnie bardzo się wspieramy i trzymamy kciuki za chłopaków, by udało im się awansować do I ligi.
Rozmawiała Aneta Galek
Fot. Łukasz Grochala