Aktualności

[WYWIAD] Joanna Wróblewska: Dzięki przejęciu AZS przez Śląsk Wrocław zyskałyśmy nowych kibiców

Aktualności20.08.2020 
Jest liderką nowego projektu, jakim jest kobieca sekcja Śląska Wrocław. W dwóch pierwszych meczach nowego sezonu Ekstraligi zdobyła dwie bramki, w tym jedną wyjątkowej urody. Joanna Wróblewska swoim doświadczeniem chciałaby przyczynić się do powrotu wrocławianek do gry o najwyższe cele. - Już w pierwszym meczu pokazałyśmy charakter i to, że będziemy liczyć się w walce o coś więcej niż utrzymanie - mówi w rozmowie z Łączy Nas Piłka.

Najpiękniejsza bramka, jaką strzeliłaś, to…?

Kurczę, trudno stwierdzić, mimo że nie mam tych bramek na swoim koncie szczególnie dużo. Gdybym jednak miała wybrać najpiękniejszą, to chyba wskazałabym gola w reprezentacji U-17, gdy w Białej Podlaskiej mierzyłyśmy się ze Szwajcarią. Mój strzał na 1:1, jeśli dobrze pamiętam, dał nam awans do drugiej rundy kwalifikacji mistrzostw Europy.

Pytam oczywiście dlatego, że twój gol w drugiej kolejce Ekstraligi przeciwko TME UKS SMS Łódź już teraz jest mocnym kandydatem do bramki sezonu. Planowałaś takie uderzenie, czy po prostu tak wyszło?

W planach miałam to, żeby uderzyć mocno z pierwszej piłki. Zdecydowałam się na strzał, bo, jak to wszyscy dookoła mówią, „mam dobrze ułożoną stopę”. Zawsze staram się skupić na detalach i tak samo było w tym przypadku. Chciałam mocnym i precyzyjnym strzałem skierować piłkę do bramki, co koniec końców udało się idealnie.

Na treningach pracujesz nad takimi uderzeniami?

Trenujemy uderzenia z dorzucanej z boku piłki, czy z dośrodkowań, ale umiejętność strzelania goli z górnych piłek to zasługa przede wszystkim techniki użytkowej poszczególnych zawodniczek. W tym przypadku zdecydowałam się na strzał i wyszło, jak wyszło. Jest mi miło, że nagranie tej bramki „rozeszło się” w internecie i że kilka osób tę bramkę doceniło.

Ze Śląskiem sezon zaczęłyście dosyć dobrze, bo w pierwszym meczu dzięki walce do końca pokonałyście ROW Rybnik 2:1, a później minimalnie przegrałyście z drużyną z Łodzi. Ten nowy projekt, jaki narodził się we Wrocławiu pod skrzydłami Śląska, to szansa na nowe otwarcie?

Na pewno, chociaż dla mnie osobiście zmieniła się nazwa, zmienili się ludzie, otoczka, ale w sercu pozostał AZS. Czuję się, jakbym wróciła do domu i cieszę się, że weszłyśmy w nowy sezon tak dobrze. Początek pierwszego meczu był, co prawda, w naszym wykonaniu słaby, ale w drugiej połowie zaczęłyśmy gonić wynik i odrobiłyśmy straty. Pokazałyśmy tym samym charakter i to, że będziemy się liczyć w walce o coś więcej niż utrzymanie.

No właśnie. Zespół z Wrocławia jest jednym z najbardziej utytułowanych w historii polskiej kobiecej piłki. Chcecie wrócić do tradycji zdobywania medali?

Podpisując kontakt, podobnie jak inne zawodniczki, dostałam konkretne wytyczne na ten sezon i uważam, że będziemy zmierzać w górę tabeli. Przychodząc tutaj, nie brałam pod uwagę gry o utrzymanie, a o wyższe cele. Oczywiście nie będziemy od razu bić się o medale, bo ten sezon jest dla nas sezonem przejściowym, ale o środek tabeli już tak. To jest nasz cel, chcemy sprawić kilka sensacji i z roku na rok piąć się w górę.

Ty na swoim koncie po dwóch meczach masz już dwa gole, w tym jeden dający zwycięstwo. Czujesz się liderką tej drużyny?

Na pewno czuję się osobą bardziej odpowiedzialną od zawodniczek, które mają mniejsze doświadczenie na boiskach Ekstraligi. Sprowadzenie mnie do Śląska nie było przypadkiem, klub ma na mnie plan, a ja mam plan na klub. Nie traktuję tego jak jednorazowej przygody, patrzę długofalowo. Zobaczymy, co przyniesie sezon, ale mam na swoich barkach ciężar. Chcę udowodnić, że jestem w stanie pociągnąć zespół do przodu. W pewnym sensie czuję się więc liderką, która ma przyczynić się do dobrych wyników drużyny.

Powiedziałaś, że klub ma na ciebie plan. Czego więc się od ciebie oczekuje?

Tego, że swoim doświadczeniem będę pomagać młodszym piłkarkom i z meczu na mecz będę dodawać im siły oraz pokazywać, chociażby swoimi strzałami, zagraniami, charakterem, że warto walczyć do końca. Klubowi zależało, bym tutaj była i chcę się za to odwdzięczyć. Mamy młody zespół, a ja dzięki ograniu, mam ciągnąć ten wózek. Postaram się temu zadaniu sprostać.

Mówisz sporo o odpowiedzialności. Ona ci ciąży, czy może pcha do dalszego rozwoju?

Nie chcę, żeby zaraz pojawiły się opinie, że Wróblewska jest odpowiedzialna za wszystkie wyniki Śląska (śmiech). To bardziej kwestia tego, że ja sama nakładam na siebie odpowiedzialność, presję, wiele od siebie oczekuję. Moja rola w drużynie jest jasna, ale inne zawodniczki także muszą czuć się odpowiedzialne za zespół i jego wyniki. Jedna piłkarka, bez wsparcia pozostałych, niczego nie wygra.

Podejście do kobiecej piłki we Wrocławiu, odkąd Śląsk przejął AZS, zmieniło się?

Oj tak. Jest duże zainteresowanie medialne, więcej osób chce przychodzić na mecze, co pokazała frekwencja na spotkaniu z zespołem z Łodzi. To daje nam impuls do dalszego rozwoju. Cieszę się także z reakcji w mediach społecznościowych, bo nasze poczynania śledzi znacznie więcej widzów niż wcześniej. Ostatnio na klubowych kanałach transmitowaliśmy nawet nasze spotkanie, a nie przypominam sobie, by za czasów AZS w klubowych mediach można było obejrzeć jakikolwiek mecz. Zawsze transmisja była wymuszona, teraz chęć jej zrobienia wychodzi od władz zespołu. To sygnał, że zainteresowanie jest coraz większe.

Czyli nie ma już głosów, że kobiety nie powinny grać w piłkę nożną?

Ja się z tym już nie spotykam. Chyba każdy nareszcie zrozumiał, że kobiety również potrafią grać i zostawić serce na boisku, a co za tym idzie warto przyjść na stadion, by obejrzeć mecz. Oczywiście, nie jesteśmy może tak szybkie, jak panowie, czy nie strzelamy tak spektakularnych bramek…

Ty akurat chyba nie powinnaś tego mówić.

(śmiech) No dobrze, może strzelamy spektakularne bramki, ale nie gramy tak dynamicznie i płynnie jak panowie. Wracając jednak do głównego wątku, myślę, że takie stwierdzenia idą w zapomnienie. Wiele osób przekonało się, zobaczyło na własne oczy, że chociażby reprezentacja Polski potrafi walczyć jak równy z równym np. z Hiszpankami, co jest dużym plusem.

Cofnijmy się na chwilę nieco w czasie. Dlaczego w ogóle zdecydowałaś się odejść z GKS Katowice, w którym grałaś przez dwa ostatnie sezony?

To pytanie bardziej do trenera Witolda Zająca niż do mnie. Miałam kontrakt na dwa lata, a później współpraca została zakończona. Nie miałam w planach przeprowadzki, byłam pewna, że nadal będę grać w barwach drużyny z Katowic. Wyszło jednak, jak wyszło. Na propozycje nie narzekałam, bo było ich bardzo dużo. Musiałam przyjąć decyzję trenera „na klatę” i pogodzić się z tym, że trzeba coś zmienić, znaleźć nowe miejsce pracy.

Było ci żal?

Trochę tak, bo rozeszliśmy się w dziwnych relacjach, a z pewnością pożegnanie mogło wyglądać zupełnie inaczej. Nie wiem do końca, jaka była przyczyna nieprzedłużenia ze mną kontraktu, czy był to aspekt piłkarki, czy może chodziło o moją osobowość. Było mi jednak przykro, bo dwa lata temu trener o mnie zabiegał, a po dwóch latach ze mnie zrezygnował. Pomijając to wszystko, ten czas spędzony w GKS dał mi bardzo dużo, rozwinęłam się jako piłkarka i absolutnie nie żałuję tego okresu. Potrzebowałam go, by złapać oddech. Teraz jestem w Śląsku i jestem szczęśliwa, a GieKSie życzę powodzenia i mówię: może do zobaczenia w przyszłości.

Rywalizacja z GKS będzie więc dla ciebie pełna emocji.

Mam swoje do udowodnienia i mecz przeciwko GKS nie będzie dla mnie „normalnym”. Nie zamierzam jednak tworzyć wokół tego specjalnej otoczki. Wiem tylko, że zrobię wszystko, by pokazać swoją wartość i to, że w klubie, w którym teraz jestem, realizuję siebie i swoje cele.

Wspomniałaś o reprezentacji Polski, w której kilkukrotnie już wystąpiłaś. Cały czas jesteś w orbicie zainteresowań selekcjonera Miłosza Stępińskiego. Liczysz na to, że niedługo zadomowisz się w kadrze?

To chyba zbyt duże słowa. Wiem co prawda, że jestem w kręgu zainteresowań trenera, ale wiem też, jak wielka jest rywalizacja w reprezentacji. Zdaję sobie też sprawę z tego, że nawet w tym roku mogłam „wejść” do drużyny narodowej, ale spotkanie rozgrywane w Sosnowcu, jeszcze w poprzednim sezonie ligowym, przechyliło szalę zwycięstwa na korzyść Kasi Daleszczyk. Wtedy się nie udało, ale wciąż staram się robić swoje na boisku i cały czas pukam do drzwi reprezentacji. Moja forma w ciągu ostatnich dwóch lat się wahała. Jeśli ją ustabilizuję, może mi się uda. Jeśli dostanę to powołanie, z pewnością będę chciała je wykorzystać, żeby w kadrze zostać, a nie pojawiać się i znikać. Myśl o grze w biało-czerwonych barwach nie przesłania mi jednak wzroku, bo wiem, na jakim poziomie są inne kadrowiczki, w jakich zagranicznych klubach grają. Robię swoje i zobaczymy, co się stanie.

A co mogłabyś dać reprezentacji?

Moją mocną stroną jest gra kombinacyjna, podania prostopadłe, więc to są elementy, które mogę od siebie dołożyć. Potrafię szukać miejsca w bocznych sektorach boiska innym zawodniczkom i zapewnić mądrość gry w środku pola.

Nie masz wrażenia, że gra kombinacyjna to problem zespołów z Ekstraligi, że tego właśnie na polskich boiskach brakuje?

Myślę, że wynika to ze sposobu myślenia danego trenera i zawodniczek, jakie ma. Ja mogę mówić tylko o Śląsku. My chcemy grać piłką, szukamy krótkich podań, zmiany strony. Zespół jest może za młody, by grać cierpliwie, ale pracujemy nad tym. Większość klubów stosuje jednak łatwy sposób gry, czyli długie podania, ale być może to kwestia umiejętności poszczególnych piłkarek i specyfiki Ekstraligi, w której trochę boimy się grać odważnie.

Kilka lat temu w jednym z wywiadów powiedziałaś, że twoim marzeniem jest gra za granicą. To marzenie jest nadal aktualne?

Wieku nie oszukam. Moje plany i cele życiowe troszkę się pozmieniały, ale co ciekawe, po spotkaniu z ekipą z Łodzi dostałam wiadomość na Messengerze od włoskiego trenera, który szuka najlepszych zawodniczek do swojej drużyny. Zabrakło jednak informacji, co to za zespół i w której lidze gra (śmiech). A mówiąc zupełnie poważnie, na chwilę obecną jest mi dobrze tu, gdzie jestem. Niczego jednak nie wykluczam. Być może za rok pojawi się dobra propozycja, a ja stwierdzę, że to ten moment, w którym trzeba zaryzykować i spróbować swoich sił.

Propozycję z Włoch miałaś też dwa lata temu. Nie żałujesz, że wtedy nie podjęłaś ryzyka?

Nie, bo tamten klub spadł wtedy do niższej ligi i warunki, jakie mi proponowali, nie zostałyby spełnione. Mogło być tak, że jeśli się tam przeniosę, zniknę w ogóle z mapy piłkarek. Korzystam z tego, co mam i doceniam każdą chwilę, którą spędzam w polskich klubach.

To jeśli jeszcze kiedyś miałaby się pojawić jakaś zagraniczna propozycja, to który kraj i która liga byłaby twoją wymarzoną?

Bardzo chciałabym spróbować swoich sił w niemieckiej Bundeslidze lub w lidze hiszpańskiej, ale znam swoje umiejętności i swoją wartość - wiem, że to niestety, jak na razie, nierealne. Wierzę jednak, że w przyszłości wszystko może się wydarzyć.

Rozmawiała Aneta Galek
Fot. Paula Duda

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności