Aktualności
Japońskie życie Krzysztofa Kamińskiego. „Wyjazd był świetnym pomysłem”
Właśnie zakończył się sezon w Japonii, więc można pana zastać w Polsce. Jak często wraca pan do kraju?
Zwykle około 11 miesięcy spędzam w Japonii. Sezon kończymy na początku grudnia, ale tym razem był tydzień dłuższy, bo graliśmy baraż o utrzymanie w ekstraklasie. Gdy wrócimy do Polski, zostajemy do Sylwestra, a potem zwykle wyjeżdżamy na wakacje. W Japonii muszę być w połowie stycznia. W trakcie sezonu zdarza się, że obcokrajowcy dostają 7-10 dni wolnego. Wtedy Japończycy trenują i grają w początkowych rundach pucharu. Przez te cztery lata zawsze wracałem do kraju w okresie świątecznym i trzy razy w trakcie rozgrywek.
Ten sezon był nerwowy, ale sportowo cały pobyt jest chyba udany?
W pierwszym roku awansowaliśmy do ekstraklasy. W kolejnym jako beniaminek walczyliśmy o utrzymanie i to się udało tuż przed końcem sezonu. 2017 rok był bardzo udany – zajęliśmy szóste miejsce i z tego powodu apetyty na tegoroczne rozgrywki były bardzo rozbudzone. Mieliśmy nawet nadzieję, że zakwalifikujemy się do azjatyckiej Ligi Mistrzów. Chcieliśmy być w czołowej piątce. Sezon był jednak bardzo specyficzny i na koniec jednak rozczarowujący. Zaważyły przewlekłe kontuzje kilku czołowych zawodników, słabsza forma pozostałych i musieliśmy bronić się przed spadkiem w barażach. Sportowo to był frustrujący i nerwowy rok dla zespołu. Mam nadzieję, że to się więcej nie powtórzy.
A indywidualnie? Od 2015 roku w 127 meczach w japońskiej lidze 44 razy zachował pan czyste konto.
Ze swojej dyspozycji jestem zadowolony. Nie mogę powiedzieć, by ten rok był gorszy od poprzedniego, w którym ocierałem się o nagrodę bramkarza sezonu. Forma całego zespołu była po prostu gorsza. Z powodu kontuzji kilka razy pauzował na przykład Shunsuke Nakamura, ten sam, który w Celticu Glasgow grał z Arturem Borucem. Choć ma 40 lat, to w poprzednim sezonie jego podania czy stałe fragmenty dały nam sporo punktów. Potrafi tak dośrodkować, że piłka trafiała napastnika w głowę i dawała nam zwycięstwo. Wiele spotkań wygraliśmy jedną bramką właśnie dzięki niemu. Mecz był na 0:0, a jego dośrodkowanie czy strzał z rzutu wolnego zapewniały gola. W tym sezonie tego brakowało i to przeciwnik przeważał szalę na swoją korzyść. Brazylijczyk Adailton zerwał więzadła krzyżowe, a potrafił wziąć piłkę, pognać na bramkę, przedryblować kilku rywali i oddać strzał. Bardzo przydatny zawodnik. Podobne problemy miał środkowy pomocnik Fozil Musajew, reprezentant Uzbekistanu.
Może jak japoński skoczek Noriaki Kasai, który w tym roku startował w wieku 46 lat, także tamtejsi piłkarze wolniej się starzeją?
Może tak być. Nakamura ma swoje lata, ale piłkarską klasę zachował. Może nie jest już taki dynamiczny, ale kiedy ma piłkę przy nodze, to jego wartość dla zespołu jest tak wysoka, że warto, by ktoś inny bardziej poświęcał się w defensywie. Przecież legendarny Kazuyoshi Miura, jeden z najbardziej znanych japońskich piłkarzy wciąż gra, a skończył 51 lat. W tym sezonie z Yokohama FC był nawet w barażach o ekstraklasę.
Ma pan wciąż kontrakt z Jubilo?
W Japonii zwykle podpisuje się roczne umowy, a właściwie tak się podaje do Japońskiego Związku Piłki Nożnej. Długość kontraktu to sprawa między klubem i zawodnikiem. Pierwszą umowę podpisałem na trzy lata, a potem przedłużyłem o dwa. Także został mi jeszcze rok w Jubilo. Klub chce, bym kolejny raz przedłużył umowę. Dałem sobie trochę czasu na przemyślenie. Z tyłu głowy jest myśl o powrocie do Europy. Już latem agenci prowadzili różne rozmowy, ale nic z tego nie wyszło. Teraz jest przerwa między sezonami i być może coś się zmieni. Do końca roku sytuacja powinna się wyjaśnić. Nie mam jednak ciśnienia, by wyjeżdżać z Japonii. Oczywiście z jednej strony odległość do Polski czasem doskwiera, ale organizacyjnie klub i życie w tym kraju są na najwyższym poziomie. Nie narzekam na to, jak mi się wiedzie w Japonii.
To prawda, że w Japonii trening czasem trwa cztery godziny?
Na pewno w Polsce mikrocykl tygodniowy od poniedziałku do soboty się różnił. Na początku zawsze treningi były lekkie i obciążenia były zwiększane powoli z punktem kulminacyjnym w środę. W Japonii jest od razu mocne uderzenie w poniedziałek, powtórka we wtorek, a potem schodzenie z intensywności. Biegania może nie ma więcej niż w Polsce, ale za to nie ma zajęć w siłowni. Zawodnicy oczywiście z niej korzystają, ale nie ma tam planowanych jednostek treningowych. To raczej indywidualna sprawa piłkarzy. To może być element przygotowania do głównego treningu. Oczywiście zawodnicy są monitorowani i nie ma przypadków, by podjęli decyzję, że dziś robią biceps, klatę i nogi. Cztery godziny zajęć? Nie spotkałem się z tak długim treningiem, ale maksymalnie trzy mogło się zdarzyć. Jedną z cech Japończyków jest to, że bardzo profesjonalnie podchodzą do pracy. Przychodzą do klubu półtorej godziny przed głównym treningiem, jeżdżą na przykład na rowerku i po zajęciach znów dłużej zostają. W ten sposób i sześć godzin mogą spędzić w klubie.
Na jakim poziomie jest japońska ekstraklasa?
Kluby są zorganizowane bardzo profesjonalnie. Zawodnik nie musi się o nic martwić poza formą. Kiedy gramy na wyjeździe, to zabieramy tylko osobiste rzeczy. Właściwie wystarczyłby telefon i karta kredytowa. W hotelu już wszystko czeka. W pokoju przebieramy się w dresy, a garnitury od razu jadą na stadion, byśmy mogli je założyć po meczu. Organizacyjnie wszystko jest zrobione tak, by piłkarz mógł myśleć tylko o meczu lub o treningu. Z takim poziomem profesjonalizmu nie spotkałem się w Polsce.
Wiem, że kibice biją brawo zarówno swoim zawodnikom, jak i rywalom?
To wynika zapewne z różnic kulturowych. Piłka nożna dla Japończyków jest przede wszystkim rozrywką. Poza tym zawodowa liga powstała tam całkiem niedawno, bo w latach 90. XX wieku. Historia nie jest długa i jest wielu kibiców pamiętających czasy wcześniejsze. Fani bardzo doceniają zawodników, wysiłek wkładany w mecz, zarówno swoich, jak i rywali. Szacunek jest taki sam dla każdego piłkarza. W Japonii najgorsze wybryki, to wygwizdanie drużyny przeciwników, gdy wjeżdża autokarem na stadion. Kibice rywalizują, kto głośniej dopinguje i zrobi większy show na trybunach.
Podobno fani przynoszą zawodnikom różne prezenty?
To bardzo popularne w Japonii. Czasem zdarza się to bez okazji, a czasem na przywitanie zawodnik dostaje prezenty nawet przez kilka miesięcy, by poczuł się od razu doceniony. To są drobne rzeczy jak słodycze, zdjęcia oprawione w ramkę, rysunek czy obraz zawodnika. Kibice chcą podziękować za przyjście do danego klubu czy za dobry występ albo sezon. Także w okolicach urodzin można spodziewać się, że już tydzień przed i tydzień po tym dniu fani będą przynosić podarunki. Raz dostałem kulki do kąpieli, zdarzył się alkohol, ale najbardziej doceniam prezenty, które zostały wykonane własnoręcznie przez kibiców. To bardzo miłe, bo fani czasem wkładają w to mnóstwo serca i robią to specjalnie dla konkretnego zawodnika.
Przez cztery lata w Japonii zapewne nieraz coś pana zaskoczyło?
Cały czas można tam doświadczać nowych rzeczy. Jak nas odwiedzają znajomi, to często zadają to pytanie. Coraz częściej z żoną łapiemy się jednak na tym, że nie wiemy, co im odpowiedzieć. Bo coś, co nas zaskakiwało czy nawet szokowało na początku pobytu w Japonii, stało się już dla nas normalnością. Niespodzianką było z kolei to, jacy Japończycy są uczynni i pomocni. Jeśli chodzi o potrawy, to na początku szokowało nas sashimi podawane z filetowanej ryby. Było tak świeże, że jeszcze się ruszało. To było za pierwszym razem trudne przeżycie. Dla mnie kuchnia japońska jest jednak świetna i znakomicie mi przypasowała.
Często korzysta pan z tłumacza czy radzi sobie sam?
Mój japoński jest na poziomie komunikatywnym. Na co dzień się dogaduję, ale gdy trzeba coś załatwić w urzędzie, to pomoc klubowego tłumacza bywa nieoceniona. Wszystko zależy od chęci obcokrajowca. Był w Jubilo Anglik Jay Bothroyd, który potrzebował wsparcia tłumacza niemal 24 godziny na dobę. Zdarzało się, że dzwonił do niego z restauracji, by przekazać telefon kelnerowi w celu zamówienia potrawy.
Jak z perspektywy tych czterech lat ocenia pan decyzję o wyjeździe do Japonii?
To był świetny pomysł. Jako zawodnik czuję, że jest lepszym bramkarzem. Zyskałem jednak nie tylko piłkarsko, ale także jako człowiek. Taki wyjazd, poznanie zupełnie innej kultury, bardzo rozwija. To pozwala na zupełnie nowe spojrzenie na świat.
Rozmawiał Robert Cisek
Fot: Facebook Krzysztofa Kamińskiego