Aktualności
[WYWIAD] Sławomir Czarniecki: Wielu zawodników gubi się na ostatnim etapie
Skąd wziął się pan w Bayerze Leverkusen?
Urodziłem się w Elblągu, ale mając dziewięć lat przeprowadziłem się z rodzicami do Leverkusen. Tutaj spędziłem dzieciństwo i się wychowywałem. Nie znając jeszcze języka niemieckiego, od razu zacząłem chodzić na mecze ligowe. Kibicowałem Bayerowi i grałem również w piłkę. Nie w Bayerze, tylko w mniejszej akademii, ale rywalizowaliśmy na tym samym poziomie. Niestety, później zdrowie mi nie dopisało, musiałem poddać się dwóm operacjom. Mogłem grać jedynie rekreacyjnie. W wieku piętnastu lub szesnastu lat podjąłem pracę w swojej akademii z młodzikami. Po pierwszym sezonie zrobiłem licencję trenerską. Wiedziałem, że moja kariera piłkarza jest już przekreślona, więc postanowiłem obrać inny kierunek. Mając dziewiętnaście lat uzyskałem licencję UEFA B. Prowadzący ten kurs jest obecnie dyrektorem naszej akademii. Jako najmłodszy najlepiej zdałem testy, a było ich naprawdę sporo. Polecono mnie Michaelowi Reschkemu i oficjalnie zacząłem pracę w Bayerze Leverkusen od stycznia 2000 roku. Chodziłem jeszcze do szkoły, zdawałem maturę. Z roku na rok miałem jednak coraz więcej obowiązków. Z czasem prowadziłem już drużynę samodzielnie.
Jak wyglądała droga do pańskiej obecnej funkcji, czyli koordynatora akademii w Bayerze Leverkusen?
Dyrektorem akademii wówczas był wspomniany wówczas Reschke. To mój mentor i osoba, której wiele zawdzięczam. Wymagał ode mnie dużo, ale to mi tylko pomogło. Po ukończeniu szkoły zawodowej w firmie Bayer zaproponowano mi pracę asystenta dyrektora sportowego. Zacząłem pełnić tę funkcję od stycznia 2006 roku, równolegle będąc trenerem w akademii Bayeru Leverkusen. Zajmowałem się organizacją pierwszej drużyny – mecze domowe, wyjazdowe, obozy i sprawy transferowe. W pewnym momencie nie mogłem już pełnić jednocześnie obydwu funkcji i postanowiłem poświęcić się tylko akademii. Klub stworzył mi tę funkcję specjalnie dla mnie. Można powiedzieć, że zrobiłem swego rodzaju krok do tyłu, ale to nieprawda. Zszedłem z poziomu pierwszego zespołu, ale stałem się kimś więcej w akademii. Wówczas chciano poprawić kategorie U-17 i U-19. Razem z Saschą Lewandowskim, który był wówczas trenerem pierwszej drużyny, sprawowałem funkcję koordynatora najpierw tej części, ale z czasem zacząłem być odpowiedzialny za więcej drużyn w akademii. Wciąż bardzo często prowadzę treningi, ale moja praca to nie tylko zajęcia na boisku. Dochodzą do tego również sprawy strategiczne i rozwojowe szkółki. Zajmuję się też rozmowami z agentami, trenerami i nawet rodzicami. To bardzo ciekawa praca. Trochę skomplikowana, ale po tylu latach doświadczenia człowiek wie, co robi i potrafi sobie z tym wszystkim radzić.
Który z pańskich podopiecznych wybił się najbardziej?
Prowadziłem choćby późniejszego reprezentanta Słowenii, Kevina Kampla. W 2017 roku opuścił Bayer Leverkusen i za dużą kwotę przeniósł się do RB Lipsk. Jestem ogromnie zadowolony, że miałem również przyjemność szkolenia Kaia Havertza. Opiekowałem się nim w akademii. Pokonywał szczebel po szczeblu, rozwijał się w błyskawicznym tempie, a od trzech sezonów, mimo że ma zaledwie dziewiętnaście lat, można powiedzieć, że jest podstawowym zawodnikiem naszej drużyny. Co więcej, jego wartość szacuje się obecnie na kilkadziesiąt milionów euro. To ogromna motywacja, ale także satysfakcja. Cieszę się, że mam możliwość wykonywać taki zawód.
Ale to musi się też wiązać z długim czasem pracy.
Nie liczę już przepracowanych godzin. W ubiegłym roku miałem chyba przepracowanych około trzystu dni, z czego sześćdziesiąt spędziłem poza granicami Niemiec. Byłem choćby w Japonii przez prawie dwadzieścia dni, z kadrą U-19 wyjechałem też na obóz do Izraela. Człowiek spędza dużo czasu poza domem, ale z ogromną pasją do tego, co robi.
W jednym z wywiadów stwierdził pan, że zawodnicy w Bayerze są konkretnie sprofilowani. O jaki profil konkretnie chodzi?
Każdy zawodnik, który przychodzi do naszej akademii w młodym wieku na testy, jest efektem skrupulatnej pracy skautów. Musi mieć niesamowite zalety, a także coś, co go wyróżnia od innych. Między innymi szybkość, inteligencję, motorykę. Każdy człowiek jest inny. Naszym pierwszym zadaniem jest analiza jego aktualnego stanu i potencjału. Być może zawodnik w kategorii U-14 jest niesamowity, ale w pierwszej kolejności musi mieć coś, co go wyróżnia od innych. Później dochodzą dodatkowe aspekty, jak dom rodzinny, społeczność go otaczająca. To ma ogromny wpływ na zawodnika. Motoryka, technika, zachowanie na boisku, tego da się wyuczyć. Są jednak aspekty, które człowiek po prostu musi mieć już w sobie.
W pracy trenera mówi się o czterech filarach, czyli motoryka, technika, taktyka i mentalność. Uważa pan, że któryś z nich jest ważniejszych bądź jest podstawą?
Jakąś podstawę musi mieć każdy zawodnik. Jeśli zawodnik gra u nas powiedzmy przez dwanaście lat, technicznie, taktycznie i motorycznie powinien się nauczyć wszystkiego. Uważam przy tym, że najważniejszym aspektem, żeby przebić się do pierwszego zespołu, jest osobowość. Dążenie do sukcesu ma mnóstwo wspólnego z charakterem, podobnie jak otoczenie zawodnika. Dla mnie się liczy społeczność, rodzina. Jest ważnym aspektem do analizy możliwości piłkarza. Przykładowo, wspomniany już Kai Havertz ma niesamowite otoczenie społeczne. Rodzice są bardzo w porządku i to ma na niego ogromny wpływ. Jeżeli chłopak ma ogromny potencjał, a rodzice nie mają cierpliwości, to w wieku szesnastu lat będzie szukał innej drogi. Nie pójdzie tą ścieżką, którą my wskazujemy, bo chcą zarabiać jak najszybciej pieniądze. Jest dużo aspektów i przeszkód rozwoju zawodnika.
W Polsce nazywa się to Komitetem Oszalałych Rodziców. W Niemczech jest podobnie, są z nimi problemy?
Zależy, jak klub współpracuje z rodzicami. Dla przykładu – chcemy ściągnąć zawodnika do Leverkusen do akademii. Rozmawiamy z rodzicami i z samym kandydatem. Później przychodzi on do nas i zazwyczaj kończy się rozmowa z rodzicami, piłkarz staje się jedynym partnerem. Rodzice bez żadnych informacji budują swoją rzeczywistość. Jednym z bardzo ważnych aspektów są rozmowy z nimi. Nie musi się to odbywać codziennie, ale na pewno bardzo często, nawet na zasadzie „small talk”. Chcemy dać rodzicom poczucie, że oni są także dla nas bardzo ważni. Żaden zawodnik nie podpisze kontraktu bez zgody rodziców, więc to istotna sprawa. U nas w klubie funkcjonuje to bardzo dobrze, mamy z nimi właściwe kontakty. Oczywiście, czasem trzeba się spotkać z rodzicami na dłuższe rozmowy. Niekiedy trwają ze trzy godziny, bo pojawiają się problemy. Niedawno odbyłem rozmowę z rodzicem piłkarza z kategorii U-17. Powiedział mi, że jego syn chciałby pracować nad sobą także poza zajęciami w klubie. Powiedziałem, że w porządku, ale trzeba to dopasować do tego, co my robimy. Bo jego pozytywne podejście być może popsuje efekty treningowe, jeżeli on w zły dzień zrobi coś nieodpowiedniego. Jeżeli potrafi to połączyć – świetnie. Dialog z rodzicami jest dla nas ważny. Nie powinien się kończyć w momencie, gdy przychodzą do akademii i wspólnie z dzieckiem podpisują kontrakt.
Ile powinna trwać obserwacja, żeby wydać rzetelną opinię na temat danego zawodnika?
Nie można powiedzieć konkretnie, ile jest obserwacji, ale odbywają się one na różnych poziomach. W meczach, na turniejach, gdzie jest wiele meczów. Patrzymy na rozgrzewkę, zbieramy informacje z jego otoczenia. Im starszy jest zawodnik, którym jesteśmy zainteresowani, tym więcej informacji o nim próbujemy zebrać. Nasz dyrektor w akademii w okolicy wykształcił wiele trenerów. Jeżeli chcemy ściągnąć kogoś do sobie, a dyrektor zna danego szkoleniowca, otrzymuje się informacje. Bierzemy też pod uwagę to, co robi w mediach społecznościowych i jaką jest osobą, jak prezentuje samego siebie. Nigdy nie będziemy mieli stu procent wiadomości, ale mamy wiedzę na temat tego zawodnika. Obserwujemy ich w różnych sytuacjach, na przykład idziemy do szkół. W systemie jest tak, że mamy regionalnych skautów. Mamy czterech pracujących na pełny etat, ale chcemy mieć ich sześciu. Gdy pojawia się utalentowany zawodnik, jeden ze skautów z wysokim doświadczeniem jedzie i go obserwuje. Gdy potwierdzi jego jakość, zapraszamy do nas na treningi. Mamy zasadę, że kandydat musi odbyć co najmniej trzy jednostki. Po jednej nie można bowiem nic powiedzieć. Dla mnie najlepszym rozwiązaniem jest udział takiego chłopaka w jakimś turnieju. Możemy wtedy zobaczyć, jak sobie radzi nie tylko na boisku, ale też poza nim. Dzięki takiemu systemowi pracy można wykluczyć, że co roku będziemy zmieniać 20 zawodników.
Ale chyba musicie się spieszyć, bo zaraz możecie kogoś stracić na rzecz Dortmundu lub Gelsenkirchen.
My się nie spieszymy, nie ma wyścigu. Jeżeli Schalke po jednym treningu powie, że kogoś bierze, to nie ma problemu. Jeżeli ktoś chce od nas konkretną decyzję, musi dać nam czas. Po jednym treningu nawet jako Schalke czy inny klub nie powiedziałbym: bierzemy. To długi etap. W Schalke mają dużą rotację. To też może być filozofia, że bierzemy zawodnika, a potem patrzymy, jak sobie poradzi. Dla mnie to nie ma sensu, bo po jednych zajęciach nie mogę na przykład ocenić, jak zachowują się rodzice. Im więcej z nimi rozmawiam, tym więcej wiem o piłkarzu. Chcemy wykluczyć, że co roku z większością zawodników się żegnamy.
Jak przekonujecie zawodnika, którym na przykład interesuje się Borussia Dortmund?
Na pewno nie pieniędzmi. To jest absolutnie wykluczone. Dla nas liczy się przekonanie zawodnika do naszego klubu, do filozofii. Musi mieć świadomość, że jeśli się dobrze rozwinie, to będzie też zarabiał pieniądze. To nie jest tajemnica w piłce nożnej. W wieku dwunastu lat nie chodzi o to, by zarabiać pieniądze. U nas od pewnego poziomu każdy zawodnik dostaje tyle samo. Jeżeli kogoś chcemy, to w pierwszej kolejności zapraszamy do Leverkusen i przekonujemy go z rodzicami naszą pracą, infrastrukturą i filozofią. Oni jadą do domu i później rozmawiamy o warunkach, na jakich chce przyjść. Decydujący głos należy jednak do rodziców.
Na jaką skalę działa u was skauting?
Skauting zaczyna się najpierw w regionie. Mamy taką zasadę, że zawodnik nie może być dłużej w podróży niż na treningu. Zaczynamy od Leverkusen, Kolonii. Od U-14 to siedemdziesiąt kilometrów dookoła Leverkusen, żeby móc dojechać w godzinę. Od U-15 mamy już międzynarodowy skauting. W ostatnim czasie przybyło jednak więcej zawodników, którzy mieszkają w naszej okolicy.
Jaki jest największy problem w przejściu z U-19 do seniorskiej drużyny Bayeru Leverkusen?
Wielu zawodników gubi się na ostatnim etapie, bo powiem szczerze, że do U-17 wszystko jest super. Oni wówczas myślą, że już są w pierwszej drużynie. Ale wcale przecież tak nie jest. Potrenują czasem z pierwszą drużyną, wchodzą razem z zawodnikami do szatni i myślą, że już zasługują na wszystko, że są „profi”. Tymczasem to tak, jak wejście na start biegu finałowego. Zwłaszcza w nim trzeba dać z siebie wszystko, ale niestety bywa tak, że tego brakuje. Nie chcę wymieniać nazwisk, ale wielu zawodników tak się „wyłożyło”. Zmieniliśmy też nieco w aspektach szkoleniowych, pod względem biologicznym. Mieliśmy wielu chłopców, którzy biologicznie byli przed swoimi rówieśnikami. Wyglądało to super od U-15 do U-17, a potem brakowało naturalnego rozwoju. Wzięliśmy więc wiek biologiczny mocniej pod uwagę. Zdarzało się, że w tym aspekcie najstarszy zawodnik z U-14 był „starszy” od najstarszego w U-17. To ogromna różnica. Zawodnicy szybko dojrzewają, ale w pewnym momencie mogą przestać się rozwijać i tego brakuje w ostatnim etapie. To bardziej nasz błąd, że tak późno wzięliśmy to pod uwagę.
Rozmawiali w Leverkusen Jacek Janczewski i Emil Kopański