Aktualności
Życie pełne wrażeń! Historia Kingi Marcinkiewicz
Sir Alex Ferguson złapany na lotnisku i podrzucanie przez uradowanych kibiców zdobywcy Ligi Europy na PGE Narodowym. A to tylko kilka historii z życia wolontariuszki, którą od 2014 roku – z małą przerwą na „urlop” – jest Kinga Marcinkiewicz. Wraca już niedługo, na finał Ligi Europy UEFA w Gdańsku!
Przedbórz. Liczące niespełna cztery tysiące mieszkańców miasto leżące nad Pilicą, w województwie łódzkim. To właśnie tutaj urodziła się Kinga Marcinkiewicz, bohaterka naszej kolejnej historii. Od kilku ładnych lat mieszkająca już w Warszawie, pierwsze trzy na Pradze, czyli nieopodal PGE Narodowego. Co w tej historii nie jest bez znaczenia. Ale o tym za chwilę.
Kinga ma wielką słabość do sportu.
– Zanim wyruszyłam na studia do Warszawy, wiedziałam wszystko o wszystkich, jeśli mówimy o sporcie. Oglądałam, co się dało. Po prostu mecz za meczem, wydarzenie za wydarzeniem. To pewnie było trochę uciążliwe dla niektórych. No ale tak to już ze mną było, dopóki miałam dużo czasu na takie rzeczy. Mój świat trochę się zmienił, kiedy ruszyłam do stolicy, wiadomo, trochę inaczej wygląda wtedy codzienność – wspomina nasza bohaterka.
Chciała zostać dziennikarką sportową. Takie możliwości dawał Uniwersytet Warszawski. Kiedy jednak przyszło do rekrutacji, okazało się, że zmieniły się... jej warunki. Kinga nie zdołała spełnić swojego marzenia o dziennikarskiej przygodzie związanej ze sportem za czasów studenckich. Stanęło jedynie na krótkim epizodzie w portalu internetowym.
– Miała być magisterka na uniwersytecie, ale okazało się, że na maturze faktycznie miałam jeden przedmiot za mało, żeby być braną pod uwagę. Ta zmiana w procesie rekrutacji po deklaracjach maturalnych, to było dla mnie spore rozczarowanie. Chciałam komentować mecze, spełniać się w swojej sportowej pasji... No ale skoro już się zdecydowałam na Warszawę, postanowiłam, że spróbuję sił w językach. Padło na filologię hiszpańską. Do teraz zastanawiam się, co dokładnie mną kierowało, ale wyszło nieźle – uśmiecha się Kinga.
Znajomość języka hiszpańskiego okazała się pomocna w 2016 roku na trybunach PGE Narodowego. Kinga stała się bowiem ulubienicą kibiców Sevilla FC, czyli triumfatora finału Ligi Europy UEFA rozgrywanego w Warszawie.
Platini bez korków, Ferguson ze zdjęciem
Przygoda z wolontariatem dla naszej bohaterki zaczęła się jednak już w 2014 roku.
– Przeprowadzka do Warszawy zmotywowała mnie do rozwinięcia skrzydeł i debiutu w roli wolontariuszki. Ogłoszenie znalazłam chyba internetowo, dokładnie już nie pamiętam, ale trafiłam do wolontariatu przy PGE Narodowym. Mieszkałam blisko, był to dla mnie bardzo dobry układ. Debiutowałam na meczu reprezentacji Polski piłkarzy. Co ciekawe, trafiłam do sektora pomocy osobom z niepełnosprawnościami. Nie miałam wcześniejszych doświadczeń w takiej roli i na pewno to była spora lekcja – wspomina Kinga.
Od tego czasu regularnie zaczęła uczestniczyć w wydarzeniach związanych z warszawskim stadionem. W ten sposób trafiła też w 2016 roku na finałowy mecz Ligi Europy UEFA.
– Byłam na lotnisku działając na tzw. Welcome desk. Codziennie rano dostawaliśmy listę osób, które przylecą. Było nas mnóstwo na terminalu, uwijaliśmy się jak w ukropie. To zabawnie wyglądało, biegający ludzie, którzy z uśmiechem wszystko tłumaczyli. Żeby się zgadzało, było płynnie i bezproblemowo. Pamiętam, że szybko złapaliśmy dobry kontakt z ekipą od transportu. Mieliśmy do dyspozycji naprawdę fajne auta, którymi wożono gości. Niektóre „bryki” robiły spore wrażenie! – opisuje Marcinkiewicz.
Przydarzyło się kilka zabawnych, nietypowych historii.
– Michel Platini po przylocie irytował się kwestią korków w Warszawie. Wiadomo, w stolicy są takie realia, a nie inne. Ale czego się nie robi, żeby ułatwić życie... Udało się załatwić, żeby można było w szczególnych wypadkach jeździć buspasami, na potrzeby organizatorów. I nagle chłopaki z transportu mogli – w pełni legalnie – szybko przeskoczyć przez miasto, bezpiecznie dowożąc kogo i gdzie trzeba – śmieje się Kinga.
Była też okazja zobaczyć na żywo i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z legendarnym trenerem Manchesteru United. Na warszawskie lotnisko zawitał sir Alex Ferguson.
– Na liście mieliśmy człowieka, który nazywał się Alexander Chapman Ferguson. To nas trochę zmyliło. Bez tytułu szlacheckiego, do tego Chapman... Nie było pewności, że to on. Dodatkowo przecież legenda United raczej nie lata takim samolotem i nie ląduje, jak zwykły człowiek dokładnie tam, gdzie my jesteśmy. Nagle jednak dostajemy informację na krótkofalówkę: „Tak, to on, naprawdę!”. Pamiętam, że zapytaliśmy koordynatorkę, czy możemy sobie zrobić zdjęcie i kiedy pozwoliła, szybko pobiegliśmy przez parking, żeby złapać trenera Fergusona. Udało się, pamiątka z tamtego spotkania jest jedną z cenniejszych w mojej zdjęciowej kolekcji – mówi nasza bohaterka.
Kinga poza przygodami na lotnisku, miała podczas finału w Warszawie również zdania związane już stricte z byciem na PGE Narodowym. Ze względu na swoją znajomość kilku języków, w tym bardzo dobrą hiszpańskiego, służyła informacją dla kibiców Sevilla FC. Tak też została wspomnianą wcześniej... ulubienicą tej części trybun.
– Skala samego finału była naprawdę imponująca. Wolontariuszy było dużo więcej niż podczas meczów reprezentacji, w których uczestniczyłam, dodatkowo czuć było, że takie międzynarodowe wydarzenie, ma trochę inną wagę. Hiszpański sektor? Faktycznie zostałam tam posłana i muszę przyznać, że poza obowiązkami, bawiłam się świetnie! Kiedy hiszpańscy kibice zorientowali się, że mówię w ich języku, po każdym trafieniu do bramki, entuzjastycznie, z radości... podnosili mnie do góry! – śmieje się Kinga.
Jedna wielka rodzina
Nasza bohaterka po finałowych wydarzeniach w Warszawie niedługo później wzięła... urlop od wolontariatu. Kinga zaliczyła przerwę od 2017 roku właściwie do teraz, poświęcając swój czas na inne aktywności związane z życiem prywatnym. Chociażby nauce kolejnych języków obcych, co z pewnością jest godne pochwały.
– Mówię po angielsku, hiszpańsku i portugalsku. Chciałabym się też nauczyć norweskiego. Zobaczymy jednak, co z tego wyjdzie. Jestem taka, że przykładowo poziom B1 mnie nie zadowala. A jak wiadomo, do pułapu C nie dochodzi się tak łatwo, z dnia na dzień. Dodatkowo gram amatorsko w siatkówkę, jako libero, czyli kontakt ze sportem ciągle jest. Do tego dochodzi trenowanie w oparciu o świadomość swojego ciała, tzw. Movement Culture. Te aktywności plus nauka i sprawy zawodowe powodowały, że kilka razy musiałam zrezygnować z wolontariatu. Robiłam to z ciężkim sercem, nie chcąc zawodzić tych, którzy na mnie liczyli. Mnie również było przykro. Przerwa przestanie obowiązywać w Gdańsku, podczas finału Ligi Europy UEFA w tym roku – mówi Kinga.
Jak zatem widać, historia po prostu lubi się powtarzać. Tym razem jednak inne miasto, nowe realia, od tych dobrze znanych, warszawskich. Co zwiastuje kolejne, ciekawe przygody. Rolą jaką Kindze przydzielono podczas gdańskiego finału, będzie tzw. Venue Safety Volunteer.
– Lubię Trójmiasto, spędziłam sporo czasu w Gdyni na festiwalu filmowym. Cieszę się z powrotu na wolontariat, bo lubię nowe doświadczenia i podpatrywanie tego, co dzieje się za kulisami. Poznajesz też nową społeczność. My się po prostu dobrze znamy, ludzie z wolontariatu. Pamiętam kiedyś powrót późnym, sobotnim wieczorem do domu miejską komunikacją w Warszawie. Spotkałam chłopaka, którego znałam z wolontariatu z widzenia. I on mnie poznał, uśmiechnął się, wskazując, że faktycznie, widzieliśmy się na wolontariacie. Było wesoło. Takich sytuacji jest mnóstwo, jakby popytać ludzi, którzy uczęszczają na sportowe imprezy w roli wolontariuszy. Jak sama zaczynałam w 2014 roku, była silna grupa z Euro 2012, teraz jest pewnie inaczej. Ta społeczność się zmienia, ale i rozrasta, o nowych ludzi i doświadczenia – opisuje Kinga.
Mając szczególną słabość do rywalizacji lekkoatletycznej oraz łyżwiarstwa figurowego, nasza bohaterka chciałaby spełnić jedno ze swoim marzeń wolontariackich. Wziąć udział w igrzyskach olimpijskich, niezależnie od pory roku. Kolejnym celem jest zaangażowanie w sport, czy to jako dziennikarka, czy w roli... organizatorki imprez. W obu przypadkach wolontariat może być przydatny w spojrzeniu, jak dany obszar wygląda od kuchni.
– Wolontariat to też testowanie samych siebie. Spotyka się tam różne charaktery. Trzeba się jednak dogadać, mając misję do spełnienia. Zdarzają się też zupełnie zaskakujące sytuacje. Jedną taką miałam podczas mistrzostw świata juniorów w łyżwiarstwie szybkim. Jeden z zawodników upadł na wirażu. To był Chińczyk, z którym trzeba było wspólnie z trenerką pojechać na SOR, żeby było łatwiej o porozumienie z lekarzami. Pojechałam. Wszystko dobrze się skończyło, ale muszę przyznać, że tłumaczenie kwestii medycznych było dla mnie sporą łamigłówką językową. Raczej nie spodziewałam się, że przyjdzie mi się sprawdzić w takiej roli, a jednak! Właśnie takie jest życie wolontariusza, pełne wrażeń! – kwituje Kinga.
Maciej Piasecki