Aktualności
Ścisły umysł z bawarską duszą. Historia Klaudii Feruś
– Mieszkam w Warszawie, tu się wychowałam, choć nie urodziłam. Konkretniej na Pradze, na Kamionku. Mamy tu naprawdę urokliwą okolicę. Jest legendarna fabryka Wedla czy malowniczny Park Skaryszewski. Tutaj geograficznie położony jest PGE Narodowy. To znacznie ułatwia życie komuś, kto w swoim życiu zaliczył prawie 500 sportowych imprez i okresy, w których częściej bywał na stadionie niż w domu. O tym, że mam naprawdę blisko, świadczy fakt, że gdy wracam ze stadionu po skończonym meczu reprezentacji, mogę na spokojnie zaparzyć sobie herbatę i włączyć w telewizji relację z pomeczowej konferencji. Kamionek to jednak nie tylko Narodowy, ale także stadion Drukarza Warszawa, osadzony w parku i całkiem niezła baza wypadowa na pobliską Legię – wymienia Klaudia.
Naszej bohaterce najbliżej jest jednak do skoków narciarskich. Przynajmniej pod względem sentymentu, gdzie szczególnie bliskie sercu są czasy „Małyszomanii”. Obecnie Klaudia trochę inaczej spogląda na jedną z najpopularniejszych dyscyplin sportowych w kraju.
– To będzie już ponad 20 lat, od kiedy interesuję się skokami narciarskimi. Można mnie nazwać „dzieckiem Małyszomanii”, której jestem wierna od samego początku. Niekoniecznie przekonuje mnie ta dzisiejsza rzeczywistość. Tęsknię za czasami bez przeliczników. Kto skakał najdłużej, wygrywał. Teraz kibice śledzą zawody z kalkulatorami w ręce, a ja pomimo że lubię matematykę, tęsknię za romantycznym narciarstwem. Do tego kiedyś wśród zawodników było więcej osobowości, wyrazistszych charakterów. Ale może to kwestia sentymentu do okresu, kiedy po prostu zaczynało się moje zamiłowanie tej dyscypliny – zauważa Klaudia.
Życie w Excelu, Bawaria w sercu
Nasza bohaterka to połączenie kilku dróg, które tylko pozornie nie mają ze sobą wiele wspólnego. Okazuje się, że zamiłowanie do finansów, jako nauki m.in. o gospodarce finansowej, można płynnie połączyć ze sportem oraz fotografią. Co więcej, zostać w tych dziedzinach kimś, kto poza zawodowym rozwojem, zyskuje również dużo radości i satysfakcji ze swoich zainteresowań.
– Lubię to, co robię. Wybór zawodowej ścieżki nie był wynikiem przypadku. Uważam, że pasje należy umieć łączyć. Studiując w SGH napisałam dwie prace dyplomowe na tematy łączące finanse i sport. Na licencjacie przyjrzałam się źródłom finansowania zawodowych klubów piłkarskich w Polsce na przykładzie ekstraklasy. Za to w przypadku magisterki, przeprowadziłam analizę finansową mojego ulubionego klubu piłkarskiego. Jest nim Bayern Monachium. W pisaniu pracy bardzo pomógł mi półroczny pobyt w Bawarii na Erasmusie. Studiowałam wtedy – no właśnie – ekonomię sportu. Die Roten cieszą się teraz w Polsce popularnością, ja kibicuję im jednak dłużej niż w Bawarii jest Robert Lewandowski – zaznacza Klaudia. Dodajmy, ulubionym piłkarzem Klaudii był Olivier Kahn, a potem Bastian Schweinsteiger, na którego pożegnalny mecz w Monachium udało jej się nawet pojechać. – Na ten moment nie chciałabym jednak pracować w organizacji sportowej. Lepiej nauczyć się podstaw w międzynarodowych korporacjach, a w sporcie sprawdzić się już na dalszym etapie, najchętniej w strukturach zarządzających.
Fot. Natalia Konarzewska
Klaudia przyznaje, że klubowy rynek piłkarski pod względem zarządzania mógłby wyciągnąć dużo dobrego z tego, jak zarządzana jest niemiecka Bundesliga. Nie ma tajemnicy w tym, że niektórzy lubią w Polsce żyć ponad stan. A złota zasada, która jasno oddziela marzenia od realiów, to odpowiednie zbilansowanie rzeczywistości klubowej tak, żeby wydatki już na starcie nie przewyższały przychodów. Wbrew pozorom, nie jest to takie trudne, jeśli tylko ma się odpowiedni pomysł. Jest to jednak temat na zupełnie inną historię.
Czy ścisły umysł Klaudii przekłada się na codzienność? Czyżby była osobą ułożoną, mającą plan nie tylko na dzisiaj, a również na jutro? Czy może wiążąca jest jej... bardzo charakterystyczna, pokręcona fryzura? Klaudia Feruś to bowiem posiadaczka najsłynniejszych loków w środowisku wolontariuszy pojawiających się na PGE Narodowym.
– Nie będę ukrywać, wygrywa ścisły umysł. Znajomi się na mnie czasem skarżą, trochę z przymrużeniem oka, że trzeba się zapowiadać na trzy tygodnie wcześniej, żeby móc się ze mną spotkać. Bo ja już tak mam, że muszę mieć wszystko rozpisane, a zajęć nie brakuje. Nie wiem, na ile można to traktować jako wadę czy zaletę, ale życie mam spisane w Excelu. Wydatki, dochody, plany na podróże, pomysły na życie. Jest dzięki temu dużo łatwiej, chociaż czasami trzeba być też elastycznym – uśmiecha się nasza bohaterka.
CR7 oraz TCS w obiektywie
Klaudia ma ponad 10 lat doświadczeń w wolontariacie. Debiutowała w 2010 roku. Była bądź jest związana m.in. z Fundacją Kamili Skolimowskiej, Fundacją High Skills, projektem sportowym „Szyjemy sport na miarę”, Związkiem Piłki Ręcznej w Polsce czy portalem legia.net. U boku Fundacji Maraton Warszawski wspiera również organizację maratonów i półmaratonów w stolicy. Nie brakuje też rzecz jasna współpracy z PZPN.
– Lubię wolontariat, spędziłam w nim sporo czasu, poznałam fantastycznych ludzi, z którymi kontakt utrzymuję do dzisiaj. A zaczęło się już 11 lat temu podczas 32. Maratonu Warszawskiego. Za sobą mam kilka fajnych wydarzeń, które dały sporo radości zarówno organizatorom, jak i uczestnikom. Pomagałam przy dużych imprezach, na których mogłam m.in. poznać Usaina Bolta (a nawet wziąć udział w jego urodzinach), Agnieszkę Radwańską, nauczyć się rzucać młotem pod okiem Anity Włodarczyk, czy posędziować mecz tenisa ziemnego, który po skokach jest moją drugą ulubioną dyscypliną sportową – mówi Klaudia.
– Najwięcej satysfakcji dały mi jednak campy sportowe organizowane dla dzieciaków z udziałem mistrzów olimpijskich czy medalistów mistrzostwa świata. Bardzo żałuję, że jako dziecko nie miałam takich możliwości trenowania z idolami, ale cieszę się, że tych inicjatyw w Polsce jest coraz więcej. Od lat widać wyraźny trend wzrostowy, a coraz więcej sportowców na emeryturze decyduje się na prowadzenie zajęć dla młodzieży. Tych wspomnień z wolontariatu jest mnóstwo. W przypadku PZPN pamiętam swój debiut pod Pałacem Kultury, gdzie organizowaliśmy wydarzenie dla dzieciaków związane z Euro 2012. Robiliśmy to w ramach Grassroots. Pamiętam, że dzieci podbijały piłkę, a ja byłam jedną z liczących. To było chyba nawet trudniejsze od samego uczestnictwa, było sporo głów i nóg do przeliczenia – śmieje się nasza bohaterka. Na meczach męskiej reprezentacji pomagałam tylko raz – zrobiłam sobie wtedy krótką przerwę od fotografii, ale i tak na każdym meczu w roli fotografa byłam blisko wolontariuszy PZPN, których znałam z innych imprez. No i co najważniejsze, zawsze zgłaszali się do mnie po zdjęcia upamiętniające rozkładanie przez nich flag na murawie – wspomina.
– Wolontariat sportowy dostarczył mi przede wszystkim wielu pięknych wspomnień i znajomych na długie lata. Pomógł mi jednak także zawodowo i to na wielu płaszczyznach. Tak naprawdę to dzięki niemu nauczyłam się najpierw współpracy w zespole, a potem kierowania nim. Na wolontariacie spotykasz bardzo różnych ludzi, w różnym wieku, z różnymi poglądami, zainteresowaniami, ale mającymi jeden cel i misję – musisz to wykorzystać w komunikacji i w motywowaniu do pracy. Dodatkowo uczysz się działać pod ogromną presją czasu, wywieraną przez organizatorów, media, czy zniecierpliwionych kibiców. Musisz reagować na nieprzewidziane sytuacje i umieć na nie właściwie reagować. To coś czego nie nauczą się na najlepszych studiach czy kursach – słusznie zauważa Klaudia.
– Teraz, gdy sama rekrutuję ludzi do pracy w firmie zwracam często uwagę na ich wolontariackie doświadczenie. Osoby z takim bagażem są bardziej otwarte i aktywne, znacznie częściej podejmują inicjatywę w dalszej pracy zawodowej. Nie potrafią stać w miejscu, są ambitne, mocniej się angażują w to, co robią i wiesz, że będziesz mógł na nie liczyć. Jeżeli ktoś poświęca na wolontariacie swój wolny czas i robi to bezinteresownie, to możesz być prawie pewien, ze gdy zajdzie kryzysowa sytuacja, pracownik przedłoży interes firmy nad swój. Oczywiście zdarzają się wyjątki i samo doświadczenie w wolontariacie nie jest kluczowym czynnikiem decydującym o przyjęciu do pracy, ale na pewno będzie bardzo mocnym punktem w CV, a umiejętność pracy w grupie, szczególnie po roku pandemii, będzie umiejętnością na wagę złota. Dlatego uważam, że angażowanie się młodych ludzi w wolontariat to najlepsza rzecz jaką mogą dla siebie teraz zrobić – opowiada nasza bohaterka.
Fotografia to spory kawałek życia Klaudii Feruś. Debiut miała wymarzony, bo zaczęło się od fotografowania samego Cristiano Ronaldo!
– To bardzo nietypowe, ale tak to prawda. Dostałam na 18. urodziny aparat fotograficzny, moją pierwszą lustrzankę (zresztą tego sprzętu używam do dzisiaj). Stwierdziłam, że jak mam uczyć się fotografii sportowej, to będę uczyć się na najlepszych. Akurat przeczytałam, że reprezentacja Portugalii przyjeżdża na mecz otwarcia stadionu i po prostu wybrałam się na PGE Narodowy. Udało się. Do dziś nie wiem, jakim cudem tam weszłam bez legitymacji. Tak się zaczęło. Miałam kilka piłkarsko-fotograficznych celów i wszystkie zrealizowałam. To przede wszystkim sfotografowanie meczu Polska – Niemcy czy Polska – Anglia na Narodowym, a także meczu Bundesligi (Berlin 2013), Ajaksu czy Realu Madryt. To ostatnie udało się niespodziewanie w Warszawie podczas meczu madryckiego klubu z włoską Fiorentiną. Fotografia jakiś czas dawała mi zarobić dodatkowe pieniądze, ale nie to było celem. Bardziej zależało mi na poznaniu sportowych kulis, poznania tego, czego nie można zobaczyć w telewizji. Spotkałam na swojej drodze wielu wspaniałych osób. Po pewnym czasie sami sportowcy cię już dobrze kojarzą, podchodzą, sami proszą o zdjęcia, wiedząc, że mogą na to liczyć. Buduje się relacje, które potrafią przetrwać lata – zauważa Klaudia.
Fot. Anna Klepaczko
Nasza bohaterka spełniła też swoje wielkie marzenie, łącząc zamiłowanie do skoków narciarskich razem z obecnością na wydarzeniu z aparatem. I to na zawodach tej najwyższej, światowej rangi. Turnieju Czterech Skoczni.
– To było w 2014 roku, kiedy niespodziewanym triumfatorem okazał się być Thomas Diethart. Fotografowanie rywalizacji w ramach TCS jest szczególne nie tylko ze względu na historię turnieju, ale także na to, że pozwala nam się pracować spod samego progu, więc jest niepowtarzalna okazja na ujęcia lotu zawodnika nad miastem. Skoki narciarskie są bardzo wdzięczne do fotografowania. Z jednej strony uwiecznia się sen o lataniu, z drugiej igranie ze zdrowiem i życiem. Ale żeby dobrze się czuć w danej dyscyplinie, będąc z aparatem, trzeba też ją znać. Przewidywać to, co może się za chwilę wydarzyć. Być pięć sekund szybszą. Ja np. nigdy nie mogłam się odnaleźć w biegach ulicznych. Tabun ludzi przebiegał, nie do końca to czułam, może dlatego że sama nigdy nie lubiłam biegać...– zauważa Klaudia.
O trzeciej rano na Bayern!
Kolejnym punktem, w którym będzie można spotkać Klaudię Feruś podczas wolontariatu będzie Gdańsk. Dokładniej finał Ligi Europy UEFA, który już 26 maja.
– Gdybym miała zliczyć, na trybunach którego ze stadionów byłam najczęściej, to numerem jeden byłaby monachijska Allianz Arena. Pamiętam jak podczas studiów w Bayreuth wyciągnęłam z akademika koleżankę z Chin, o trzeciej nad ranem, w niedzielę. Miałyśmy pociąg o czwartej do Monachium, na poranny trening Bayernu. Pogoda nam wtedy nie dopisała, nie dość, że wcześnie ją wyrwałam z łóżka, to jeszcze przeze mnie paskudnie zmarzła. Ale same wrażenia i szansa zobaczenia na żywo Bayernu były świetne. W Niemczech dostępność do piłkarzy, ich treningów, jest dużo prostsza niż w Polsce – opowiada Klaudia, dodając: – Jestem ciekawa tego, co wydarzy się w Gdańsku. Jeśli mówimy o finale Ligi Europy UEFA, to będzie dla mnie debiut. W 2016 roku nie byłam na meczu w Warszawie. Teraz będę zapewne wspierać media, podejrzewam, że w szczególności fotografów – kwituje Feruś.
Klaudia została zakwalifikowana do działu Media Operations & Services. Czyli faktycznie, przeczucie nie zawiodło naszej bohaterki.
– W przypadku fotografów na meczach, najważniejsze są trzy rzeczy: hasło do sieci Wi-Fi, żeby ktoś przyniósł składy drużyn oraz odnalezienie gniazdka gdzieś w pobliżu murawy. Jak są te trzy elementy, pozostaje już tylko fotografować – zauważa Klaudia.
Pozostaje zatem życzyć, żeby ludzie mediów podczas gdańskiego finału mogli być spokojni, że wszystko to, czego chcą, zostanie im podstawione pod nos. A o to na pewno zadbają takie osoby, jak chociażby Klaudia. Mająca zarówno doświadczenia bycia po jednej, jak i po drugiej stronie współpracy na linii wolontariusze-fotografowie.
Maciej PiaseckiFot. główna Natalia Konarzewska