Aktualności
Wolontariusz z „Żylety”. Historia Macieja Kamieńskiego
Bohater naszej historii jest rodowitym warszawiakiem, a jeśli miałby wybierać, kibicowsko najbliżej mu do Legii. Co więcej, Maciej faktycznie jest stałym bywalcem „Żylety”. A swój ukochany klub wspiera nieprzerwanie od 2001 roku.
– Zaznaczam jednak, że nie jestem jakimś kibicowskim liderem, odpowiedzialnym za tworzenie opraw czy machaniem racami. Lubię jednak brać udział w otoczce i atmosferze, która ma miejsce właśnie na tej wyjątkowej trybunie. „Żyleta” ma swój jasno określony kodeks, ale jeśli jesteś gotów do głośnego dopingowania Legii, to może być miejsce dla ciebie. Na stadionie pozytywnie wyładowuję emocje, wspierając warszawski klub – przyznaje Maciej.
Jako trzydziestolatek, Kamieński z sentymentem wspomina swoje pierwsze kroki na starym i… nowym stadionie Legii. W tym drugim wydaniu, po kapitalnym remoncie, Maciej „przeciął wstęgę” meczem Legionistów z Arsenalem. Wtedy też zaczął pojawiać się regularnie na „Żylecie”. W londyńskich barwach zagrało wówczas dwóch bramkarzy, mających warszawską przeszłość, Łukasz Fabiański i Wojciech Szczęsny. Mecz odbył się już dziesięć lat temu, 7 sierpnia 2010 roku, kończąc się hokejowym wynikiem 5:6. Na trybunach Stadionu Wojska Polskiego zasiadło wówczas 22 836 widzów.
– Za to na meczu ligowym, już na nowej „Żylecie”, zasiadłem w meczu z Cracovią. Legia wygrała 2:1 i dobrze otworzyła sezon, który ostatecznie nie skończył się najlepiej – wspomina Kamieński. Rzeczywiście, Legia sezon 2010/11 zakończyła na najniższym stopniu podium. – A swój debiut na warszawskim stadionie, co ciekawe, zaliczyłem nie na Legii, a na Polonii. Takie to były szkolne czasy. Mieliśmy takie zajęcia, podczas których odwiedzaliśmy sportowe obiekty. Polonia wyszła wówczas naprzeciw zapotrzebowaniu i z przymusu, zawitałem na Konwiktorską – śmieje się Maciej.
Zapytany o to, czy miał kiedyś ambicje zostać piłkarzem, szczerze przyznaje: – Chciałem trenować, ale odradziła mi to moja mama. Jej zdaniem to nie był dobry sposób na zarabianie, pewny zawód. Granie do trzydziestki i co potem? To też były lata dziewięćdziesiąte, trochę inne realia niż dzisiaj. Bez tej marketingowej otoczki, robiącej dzisiaj wrażenie. Sportowo mama pchała mnie w stronę tenisa, do którego ja nie byłem przekonany... Ale przeszło mi, obecnie z chęcią grywam na korcie. Piłka nożna jest jednak u mnie numerem jeden, właściwie poza konkurencją – kwituje Kamieński.
Marketing z wyboru
Skoro nasz bohater ma futbol we krwi, prędzej czy później, musiało się skończyć na epizodzie w roli wolontariusza. Najczęściej jest bowiem tak, że możliwość zobaczenia dużego wydarzenia „od środka”, to wystarczający wabik dla piłkarskich miłośników.
– O atmosferze podczas wolontariatu dowiedziałem się od kolegi, który brał udział w takowym podczas Euro 2012. Wylądował w grupie logistycznej, woził ważne osoby, związane z turniejem, poznał dużo znanych ludzi z piłkarskiego świata. Któregoś dnia znalazłem ogłoszenie w sieci, o rekrutacji na wolontariat. Zgłosiłem się i niedługo później okazało się, że zostałem wybrany – wspomina Kamieński.
Debiut w roli wolontariusza Maciej zaliczył na poważnej imprezie. Były to Mistrzostwa Świata U-20 w 2019 roku. Polski turniej, w którym finałowy mecz na stadionie łódzkiego Widzewa wygrała Ukraina, ogrywając 3:1 Koreę Południową. I właśnie w Łodzi stacjonował Maciej, który początkowo został wyznaczony do roli, w której nie do końca czuł się komfortowo. Wolontariat zna jednak takie przypadki, kiedy szybka korekta miejsca działań, okazuje się być strzałem w dziesiątkę. Ostatecznie Kamieński wylądował w marketingu.
– Ucieszyłem się, że moja prośba została pozytywnie rozpatrzona, bo marketing był czymś, w czym naprawdę chciałem się sprawdzić przy takiej imprezie. Jestem po studiach prawniczych, ale miałem też okazję studiować FIFA/CIES Programme in Sports Management. Tam było wiele modułów, od komunikacji, poprzez prawo, finanse, zarządzanie, na sponsoringu kończąc. Uznałem, że wolontariat w marketingu może być kolejnym, ważnym doświadczeniem. I nie myliłem się, trafiłem do naprawdę świetnego miejsca – wspomina Kamieński.
Cisza po turniejowej burzy
Maciej funkcjonował w Łodzi w kilkuosobowym zespole. Marketing miał wiele zadań, które niekoniecznie trzeba kojarzyć tylko z funkcjonowaniem przy komputerze, czy w przestrzeni wirtualnej. Tak właściwie, to wręcz przeciwnie!
– Mieliśmy wiele obowiązków. Przygotowanie stadionu przed meczem, czyli m.in. sprawdzenie, czy obrandowanie jest odpowiednie. Czy produkty sponsorów są we właściwy sposób przedstawione. Eskorta dzieciaków, chłopcy do podawania piłek – tutaj też organizacyjnie wszystko musi się zgadzać. Śmiałem się, że to były już elementy typowo przedszkolne, w których trzeba się było sprawdzić – uśmiecha się Maciej.
W marketingowym wydaniu Kamieński, razem z oddelegowaną grupą, funkcjonował na przestrzeni całego turnieju MŚ U-20. Czyli od 23 maja do 15 czerwca. Zaczynając nawet wcześniej niż z pierwszym gwizdekiem, biorąc dodatkowo udział w szkoleniach, mających ułatwić funkcjonowanie już podczas mistrzostw.
– To było sporo szczegółów, które powinny być dopilnowane. Przykład? Konferencja prasowa. Sam przez pewien czas pracowałem dla „Przeglądu Sportowego”, więc zależało mi, żeby to wyglądało dobrze. A w przypadku takich wydarzeń, ważne jest nawet to, czy na stole konferencyjnym piłka ustawiona jest we właściwą stronę. Mocno zaznaczam, mieliśmy taki zespół ludzi w marketingu, że radziliśmy sobie bardzo dobrze, mając kontrolę nad wydarzeniami turniejowymi. Takie wspólne funkcjonowanie zaowocowało świetnymi znajomościami na przyszłość, regularnie się spotykamy, rozmawiamy – mówi Kamieński.
A na koniec turnieju, najważniejsze, czyli satysfakcja z dobrze wykonanej pracy.
– Wolontariat przy MŚ U-20 to było jedno z ciekawszych doświadczeń, jakie zaliczyłem. Pamiętam, że jak skończyliśmy, była jeszcze impreza zamykająca całość. Mam przed oczami szóstą rano i powrót z Łodzi do Warszawy. I ta cisza na stadionie, kiedy ostatni kibice wyszli, a my zamknęliśmy całość długiego dnia finałowego. Fajnie było być częścią tego wydarzenia. Przyznaję, że kibice na stadionie Widzewa w trakcie turnieju, świetnie się bawili. Naprawdę, robiło to wrażenie. Zwłaszcza, że przyjechały reprezentacje młodzieżowe, a nie seniorskie, ale dla tych ludzi najważniejsza była piłka – kwituje Maciej.
Oprawa na PGE Narodowym
Oprócz mistrzostw w 2019 roku, nasz bohater w roli wolontariusza zaliczył też kilka wizyt na PGE Narodowym. Głównie przy okazji meczów eliminacyjnych piłkarskiej reprezentacji.
– To inny świat, bez porównania z tym, co działo się w Łodzi. Choć atmosfera pod względem dopingu była lepsza w Łodzi, bo w przypadku PGE Narodowego bywa bardziej „piknikowo”, bez jednej grupy, kierującej dopingiem na meczach reprezentacji. Ale na pewno, wydarzenie od środka, jest dużym wyzwaniem, organizacyjnie. Inaczej jednak spoglądam na to, będąc z Warszawy i mając Narodowy na co dzień w mieście – opisuje Maciej.
Podczas wydarzeń na PGE Narodowym Kamieński początkowo miał zajmować się obowiązkami związanymi z ceremoniami meczowymi. Ostatecznie jednak, trochę z własnego niedopatrzenia, stanęło na elementach oprawy. Czyli rozkładaniu biało-czerwonych folii, które docelowo tworzyły polską flagę, już na wypełnionych trybunach PGE Narodowego. Ten przypadek okazał się jednak mieć swoje pozytywne strony, które przekonały naszego bohatera, że warto sumiennie poświęcić kilka godzin na rozkładanie folii.
– Później człowiek może sobie w nagrodę obejrzeć mecz kadry – śmieje się Kamieński.
Jaka perspektywa na przyszłość? Maciej przyznaje, że kolejne wyzwania są w głowie i jeśli tylko pojawi się sposobność do dawnej normalności (tj. unormowanie sytuacji COVID-19), jest gotów na kontynuowanie, wolontariackiej przygody.
– Próbowałem dostać się na Euro 2020, ale ostatecznie nie wyszło. Ale mam kilka pomysłów. Może jakieś mecze Ligi Mistrzów? Na pewno mógłbym się też sprawdzić w roli koordynatora, nabrałem doświadczenia i byłbym gotowy na takie ciekawe wyzwanie. Ważne jest to, aby stawiać kolejne kroki – kończy nasz bohater.
Tych kolejnych kroków życzymy.
Maciej Piasecki