Aktualności
Wioleta Popieluch pokochała wolontariat od pierwszego wejrzenia. Z wzajemnością!
Od Euro 2012 do rocznego pobytu na Węgrzech. Wioleta Popieluch z wolontariatem związana jest od ośmiu lat. Im dłużej trwa ta historia, tym jest bardziej wciągająca, a chwilami wręcz chwytająca za serce. Od piłkarskiego urlopu, poprzez miesiąc płaczu na obczyźnie, na planach związanych z gdańskim finałem Ligi Europy UEFA kończąc!
Wolontariacka historia Wiolety Popieluch zaczyna się w 2012 roku. Impreza największego możliwego kalibru, piłkarskie ME w Polsce i na Ukrainie. – Jako pasjonatka piłki nożnej, musiałam być częścią tego turnieju. Szukałam możliwości, żeby móc brać udział w takim wydarzeniu, a nie było to proste, bo pracowałam na pełen etat. Na szczęście dowiedziałam się o wolontariacie organizowanym przez UEFA. Przyjęto mnie i trafiłam do działu odpowiedzialnego za ticketing – wspomina bohaterka, na co dzień mieszkająca w Warszawie.
Choć główne zadania przy Euro 2012 zakładały wizyty Wioli na Stadionie Narodowym, czasu trzeba było poświęcić całkiem sporo. Rozwiązaniem przy stałej pracy na pełen etat było wzięcie na czas ME… urlopu. Zazwyczaj taki czas kojarzy się z wygrzewaniem się na plaży. Dużo bliżej do lenistwa niż odpowiedzialnych zadań. – To był właściwie cały czerwiec pod znakiem turnieju, więc zainwestowałam cały urlop. Ale to był świetny wybór i nie żałuję tego kroku. Osiem lat minęło, a ja nadal udzielam się jako wolontariusz i robię to z uśmiechem na twarzy. Otworzyłam się podczas tamtych ME na innych. Do Warszawy zjechali wolontariusze z każdej części świata. W naszej grupie był chłopak z Kolumbii, Portugalczyk, dziewczyna z Kanady. Mimo różnic kulturowych i barier językowych, spędziliśmy wspólnie naprawdę fantastyczny czas – wspomina ME 2012 Popieluch. Dodajmy, że Wiola podczas polsko-ukraińskiego Euro obsługiwała kilka spotkań, m.in. mecz Polska – Rosja.
Dom na Narodowym
Odkąd Wiola znalazła się na Stadionie Narodowym podczas ME, drogi z „domem” polskiego futbolu zaczęły się krzyżować. – Po Euro pojawiła się w moim życiu trudna do opisania pustka. Chciałam się szybko zaangażować w coś nowego – jako kolejna potwierdza syndrom dopadający po imprezach także naszych wolontariuszy. – Wybór padł na Stadion Narodowy, który w 2013 roku zaczął organizować tzw. stały wolontariat. To było codzienne działanie: obsługa wystawy piłkarskiej, pomoc przy sprzedaży biletów dla wycieczek oraz wsparcie przewodników. Oprócz tego Narodowy, jako obiekt wielofunkcyjny, gościł mnóstwo innych wydarzeń sportowych i muzycznych, takich jak np. żużel czy windsurfing. Podczas takich imprez również potrzebne było wsparcie wolontariuszy – zauważa Wiola.
Real Madryt to klub, któremu nasza bohaterka kibicuje od prawie 20 lat. W trakcie pełnienia roli wolontariusza na Stadionie Narodowym, nasza bohaterka miała okazję poznać jednego z piłkarzy swoich ulubieńców. Era „Galacticos” to historia sprzed prawie dwóch dekad, ale postać Fernando Morientesa, powinna być znana piłkarskim kibicom. – Hiszpański napastnik przyjechał do Warszawy, miał tam duże spotkanie. Była możliwość skorzystać z takiej okazji i zamienić kilka zdań z członkiem drużyny, która zapoczątkowała moją miłość do Realu – uśmiecha się Popieluch.
Poza takimi przyjemnościami, Wiola postawiła też kolejny krok na drodze wolontariuszki przy typowo piłkarskich wydarzeniach. Była to praca lidera grupy wspierającej obsługę strefy VIP. Okazją był pierwszy mecz Polaków w 2013 roku w Warszawie, przeciwko Ukrainie. Choć przegraliśmy z naszymi wschodnimi sąsiadami 1:3, dla naszej bohaterki był to ważny i cenny sprawdzian zarządzania grupą. – Dobrze się czułam w roli lidera. Wtedy też poznałam Martę Furmańczuk, moją dobrą duszę, która obecnie jest Koordynatorem wolontariatu w PZPN. Tak to już jest, że przy okazji wolontariatu poznajemy dziesiątki ciekawych osób, z którymi wiele nas łączy, nie tylko piłka. Z jednej strony zachowujemy profesjonalizm, reprezentując PZPN, a z drugiej – jesteśmy ludźmi – i chcemy też wymieniać się wrażeniami oraz doznaniami z innymi. Pamiętam, że przy okazji tamtego meczu miałam okazję poznać Jerzego Dudka i Jacka Krzynówka, to było fajne przeżycie – wspomina Popieluch.
Węgierska lekcja życia
Wiola nie poprzestała na wolontariacie związanym ze Stadionem Narodowym. Po niespełna dwóch latach zdecydowała się na wyjazd z Polski i to aż na rok. – Wolontariat zaczął mieć dla mnie bardziej ludzki wydźwięk. Poczułam potrzebę, aby zrobić coś więcej, nie tylko dla siebie i własnej satysfakcji. Rzuciłam pracę i zdecydowałam się na roczny wolontariat w ramach programu Erasmus Plus – uśmiecha się Wiola, dodając: – Dostałam się do małej wioski na Węgrzech. Pracowałam tam w centrum młodzieżowym, głównie z dziećmi ze społeczności Romskiej. Moim zadaniem było organizowanie w jak najbardziej jakościowy sposób ich czasu wolnego, przeplatanie zabawy z nauką angielskiego.
Odważna decyzja i wyjazd z Warszawy na Węgry początkowo były jednak trudne dla samej zainteresowanej. Na miejscu dosyć szybko okazało się, pomimo dużych chęci, bariera jezykowa jest trudna do obejścia. – To nie jest tak, że jedziesz do obcego kraju i wszystkie sprawy toczą się po twojej myśli, jest kolorowo. Byłam podekscytowana, że robię coś dla innych. Rzeczywistość początkowo mnie jednak przytłoczyła. Mała wioseczka, jakieś trzy tysiące mieszkańców, właściwie nikt nie mówi po angielsku. Oczywiście poza organizacją i ludźmi, którzy mnie gościli oraz wolontariuszami z innych krajów. Dzieci, z którymi pracowałam, również mówiły głównie w swoim języku. Co tu dużo opowiadać, pierwszy miesiąc pobytu głównie… przepłakałam – Wiola rozkłada ręce.
Polka zawzięła się jednak i krok po kroku, zaczęła odnajdywać się w nowej rzeczywistości. – Coraz bardziej uczyłam się, oswajałam z językiem węgierskim. Zaczęłam coraz więcej rozumieć, bardziej adaptowałam się do sytuacji. Skończyło się tak, że bardzo przywiązałam się do ludzi i kiedy trzeba było wyjeżdżać, ponownie zbierało się na łzy. Tym razem smutku, że czas opuszczać to miejsce – uśmiecha się Popieluch.
LE w Gdańsku i Euro 2020
Roczny pobyt na Węgrzech nie zmienił podejścia naszej bohaterki do wolontariatu przy wydarzeniach sportowych. Wiola brała udział w kolejnych imprezach, chociażby finale Ligi Europy UEFA w 2015 roku. – Pamiętam, że było mnóstwo zgłoszeń. Wielu wolontariuszy chciało być częścią tego wydarzenia. W Warszawie ponownie pojawiło się wielu pasjonatów piłki z całego świata. Tym razem byłam liderem w grupie, która wspierała osoby z niepełnosprawnościami w dotarciu na trybuny. Kolejne świetne doświadczenie, poznałam mnóstwo fantastycznych ludzi – wspomina Wiola. Popieluch aplikowała również na gdański finał Ligi Europy UEFA. A to niejedyne wyzwanie wolontariackie na horyzoncie naszej bohaterki. Jak się okazuje, pozostał sentyment do węgierskiej przygody. – Koronawirus pokrzyżował plany każdemu. Mnie zarówno z Gdańskiem, czyli finałem Ligi Europy, jak i z Euro 2020, gdzie ponownie zostałam przyjęta do wolontariackiej rodziny UEFA, tym razem w Budapeszcie. Wybór miejsca wydawał się oczywisty. Miasto znam prawie jak własną kieszeń, wciąż mam tam sporo znajomych. Teraz jednak trzeba trochę przeplanować niektóre rzeczy, ale myślę, że uda mi się wygospodarować czas, aby móc uczestniczyć w tej imprezie za rok – kwituje Popieluch.
Rozmawiając z osobą z ośmioletnim doświadczeniem w roli wolontariuszki, grzechem byłoby nie zapytać o to, co najcenniejszego można zyskać poprzez takie przygody. – Ludzie, których poznałam dzięki wolontariatowi, od kilku lat są nierozerwalną częścią mojego życia i nie wyobrażam sobie teraz co by było, gdybym nie spotkała ich na swojej drodze – szczerze opowiada wolontariuszka ze stolicy. Co poza przyjaźnią i znajomościami na lata? – To też wzbogacanie siebie jako osoby, chociażby w tzw. umiejętności miękkie. Jak sobie radzić w kryzysowej sytuacji, jak działać pod presją czasu. Trzeba też czasem przeprowadzić trudne rozmowy, co jest nie lada wyzwaniem, zwłaszcza w środku dużej, sportowej imprezy. Warto zauważyć, że w przypadku PZPN, każdy wolontariusz może sprawdzić się też w bardziej odpowiedzialnych rolach, np. lidera grupy. Koordynatorzy dają szansę każdemu, kto chce spróbować swoich sił w zarządzaniu zespołem. To naprawdę cenne doświadczenie, które często może pomóc w przyszłej karierze zawodowej. Dla wielu osób wolontariat okazał się być przepustką do świata sportu i pracy np. w Polskim Związku Piłki Nożnej. Każdy wynosi z tego doświadczenia coś dla siebie – kończy Wiola.
A jak pokazuje jej historia, od imprezy piłkarskiej można rozpocząć swoją wieloletnią podróż, która zaprowadzi dużo dalej. Nadal bezinteresownie pomagając drugiemu człowiekowi. I to nie tylko we wskazaniu odpowiedniej drogi na trybuny...
Maciej Piasecki