Aktualności
Piłka łącząca wszystkich, czyli pełen przygód wolontariat Ismaila
Historia Ismaila Touati nadaje się na scenariusz filmu. Jego miłość do piłki zaczęła się przed kilkoma laty, od roli sprzedawcy kiełbasek na Stadionie Olimpijskim w Berlinie. Z Gorzowa Wielkopolskiego, przez Słubice i Freiburg, nasz bohater dotarł na największe imprezy europejskiej piłki. Jako dumny wolontariusz, któremu z uśmiechem na ustach w stadionowych obowiązkach pomagał nawet sam… Pierluigi Collina!
Na początku historii Ismaila wyjaśnijmy, że jego mama jest Polką, a tata Algierczykiem. Nasz bohater urodził się za to w województwie lubuskim, gdzie sportem numer jeden od dawien dawna jest żużel. Do wyboru są dwa kierunki – Falubaz Zielona Góra lub Stal Gorzów Wielkopolski. Ismail urodził się w drugim z tych miast, więc decyzja została podjęta automatycznie. – Stal to rzeczywiście jest mój klub. Urodziłem się niedaleko stadionu żużlowego, ten gen do kibicowania miałem w sobie od początku. Nie jest jednak tak, że skoro jestem za Stalą, to nienawidzę Falubazu. Cieszę się, że w małym województwie mamy takie żużlowe tradycje i rywalizację derbową. Mogę jedynie wbić małą szpileczkę, że to Stal ma mistrza świata, Bartka Zmarzlika – uśmiecha się bohater naszej historii.
Miłość do Freiburga
Ismail dosyć szybko wyruszył z rodzinnego miasta w świat. Zaczęło się od Niemiec. – Wychowałem się w Niemczech, a po maturze podjąłem decyzję, że wracam do Polski i zamieszkałem na pograniczu. Przeniosłem się do Słubic, a studiowałem we Frankfurcie nad Odrą. Zdałem sobie sprawę, że studia prawnicze nie są tym, co chciałbym później robić. Trochę zmieniłem swoje spojrzenie na życie – przyznaje Touati. Polak zdecydował się również na dodatkową pracę na Stadionie Olimpijskim w Berlinie. Trzeba było w końcu coś dorobić, nawet jeśli były to czasy typowo studenckie. – I tak właśnie trafiłem do cateringu stadionowego. Zajmowałem się… kręceniem kiełbasek – szczerze kwituje Ismail.
Żadna praca nie hańbi. Co więcej, nasze zawodowe, tymczasowe zajęcie, może okazać się impulsem do kolejnych kroków. – Tak się stało w moim przypadku. Długo nie wytrzymałem przy kiełbaskach, ale złapałem bakcyla na piłkę nożną i inny rodzaj stadionowej atmosfery. Bardziej zakulisowej, różniącej się od tej dobrze znanej, kibicowskiej. Jeszcze przed maturą zacząłem jeździć na mecze SC Freiburg, który stał się „moim” piłkarskim klubem. To klub z regionu, niedaleko którego mieszkałem, więc wybór był prosty. Na stadionie panuje taka typowo angielska atmosfera, trybuny są bardzo blisko boiska. Ten klub jest mocno rodzinny, pokochałem go. Przez dwa lata nie opuściłem żadnego meczu, do tego jeździłem na wyjazdy. Co więcej, zaliczyłem nawet klubowy obóz w Austrii – mówi Ismail. Wtedy też przyszedł czas na angażowanie się w wiele akcji związanych z ruchem kibicowskim niemieckiego klubu. Choć jak zaznacza Touati, nie może się nazwać członkiem klubu kibica czy ultrasem. Bardziej to kwestie malowania flag, organizowania spraw wyjazdowych na mecze, itp.
Jak w fabryce czekolady
– Pierwsza aplikacja, którą wysłałem na wolontariat, to był 2015 rok i finału Pucharu Niemiec. Namówił mnie kolega, ale ostatecznie odrzucono mój wniosek. Dwa tygodnie później odezwano się jednak, czy nie chcę spróbować swoich sił podczas… finału Ligi Mistrzów w Berlinie! Najpierw kobiet, FFC Frankfurt z PSG, a następnie panów, czyli Juventus z FC Barcelona. Ten wolontariat, to było przełomowe przeżycie. Zawsze chciałem zobaczyć wszystko trochę od kulis, niekoniecznie tylko jako kibic. Dodatkowo mieć okazję pomóc w organizacji. To wszystko się spełniło – wspomina z uśmiechem Ismail.
Od 2015 roku nasz bohater zaliczył kilka poważnych turniejów. Jak sam przyznaje, bycie wolontariuszem, to trochę jakby wyjechać na kolonię, gdzie umawiasz się na turnus – ze sprawdzonymi przyjaciółmi. – Albo świąteczna uroczystość! Jak rodzina, zjeżdżamy się raz na jakiś czas w jedno miejsce i spędzamy razem czas. Robiąc przy tym coś potrzebnego. Podróżujemy po całej Europie, ale wszędzie można mówić o jednym – wielkiej, ludzkiej życzliwości. Z największym sentymentem wspominam swój pierwszy wolontariat w Berlinie. Już na powitanie wylądowaliśmy w magazynie stadionowym, gdzie był m.in. puchar Ligi Mistrzów. Czułem się jak Charlie w fabryce czekolady, filmie sprzed paru ładnych lat – obrazowo przedstawia Touati.
Wiedza warta tysiące
Z wolontariatem przy Polskim Związku Piłki Nożnej nasz bohater miał pierwszy kontakt jeszcze poprzez Pomorski ZPN. Sprawdzając się w pierwszych zadaniach powierzonych przez piłkarską federację, z czasem wyzwania były coraz poważniejsze. Były nimi m.in. eliminacje ME kobiet U-17, gdzie Ismail pomagał reprezentacji Litwy. Do tego na liście znajduje się podobna rola, tj. oficera łącznikowego, przy okazji MŚ U-20 w 2019 roku, które organizowane były w Polsce. Ismail pomagał też jako wolontariusz w organizacji meczów Stali Rzeszów oraz Olimpii Elbląg. – Jak już zaczniesz, nie chcesz kończyć z wolontariatem. W Polsce pomagałem też przy organizacji wydarzeń piłkarskich, Stali Rzeszów czy Olimpii Elbląg. Wolontariat to ścieżka, na której poznajesz ludzi i możesz przy okazji rozwinąć się zawodowo. To rozwój osobisty. Warto pamiętać, żeby do wolontariatu iść z otwartą głową. Możemy bowiem nauczyć się na wydarzeniach sportowych takich rzeczy, za które ludzie na szkoleniach płacą grube tysiące złotych. A wolontariusze płacą jedynie swoim czasem – zauważa Ismail.
Podczas spełniania wolontariackich obowiązków zdarzają się historie, będące anegdotą na całe życie. Można sobie na przykład uciąć pogawędkę ze światową legendą wśród piłkarskich sędziów, i to twarzą w twarz. Taką sposobność miał nasz bohater przy okazji jednego z finałów Ligi Mistrzów. – Szedłem z dużą liczbą kartonów, ustawionych jeden na drugim. Próbowałem wejść po schodach, ale nagle zaczęły mi spadać. Akurat obok szedł człowiek, na którego prawie zleciały, choć były raczej puste, więc zagrożenia nie było. Spojrzał na mnie, uśmiechnął i stwierdził, że chyba nie wiem, kim jest. Ja trochę spanikowany, nie skojarzyłem, choć podejrzewałem, że to ktoś znany. Pierluigi Collina, przedstawił się grzecznie, po czym… zaczęliśmy ustawiać te kartony razem. Równy gość! – wspomina Ismail.
Anglik kochający Polskę
Touati obecnie wspiera rekrutacje do finału Ligi Europy UEFA w Gdańsku. Przeprowadza rozmowy głównie z zagranicznymi kandydatami. Jeszcze kilka lat temu sam przymierzał się do pierwszego dużego wydarzenia w roli wolontariusza, a teraz może być po drugiej stronie w procesie rekrutacyjnym. – Przeprowadzam około pięć-sześć rozmów tygodniowo, każda trwa około kwadransa. Zainteresowani uczestnictwem w tym wydarzeniu są ludzie z całego świata. Trafił się na przykład chłopak z Anglii, który podczas połączenia Skype wystąpił w koszulce polskiej reprezentacji, z naszą flagą. Przekonując mnie, jak bardzo kocha Polskę i chciałby przyjechać do Gdańska, sprawdzić się w roli wolontariusza – uśmiecha się rekruter.
Przytrafił się również przypadek z Indii. Człowieka, który na co dzień pracuje przy tamtejszej federacji piłkarskiej, wspierając organizację spotkań w Nowym Delhi. Teraz chce w roli wolontariusza zawitać do Gdańska. – W haśle, którego sens jest dosłowny – czyli łączy nas piłka – jest zawarte wszystko to, co przerabiamy na co dzień z pozostałymi rekruterami. Bardzo pozytywnie nastawieni ludzie chcą dołączyć do naszej rodziny wolontariuszy. Kiedy z kimś rozmawiam na Skype, jeszcze nie zdarzyło się, żebym musiał coś wyciągnąć od kandydata na miejsce w Gdańsku. Ludzie chętnie opowiadają o sobie, są bardzo otwarci. To budujące! – kończy Ismail Touati.
Pozostaje życzyć każdemu wolontariuszowi co najmniej takich przygód, jak w przypadku naszego bohatera. Zwłaszcza, że najtrudniejszy jest ten pierwszy krok. Później wydaje się, że wolontariat staje się czymś więcej, niż tylko udziałem w sportowym wydarzeniu. Od anegdot ze znanymi ludźmi, na zawodowych i prywatnych relacjach kończąc. Nie mówiąc już o inwestycji w samego siebie, która procentuje!
Maciej Piasecki