Aktualności
Perfumy Essiena, zgłoszenia przez „Naszą klasę” i spełnione marzenia – Grzegorz Wróbel od 10 lat nie rozstaje się z wolontariatem
Rybnik. Miasto sportowo kojarzone przede wszystkim z żużlem. Miejscowy ROW największe triumfy święcił w latach 1956-1972, kiedy aż dwunastokrotnie zdobywał mistrzostwo Polski. Ostatnimi czasy zespół balansuje pomiędzy Ekstraligą a jej zapleczem i obecnie jest siódmą ekipą w tabeli najwyższej klasy rozgrywkowej. Nieco gorzej idzie rybnickim piłkarzom, którzy w sobotę 1 sierpnia zainaugurowali drugi z rzędu sezon w 3. lidze. W poprzednim zajęli odległe 14. miejsce, zostawiając za plecami jedynie cztery drużyny.
Nieco ponad 10 lat temu, kiedy piłkarski ROW znajdował się jeszcze na fali wznoszącej, niedługo przed awansem najpierw do drugiej, a potem do pierwszej ligi, o tym, by grać w jego barwach marzył pewien uczeń klasy sportowej z liceum nr 5 w Rybniku. – Jak wielu innych kolegów chciałem grać w piłkę. Klasa, do której się dostałem funkcjonowała przy drużynie Energetyk ROW Rybnik – rozpoczyna swoją opowieść Grzegorz Wróbel. Każdy z jego kolegów, podobnie jak on, na początku swojej wielkiej kariery planował występować w seniorach lokalnego klubu. Po pół roku było jasne, że akurat jemu tego marzenia nie uda się spełnić. Wrodzona wada wzroku okazała się przeszkodą nie do przeskoczenia. – Pewne bariery były dla mnie nie do złamania. Myśląc o swojej przyszłości z końcem pierwszego semestru zmieniłem szkołę – opowiada po latach Wróbel.
Wróbel pierwszy z prawej
W nowym miejscu Grzegorz dowiedział się o realizowanym w Rybniku projekcie „Szkoła liderów”. Zainteresował się nim. Z czasem coraz lepiej poznawał wolontariat, dowiedział się też o istnieniu stowarzyszenia organizującego jego sportową odmianę – Centrum Promocji Sportu Active. – Związałem się z nim. Pierwszym wydarzeniem, w które się zaangażowałem był wyścig kolarski Tour de Rybnik. Spodobało mi się i doszedłem do wniosku, że chciałbym poświęcić się pracy wolontariusza w większym stopniu. W stowarzyszeniu było wtedy niewiele osób, a ja rzuciłem się na głęboką wodę – wspomina Wróbel.
Stworzoną przez siebie pierwszą ofertę na wolontariat lokalnej imprezy wysłał za pośrednictwem portalu „Nasza klasa” do 500 osób. Do każdego z osobna, bo wysyłka masowa po prostu nie istniała. Na wiadomość Grzegorza odpowiedziało 20 osób. – To od nich wszystko się zaczęło. Wspieraliśmy siatkarską drużynę TS Volley Rybnik podczas jej meczów, a oprócz tego Bieg Wiosny czy Półmaraton Księżycowy. Byłem szczęśliwy, bo miałem możliwość obcowania ze sportem. Przekonałem się też, że bardzo dobrze czuję się w otoczeniu innych ludzi, lubię z nimi przebywać i wspólnie działać. Wyszły ze mnie pewne cechy społecznika. Zawsze towarzyszyła mi też chęć pomocy innym.
Grzegorz oddał pracy wolontariackiej całego siebie. W pewnym sensie zastąpiła mu ona grę w piłkę. Szybko znów zaczął marzyć. – Po jednym z meczów siatkówki wracałem autobusem do domu. Godzina była już późna i zebrało mi się na przemyślenia. Przyszło mi do głowy, że fajnie byłoby popracować przy dużym międzynarodowym wydarzeniu sportowym znanym z telewizji – mówi nasz bohater. Pięć lat później zrealizował swój cel. Ale po kolei.
Ekipa wolontariuszy podczas mistrzostw Europy 2016 w piłce ręcznej
W 2013 roku Centrum Promocji Sportu Active rozpoczęło współpracę z Intel Extreme Masters. Przez 3 lata wolontariusze z Wróblem na czele wspierali organizację największej e-sportowej imprezy na świecie. – Po raz pierwszy miałem pod opieką 150 osób, nie tylko ze Śląska. Podczas rekrutacji musiałem dokładnie analizować każde zgłoszenie. Nabyłem dzięki temu dużego doświadczenia. Poza tym poznałem dobrze katowicki Spodek, co niedługo potem mi się przydało – opowiada 27-latek.
Podczas ostatniej edycji IEM, w którą Grzegorz był zaangażowany, zadzwonił do niego Paweł Aleksandrowicz. Tworzył wtedy koncepcję wolontariatu przy mistrzostwach Europy 2016 w piłce ręcznej. Przed Wróblem pojawiła się szansa na zrobienie dużego, rozpoznawalnego wydarzenia sportowego. Wcześniej, poza IEM-em, skupiał się przede wszystkim na śląskich imprezach, cyklicznie organizując też wyjazdy na zawody Ironmana do Gdyni.
Podczas Euro 2016 w piłce ręcznej Wróbel, razem z pracującym obecnie na stałe w Polskim Związku Piłki Nożnej Damianem Witkowskim oraz Mileną Skupień-Lisgarten, organizował cały wolontariat.
Podczas Ironmana w Gdyni
Półtora roku później Wróbel osiągnął kolejny cel. Pełnił funkcję lidera w centrum akredytacji w Tychach podczas mistrzostw Europy U-21 w piłce nożnej. – To było ogromne wyróżnienie. Wiedziałem, że grono chętnych do bycia wolontariuszem na tak dużej imprezie jest znacznie szersze niż w przypadku innych wydarzeń. Rozgrywki odbywały się pod egidą UEFA, a możliwość współpracy z jej pracownikami to niepowtarzalne przeżycie. Od tych ludzi można się wiele nauczyć. To ułatwia późniejszą ścieżkę zawodową – nie ma wątpliwości Wróbel.
W Tychach poza centrum akredytacji Grzegorz wraz z innymi wolontariuszami prowadził depozyt w trakcie meczów. Przed jednym z nich podszedł do naszego bohatera podszedł niezwykle elegancko ubrany mężczyzna, który chciał zdeponować flakonik perfum. – Oczywiście nie było z tym problemu i zaprosiłem pana po ich odbiór po meczu. Tuż po tym jak udał się on w stronę trybun, odezwał się mój kolega pytając, czy zdaję sobie sprawę, kto to był. Kompletnie nie skojarzyłem, że właśnie przed chwilą rozmawiałem z Michaelem Essienem – wspomina z uśmiechem Grzegorz i podkreśla, że nawet gdyby rozpoznał byłego piłkarza Chelsea Londyn, nie zrobiłby sobie z nim zdjęcia, ani nie wziąłby autografu. To ważne w pracy wolontariusza, aby pełniąc obowiązki zachowywać się profesjonalnie.
Wolontariat zdaniem Wróbla ma wiele wspólnych cech ze sportem. – Tutaj wszyscy jesteśmy równi. Tworzymy zespół, podobnie jak na boisku. Jak ktoś za bardzo gwiazdorzy, to nie ma opcji, żeby pozostała część ekipy czuła się z tym dobrze. Musimy się wspierać i pomagać sobie nawzajem – czy to wzloty, czy upadki. Jeśli kolega dostanie ciekawsze zadanie, to nie zazdrościmy mu, a cieszymy się razem z nim – wyjaśnia. – Tak samo było ze mną. Wiem, że już wcześniej pisaliście na Łączy nas piłka o moich kolegach zaangażowanych w program wolontariatu PZPN: Mateuszu Górce i Józefie Krzynówku. Kiedy czytałem te teksty, to myślałem sobie, że fajnie by było, gdybyście kiedyś odezwali się i do mnie. Pewnie gdybym był wtedy żarliwie zazdrosny, to by do tego nie doszło. A tak mamy okazję dzisiaj porozmawiać.
W ubiegłym roku Grzegorz pracował przy mistrzostwach świata U-20
Cierpliwość i pokora. To rzeczy, których szybko można się nauczyć pracując jako wolontariusz, zwłaszcza na imprezach masowych. – Pracujemy z ludźmi, a oni są różni. Trzeba nauczyć się nie tylko cierpliwości, ale i tolerancji. Wolontariusze powinni wiedzieć, że ich możliwości są właściwie nieograniczone. To kwestia tego, czego chcemy się nauczyć i jak bardzo się zaangażować. Jeśli ktoś pokaże, że jest gotowy na więcej niż tylko realizacja wyznaczonych zadań, to na pewno zostanie to dostrzeżone, a drzwi bardziej się uchylą – zapewnia Wróbel.
Obecnie na stałe Grzegorz Wróbel pracuje w Arenie Gliwice. Jego głównym zadaniem jest koordynowanie programu wolontariatu. – Nastawiamy się na angażowanie wolontariuszy w życie obiektu, a nie na konkretne wydarzenia. Budujemy zasoby, które wspierają nas przy każdej inicjatywie. Chcemy, aby wolontariusze czuli się w arenie swobodnie i utożsamiali się z nią. Dążymy do tego, aby każdy z nich z dumą opowiadał o tym, co robi. To my jesteśmy gospodarzami, a uczestnicy wydarzeń gośćmi – kończy Wróbel.
Rafał Cepko
Fot. archiwum prywatne Grzegorza Wróbla, Arena Gliwice, Jakub Waletko