Aktualności
Lekcja dotarcia do człowieka. Historia Marii Lipiec
Warszawianka, która po pierwsze doświadczenia wolontariuszki pojechała aż na... skocznię narciarską! Później był debiutancki Turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, łzy na pożegnanie Łukasza Piszczka oraz pozytywny epizod z reprezentacją kobiet. A to wszystko w oparciu o coraz większą otwartość, którą dzięki wolontariatowi zyskała Maria Lipiec.
– Urodziłam się w Warszawie i z nią jestem związana całe życie – zaczyna swoją historię nasza bohaterka. Marię w stolicy konkretniej można umiejscowić na osiedlu Grochów. Dla niezorientowanych w stołecznej geografii, to część Pragi Południe, rozległej dzielnicy sportowo-rekreacyjnej, znanej chociażby z... PGE Narodowego! – Rzeczywiście, żeby dostać się tam, potrzebuję przejechać zaledwie kwadrans tramwajem. Trudno sobie wyobrazić, żebym choć raz się tam nie pojawiła – uśmiecha się Lipiec.
Choć jej historia jako wolontariuszki rozpoczęła się od innej dyscypliny sportu niż piłka nożna. Pierwszym wyborem były bowiem skoki narciarskie.
– Mój tata zaraził mnie miłością do sportu. Po prostu zaczęłam oglądać z nim mecze. Początkowo próbowałam też swoich sił, grając w piłkę na zawodach dzielnicowych. Szkoła też czasem wystawiała swoją reprezentację, więc również była okazja porywalizować. Ale to wszystko działo się na poziomie czysto amatorskim. Patrząc na ulubione dyscypliny sportu, skoki narciarskie są zaraz po piłce nożnej w mojej hierarchii – wylicza Maria.
Tata zaraził miłością do sportu, ale na pierwszą wycieczkę na stadion namówiła mama.
– To zabawna historia, ale faktycznie, tak to się ułożyło. Pamiętam, że mama podsunęła pomysł, żebyśmy wybrali się na stadion i bym mogła zobaczyć mecz na żywo. Akurat zaczynałam liceum. Wybór padł na stadion Legii, to był mecz młodzieżowych reprezentacji Polski i Turcji, jeśli dobrze pamiętam. Na miejscu pojawiłam się z tatą, zatem pomysł ze strony mamy, ale realizacja już po stronie ojcowskiej – uśmiecha się dziewczyna, dodając: – Pierwsze wrażenia były szczególne. Zupełnie inne odczucia niż gdy emocjonowałam się przed telewizorem. Choć nie jest też tak, że jestem częstym gościem na stadionie od tego czasu. Ale miło wspominam tamten stadionowy debiut – mówi Lipiec.
Wisła z numerem pierwszym
Rola wolontariuszki rozpoczęła się u naszej bohaterki od Letniej Grand Prix w 2015 roku. Maria z Warszawy wyruszyła do Wisły, czyli rodzinnego miasta Adama Małysza.
– I nadarzyła się okazja, żeby zrewanżować się tacie za debiut na stadionie. Zabrałam go na turniej skoków narciarskich, był zadowolony z tej wyprawy. A ja zostałam stałą bywalczynią zawodów w Wiśle. Po raz pierwszy trafiłam tam poprzez ogłoszenie na stronie Urzędu Miejskiego. Doszłam do wniosku, że spróbuję. I to była bardzo dobra decyzja. Poznałam na miejscu ludzi, którzy dzielili ze mną te same zainteresowania, było mnóstwo życzliwości, fajnych historii podczas zawodów – wymienia z uśmiechem nasza bohaterka.
Maria podczas swojego pierwszego wolontariatu pomagała przy rozdawaniu numerów startowych, była również zaangażowana w ceremonię rozpoczęcia zawodów. Jak sama przyznaje, wolontariat w przypadku turniejów skoków narciarskich ma nieco inny charakter, niż ma to miejsce przy wydarzeniach piłkarskich.
– Mam wrażenie, że przy skokach wszyscy są właściwie na wyciągnięcie ręki. A to trenują, a to pojawiają się dużo wcześniej i z chęcią odpowiadają na gesty ze strony kibiców, wolontariuszy, ludzi, którzy chcą zwyczajnie zamienić kilka zdań, uśmiechnąć się. Moje ulubione reprezentacje wśród skoczków to Norwegowie, Polacy i Niemcy – wylicza Lipiec.
Turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” na drugim stopniu
Skoki narciarskie były przyczynkiem do spróbowania swoich sił podczas wolontariatu przy imprezach piłkarskich. Zaczęło się od turnieju finałowego „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, który rozgrywany był na PGE Narodowym.
– Spotkałam tam moją koleżankę Agnieszkę, z którą poznałyśmy się już wcześniej, obie mocno kibicujemy BVB. Klub z Dortmundu nas połączył, ale przede wszystkim bardzo dobrze się rozumiemy. To taka moja przyjaciółka z wolontariatu – uśmiecha się Maria.
Turniej był dla naszej bohaterki okazją do przekonania się, jak zwariowany bywa czas, w którym jesteś częścią dużego, sportowego wydarzenia.
– Od wsparcia organizacyjnego do funkcjonowania w drużynie. To taki szalony czas. Majówka okazuje się być pracowita, ale w bardzo pozytywny sposób. Dużo dzieci, pytań, mało czasu i trochę takiego pozytywnego zakręcenia, które jednak ma swój harmonogram i logistykę, z których ram nie wyskakuje. Fajne jest to poczucie, że tyle robisz i widać tego efekty – przyznaje Lipiec.
Kolejnymi piłkarskimi wyzwaniami były dla Marii mecze reprezentacji Polski, zarówno panów, jak i pań. W tym wypadku kolejność odwrotna ze względu na rzadką okazję do zobaczenia żeńskiej kadry podczas oficjalnego meczu w Warszawie. Maria miała jednak taką możliwość na stadionie Polonii przy ulicy Konwiktorskiej. Jak przyznaje nasza bohaterka, z Grochowa jest tam trochę dalej. W granicach 40 minut podróży tramwajem.
– Zazwyczaj dziewczyny grają poza stolicą, przynajmniej tak sądzę, bo nie było zbyt wielu okazji, żeby zaangażować się w taki wolontariat w Warszawie. Miło wspominam to wydarzenie. Co prawda trochę mniej się dzieje niż na meczu męskiej kadry, ale występ żeńskiej reprezentacji ma swój klimat. Jest dużo spokojniej – zauważa Maria.
Łzy za Piszczkiem
Do listy uczestnictwa naszej bohaterki można też dopisać pożegnalny mecz Łukasza Piszczka w barwach reprezentacji Polski. Polacy na PGE Narodowym pokonali 3:2 Słowenię, w listopadzie 2019 roku. Biorąc pod uwagę sympatię za BVB ze strony Marii, nie zabrakło u niej łez wzruszenia.
– Łukasza Piszczka osobiście nie poznałam, ale sam fakt możliwości udziału w tym meczu, był dla mnie bardzo ważny. Spłakałam się, co tu kryć... To był też mój pierwszy mecz reprezentacji Polski mężczyzn, w którym uczestniczyłam jako wolontariuszka. Zajmowałam się oprawą meczową. Niezwykłym przeżyciem była szansa wejścia na murawę PGE Narodowego. Dokładnie tą samą, na której swoje mecze gra reprezentacja i wtedy, po raz ostatni, zagrał w roli kadrowicza Piszczek. Super wspomnienie – przyznaje Lipiec.
Po przerwie związanej z obostrzeniami dotyczącymi COVID-19, Maria wróciła do wolontariatu, biorąc udział w Turnieju o Puchar Prezesa PZPN. Jej marzeniem jest udział w meczu swojego ukochanego zespołu w Dortmundzie.
– Poza ważnymi sprawami związanymi ze sportem, wolontariat dał mi też coś więcej. Otworzyłam się na ludzi. Pamiętam, że mój pierwszy wolontariat był dla mnie trudnym przeżyciem. Byłam bardzo zamknięta, trudno mi było nawiązać relacje, wyjść do innych. Jak się jednak okazało, z każdym kolejnym wolontariatem zaczęłam się coraz bardziej otwierać. Teraz czekam na powrót do normalności i kolejne możliwości przeżycia przygody w roli wolontariuszki. Wolontariat to porządna lekcja docierania do człowieka – kończy Maria.
Maciej Piasecki