Aktualności

Agnieszka Frąc. Asystentka superbohatera

Wolontariat24.06.2020 
„Echte Liebe” znaczy prawdziwa miłość. Nic nie opisuje lepiej Agnieszki Frąc. Od zawsze kocha piłkę, a jej serce jest na tyle duże, że spokojnie mieści się tam biało-czerwona reprezentacja Polski oraz żółto-czarna Borussia Dortmund. – Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Lubię wyzwania i poznawanie nowych osób, zakręconych na punkcie piłki tak jak ja. Wolontariat PZPN okazał się więc najlepszym rozwiązaniem – mówi.

Cząstka siebie

Rok 2012 miał być i był przełomowy. Zaczęło się od obaw. Przecież kończył się prekolumbijski kalendarz Majów, a to zdaniem niektórych zwiastowało rychły kataklizm. Apokalipsa – na szczęście – została odroczona, a 2012 stał się niezwykły z zupełnie innego powodu. Władimir Putin po raz trzeci został zaprzysiężony na prezydenta Rosji, Liu Yang była pierwszą Chinką w przestrzeni kosmicznej, a w Warszawie otwarto most im. Marii Skłodowskiej-Curie.

Jednak magia 2012 nie miała nic wspólnego z przemianami geopolitycznymi, a ze sportem. 29 stycznia zakończono budowę stadionu PGE Narodowy, a dokładnie miesiąc później Polacy podjęli w swoim nowym domu reprezentację Portugalii. Naprzeciw Cristiano Ronaldo i Ricardo Queresmy wyszli tacy piłkarze jak Adam Matuszczyk, Damian Perquis oraz Dariusz Dudka. Podopieczni Franciszka Smudy zaledwie zremisowali bezbrakowo z rywalami. Zaledwie, bowiem tuż przed przerwą dogodnej sytuacji nie wykorzystał Ireneusz Jeleń.

Ten mecz był elementem przygotowań do polsko-ukraińskich mistrzostw Europy. Dla Agnieszki Frąc rok 2012 stał się szczególny jeszcze z innego powodu. Wrył się w jej pamięć nie dzięki interwencji Przemysława Tytonia, a dzięki bramce Roberta Lewandowskiego… w Superpucharze Niemiec.

– Wystarczył mi jeden mecz, żeby zakochać się w Jürgenie Kloppie i jego walecznej ekipie. Pierwszym spotkaniem, jakie obejrzałam, był właśnie Superpuchar Niemiec. Piątego sierpnia 2012 roku – recytuje Frąc. – Podobno jest tak, że zaczynasz kibicować drużynie, w której odnajdujesz jakąś cząstkę siebie. I tak było właśnie w moim przypadku — zamiłowanie do tradycji, wierności i hasło „Echte Liebe” — mówi wolontariuszka PZPN.

Biało-czerwony Dortmund

Borussia Dortmund to klub, który od dawna tkwi w świadomości Polaków. Starsi kibice mogą pamiętać mającego polskie korzenie Diego Klimowicza. Przez lata z żółto-czarną koszulką kojarzył się bohater eliminacji do Euro 2008, Euzebiusz Smolarek. Napastnik zagrał w klubie 81 razy. Zdobył 25 bramek. Strzelał gole w niezwykle ważnych dla kibiców Borussii derbach przeciwko Schalke 04 Gelsenkirchen. Później występował m.in. w Racingu Santander i Polonii Warszawa. Karierę zakończył w Jagiellonii Białystok.

Smolarek i Klimowicz to nie jedyne polskie ślady w Dortmundzie. Na początku funkcjonowania Borussii trzon zespołu stanowili tacy piłkarze jak Heinz Kwiatkowski, Elwin Schlebrowski, Max Michallek, Helmut Kapituliński, Alfred Kelbassa, Alferd Niepekło. Polskobrzmiące nazwiska to nie przypadek.

Późniejsze lata to słynne trio z Dortmundu: Piszczek-Błaszczykowski-Lewandowski. Piłkarze urośli do miana legend. A grający tam do dzisiaj Piszczek wielokrotnie wychodził na boisko z opaską kapitana. Co więcej, skauci BVB uważnie śledzą polski rynek. Jednym ze skautów długo był Artur Płatek, a do niedawna w rezerwach grał Mateusz Ostaszewski. Młody Polak został odkryty przez Niemców, gdy grał w reprezentacji do lat 15. Co więcej, był kapitanem tamtej drużyny.

Który z rodaków grających w Borussii jest najlepszym według Agnieszki Frąc? – Na pewno moim ulubionym piłkarzem BVB jest nasz wicekapitan Łukasz Piszczek. Niesamowite wrażenie zrobił na mnie w 2013 roku, gdy po skomplikowanym urazie biodra i operacji powrócił do gry w piłkę w pięknym stylu. Imponuje mi jego waleczność, skromność i pracowitość. A te cechy cenię w ludziach.

Doświadczenie, które Piszczek zdobywa w Niemczech, wykorzystuje w Polsce. – On zakochał się w Borussii Dortmund z wzajemnością i w czerwcu 2019 roku w rodzinnych Goczałkowicach-Zdrój otworzył Akademię BVB. Jest prawdziwym ambasadorem społeczności schwarz-gelb poza granicami Niemiec, więc ciężko nie pałać do niego sympatią – tłumaczy Agnieszka Frąc.

Stadion od środka

Tak jak Piszczek zaangażował się w rozwój w Borussii, tak Agnieszka została pochłonięta przez futbol. – Stadion Signal Iduna Park jest wyjątkowym miejscem. Jeśli wybieram się do Dortmundu na mecz, to zazwyczaj jadę wspólnie z innymi kibicami z Opolskiego Stowarzyszenia Kibiców BVB1909, którym się opiekuję. Wówczas ubieram koszulkę z numerem 26, ruszam na trybuny i przez cały mecz na stojąco dopinguję ulubioną drużynę – opowiada Agnieszka, która dodatkowo prowadzi na Facebooku fanpage oficjalnego polskiego fanclubu BVB.

Frąc regularnie wspiera reprezentacje Polski jako wolontariuszka. – Na pierwszy wolontariat zgłosiłam się, żeby poznać mecz piłkarski niejako od kuchni. Stadion PGE Narodowy od strony trybun poznałam już wcześniej, ale apetyt zawsze rośnie w miarę jedzenia. Lubię wyzwania i poznawanie nowych osób, zakręconych na punkcie piłki tak jak ja. Wolontariat okazał się więc najlepszym rozwiązaniem – tłumaczy.

– Właściwie to brałam już udział w wielu wolontariatach i niemal za każdym razem zakres moich obowiązków jest inny. Wspaniałe jest to, że możesz sprawdzić się niemal w każdym dziale. Od ticketingu i obsługi kibiców po obsługę boisk treningowych, czy strefę bezpieczeństwa. Tego nie doświadczysz, przychodząc na mecz jako zwykły kibic – mówi.

Jak wygląda wolontariat od środka? – Zazwyczaj jest tak, że na początku mamy spotkanie organizacyjne, podczas którego poznajemy zakres naszych obowiązków. Później ubieramy się w stroje wolontariackie, zakładamy identyfikatory i wspólnie z koordynatorami ruszamy do pracy. Każdy dział jest inny. Ciężko to tak uogólnić. Zawsze jednak jesteśmy na wiele godzin przed rozpoczęciem wydarzenia i chwilę po jego zakończeniu – wyjaśnia Agnieszka.

„The Normal One”

Agnieszka podczas swoich zadań musi odznaczyć się komunikatywnością, umiejętnością współpracy i działania pod presją czasu. – Wolontariat tym różni się od meczu piłkarskiego, że nam nie towarzyszy wzajemna rywalizacja. Każdy z nas stara się wspierać innych, wykazuje się otwartością i zaangażowaniem. Dla mnie każdy dzień z wolontariatem PZPN jest szczególny. Poznaję dzięki niemu piłkarskich pasjonatów, z którymi praca jest po prostu przyjemnością. Mogę śmiało powiedzieć, że wolontariat pozytywnie uzależnia.

Umiejętności zdobyte podczas wolontariatu przydają się później w pracy. 17 czerwca 2020 roku RKS Okęcie Warszawa wygrywa 3:1 z Laurą Chylice. Zwycięstwu towarzyszą radość, szampan, a nawet środki pirotechniczne. Jest co celebrować, bo w końcu wywalczono awans do IV ligi. Wśród świętujących jest też Agnieszka Frąc, która pracuje w Okęciu jako fizjoterapeutka.

– Zgłosiłam się w styczniu tego roku. Napisałam wówczas do Zuzy Walczak, czy przypadkiem w Okęciu nie potrzebują wsparcia fizjoterapeuty. Zaoferowałam swoją pomoc i zaangażowanie. Tutaj muszę podkreślić fakt, że w bardzo krótkim czasie zostałam zaakceptowana przez drużynę. Członkowie ekipy wykazali się niezwykłą otwartością i ani razu nie usłyszałam, że kobiety powinny zająć się czymś innym, a piłkę zostawić mężczyznom. Ten stereotyp w RKS po prostu nie funkcjonuje – mówi Frąc.

Fanka Borussii Dortmund wie wszystko o Lucienie Favrze. Teraz z bliska obserwuje poczynania szkoleniowca Okęcia. Kto zrobił na Agnieszce większe wrażenie? – Zdecydowanie wybieram duet trenerski Piotr Biechoński – Zuza Walczak i wróżę im kolejne sukcesy. Dziś wiem, że intuicja mnie nie zawiodła i trafiłam do właściwej drużyny. A współpraca z nimi to czysta przyjemność i dla mnie cenna lekcja na przyszłość. Jeśli chodzi o trenerów Borussii, ogromną sympatią darzę "The Normal One", czyli Jürgena Kloppa i trzymam kciuki za jego dalszy rozwój.

Kilometry dla Miłosza

Frąc zaangażowała się też w inny projekt Zuzy Walczak, który ma na celu aktywizację kobiet, poprzez cotygodniową grę w piłkę. – Każdy trening oczywiście rozpoczynamy rozgrzewką, bo jest ona najważniejszą częścią zajęć. Jeśli niewłaściwie przygotujesz swoje mięśnie i stawy do wysiłku fizycznego, zapomnij o dobrych wynikach w sporcie. Następnie przechodzimy do elementów treningu motorycznego i zabaw ruchowych z piłką. Cały trening kończy gierką, czyli tym, na co wszystkie tak naprawdę czekamy. Serdecznie zapraszamy wszystkie chętne kobiety, które chciałyby do nas dołączyć. Nie mają znaczenia ani poziom sprawności, ani umiejętności. Wystarczy dołączyć do grupy na Facebooku (LINK), gdzie na bieżąco umawiamy się na zajęcia.

Skąd zainteresowanie fizjoterapią? – Lubię pomagać ludziom, sprawia mi to dużą satysfakcję. To niesamowite uczucie, gdy słyszysz, że poprzez swoją codzienną pracę sprawiasz, że drugi człowiek budzi się rano bez bólu. Wybrałam specjalizację sportową, bo jest połączeniem moich dwóch pasji –sportu i fizjoterapii. Życie od meczu do meczu, jako pełnoprawny członek drużyny, to moje marzenie, które powoli spełniam. Podziwiam sportowców, bo często przekraczają swoje granice, a jeśli mogę dołożyć malutką cegiełkę i pomóc im w realizacji ich sportowych celów, to robię to z ogromną przyjemnością – mówi Frąc. – Dużą inspiracją są dla mnie: Bartłomiej Spałek (Górnik Zabrze), Patryk Sobotka i Maciej Duszyński (Projekt Masaż), Zosia Kasińska (AMP Futbol) czy Natalia Mrozińska. 

Praca fizjoterapeuty polega na pomaganiu innym. Taki cel miał Marcin Długosz, dziennikarz „Super Express”. Gdy dowiedział się, że w jego najbliższej okolicy mieszka ciężko chory Miłosz Lasota postanowił przebiec 130 kilometrów. Podczas heroicznego biegu zbierał pieniądze potrzebne na operację chłopca. Imponujący dystans wymagał od Długosza nie lada przygotowań.

– Z Agą zgadaliśmy się przez Twittera i byłem u niej parę razy na zabiegach, bo jest fizjoterapeutką. To niezwykle serdeczna osoba. Dużo mi pomogła i z tego, co wiem prężnie działa w wolontariatach piłkarskich. Jest wielką pasjonatką —mówi dziennikarz. – W kluczowym momencie tuż przed biegiem znalazła czas na bodaj trzy wizyty i masowała mi tę nogę, jak mogła. Potem ciągle pytała, jak się zachowuje, doradzała jakieś ćwiczenia. Bardzo serdeczne zachowanie.

– Marcin Długosz jest na tyle skromnym gościem, że o całej akcji charytatywnej tak naprawdę dowiedziałam się z Twittera. Oczywiście, gdy był u mnie w gabinecie, wspominał, że szykuje się do przebiegnięcia dystansu 130 kilometrów, ale nawet nie zająknął się, że robi to również dla Miłosza Lasoty. Jestem pełna podziwu i to dla mnie zaszczyt, że mogłam go poznać osobiście i dołożyć małą cegiełkę do całej akcji. Nie wszyscy bohaterowie noszą pelerynę, niektórzy buty do biegania – uśmiecha się Frąc.

Niemożliwe nie istnieje

Marcin przebiegł 130 kilometrów, a dzięki jego akcji Miłosz przejdzie operację wszczepienia drugiego implantu ślimakowego. Nieocenione było wsparcie Agnieszki Frąc. Każdy bohater ma swojego asystenta. Iron Man War Machine. Batman Robina, a Długoszowi pomagał cały sztab ludzi, w tym Aga.

130 kilometrów brzmi jak abstrakcja. To dystans trzykrotnie dłuższy od maratonu. A mimo to się udało. – Nie mogło się nie udać. Niemożliwe załatwiam od ręki, bo jestem fizjoterapeutką. Naszą branżę często błędnie myli się z masażystami, a potrafimy znacznie więcej. Fizjoterapeuta pomoże ci również, gdy masz problem z układem ruchu, z układem pokarmowym, czy w przypadku, gdy zmagasz się z bólem pochodzenia neurologicznego. Poza tym niemożliwe nie istnieje – kończy Agnieszka.

Krystian Juźwiak

Fot. Łukasz Grochala, archiwum prywatne Agnieszki

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności