Aktualności
Zimowe manewry. Jak przepracować okres przygotowawczy?
Jak zapewnia Leszek Ojrzyński, były trener między innymi Korony Kielce i Podbeskidzia Bielsko-Biała, zimowe przygotowania rządzą się swoimi prawami. – W ekstraklasie okresy przygotowawcze są porównywalne, ale w zimę jesteśmy skazani na pracę nad motoryką. Powód jest prosty. Tylko najlepsze kluby mogą pozwolić sobie na dwa zagraniczne zgrupowania, gdzie klimat jest o wiele łagodniejszy i można cały czas pracować z piłkami – mówi. Każdy trener ma jednak swoje przyzwyczajenia i cykl pracy. – Pierwszy zimowy obóz poświęcony jest najczęściej wytrzymałości i sile, potem przechodzi się zazwyczaj do aspektów techniczno-taktycznych, przechodzących w szybkość i moc. Są jednak różne szkoły – tłumaczy Ojrzyński. Abstrahując nieco od strony szkoleniowej, warto przyjrzeć się, jak zimowe zgrupowania wyglądały wcześniej.
W dzisiejszych czasach trudno mówić o instytucji „dyżurnych”. Młodzi zawodnicy są pełnoprawnymi członkami zespołów, od których nie wymaga się już tak wiele. Wynika to także z coraz szerszych sztabów towarzyszących drużynom. W latach prosperity polskiego futbolu, czyli okresie, w którym reprezentacja zdobywała medale mistrzostw świata, w drużynach ligowych istniała natomiast jasna hierarchia zawodników. Dotyczyło to także obozów. Marek Chojnacki, który do niedawna dzierżył miano piłkarza z największą liczbą występów w ekstraklasie jako nastolatek wkroczył do szatni Łódzkiego KS, w którym występowali między innymi Jan Tomaszewski i Marek Dziuba. Nieopierzony zawodnik musiał na zgrupowaniu zmagać się z wieloma zadaniami. – Na barkach „młodego” spoczywały wszystkie obowiązki. Na pierwszym obozie przeżyłem szok. Starsi piłkarze śledzili każdy nasz krok i nawet nieco gnębili – wspomina Chojnacki. – Nie było lekko. Musieliśmy sprzątać, słać łóżka, ostatni schodziliśmy na posiłki – dodaje.
Zadania bywały najróżniejsze. Gdy drużyna dysponowała jedynie wodą gazowaną, trzeba było wszystkie butelki odgazować. To oczywiście spadało na najmłodszych, więc Chojnacki potrząsał każdą butelką z osobna, by „starszyzna” miała co pić. Słynna była historia, gdy Tomaszewski podarował „młodemu” jabłko, ale… nabite wykałaczkami. – Cały zespół się ze mnie śmiał, ale nie było mi wtedy wesoło. Treningi Leszka Jezierskiego były mordercze, a ja momentami nawet nie dojadałem, bo często dla mnie czegoś nie starczało. Do tego suszyć ubrania mogliśmy tylko na jednym małym kaloryferze, a wiadomo, kto miał pierwszeństwo, więc chodziłem też mokry. Do dziś nie wiem, jak udało się to przeżyć – zastanawia się czterokrotny reprezentant Polski.
Po latach naciski ze strony starszyzny nieco zelżały. Nikomu nie brakowało już jedzenia, ale najmłodsi cały czas musieli, choć w mniejszym stopniu, dbać o starszych kolegów. Wchodzący do szatni Amiki Wronki młokos Marcin Burkhardt na pierwszym obozie stał się „zaopatrzeniowcem”. – Tamte zgrupowania znacznie różniły się od dzisiejszych. Nazwałbym je raczej wyjazdami integracyjnymi – wspomina z uśmiechem. – Młody dostawał wtedy torbę czy plecak i jego zadaniem było jej wypełnienie, wiadomo, że nie słodyczami – dodaje. Oprócz integracji nie brakowało także ciężkiej pracy. Młodsi zawodnicy musieli przetrwać trudy zimowych przygotowań, choć nie było o to łatwo. – Trudno było przetrwać, pod każdym względem. Wejść do zespołu jednak jakoś trzeba, więc musiałem się wspinać na wyżyny możliwości fizycznych – wspomina.
Dziś piłkarze na zimowych zgrupowaniach nie muszą się praktycznie o nic martwić. Jeżeli występują na szczeblu centralnym, bardzo często mają okazję przygotowywać się do rundy wiosennej w dużo cieplejszym klimacie. Najczęściej obieranymi przez polskie zespoły kierunkami są Cypr, Hiszpania i Turcja. W tym roku wszystkie zespoły ekstraklasy zameldują się w którymś z tych krajów. Istnieją różne teorie, czy taka droga jest słuszna. W cieplejszym klimacie drużyny zastają bowiem słońce i świetnie przygotowane murawy, ale po powrocie trafiają w zupełnie inne realia. W Polsce czekają ich niskie temperatury i boiska, które co prawda są podgrzewane, ale nadal daleko im do naturalnej świeżości.
Leszek Ojrzyński twierdzi, że trzeba znaleźć złoty środek. – Wyjazdy są bardzo dobre, bo można popracować na świetnie przygotowanych boiskach. Wiadomo, pierwsze ligowe kolejki są wtedy trudne, ale w końcu i u nas wychodzi słońce. Przygotowania zimowe są nastawione na to, aby osiągnąć dobrą formę na całą rundę, a nie tylko jej początek. Oczywiście, nawierzchnie w Polsce na początku rundy wiosennej są dużo twardsze niż te, na których często się przygotowujemy, dlatego zawsze byłem zwolennikiem tego, by wracać do kraju na 9-10 dni przed pierwszym meczem – tłumaczy.
Zimowe zgrupowania to także okazja do rozegrania towarzyskich spotkań z utytułowanymi rywalami, z którymi polskie zespoły rzadko mają okazję się mierzyć. Cracovia jeszcze w styczniu zagra z Szachtarem Donieck i Zenitem Sankt Petersburg, Jagiellonia Białystok sprawdzi formę uczestnika Ligi Mistrzów – Łudogorca Razgrad, a Piast Gliwice spotka się z CSKA Moskwa. W zimowym okresie przygotowawczym drużyny najczęściej decydują się na rozegranie około siedmiu sparingów, choć zdarzają się wyjątki od tej zasady. Przykładowo, Legia Warszawa zdecydowała się tylko na cztery mecze kontrolne, po dwa podczas każdego zgrupowania.
Liczba towarzyskich potyczek także często budzi pole do dyskusji. Lepiej grać więcej i utrzymywać rytm meczowy, czy skupić się raczej na ciężkiej pracy, a mecze mają być tylko wyznacznikiem tego, czy treningi przynoszą spodziewane efekty? – Zawsze wolałem grać większą liczbę sparingów, bo miałem na zgrupowaniach liczną kadrę i mogłem pozwolić sobie na wystawienie dwóch jedenastek. Można też wtedy sprawdzić, jak poszczególni zawodnicy wytrzymali trudy, czy są w stanie wytrzymać bez problemów pełne 90 minut. Przyjemniej też walczyć o zwycięstwo z rywalem, niż trenować tylko we własnym gronie – mówi Ojrzyński. Przyznaje jednak, że każdy szkoleniowiec może mieć do tego inne podejście. – Są różne szkoły, jeżeli ktoś prowadzi zespół dłużej, widzi doskonale, jak drużyna funkcjonuje i czego potrzebuje. Może też patrzeć długofalowo i pod tym kątem układać sobie cykl przygotowawczy. Nie ma jednej, konkretnej i właściwej drogi – kończy.
Emil Kopański