Aktualności

[WYWIAD] Tomasz Kuszczak: Marzenia spełniłem w Manchesterze United. Teraz wracam z ciemnej strony księżyca

Specjalne03.11.2018 
W przyszłym roku Tomasz Kuszczak będzie obchodził 15-lecie gry w Anglii. W tym czasie z Manchesterem United miał udział w wygraniu Ligi Mistrzów, zdobyciu czterech tytułach mistrzowskich i dwóch Pucharów Ligi. – Jestem szczęściarzem – podsumowuje 36-letni bramkarz Birmingham. – Popełniłem jeden błąd, bo za wcześnie odszedłem z Old Trafford – dodaje. Specjalnie dla Łączy Nas Piłka – Tomasz Kuszczak! Zapraszamy!

Na stronie internetowej Birmingham City nie ma pana w składzie pierwszego zespołu, a ostatnia informacja jest z maja 2018 roku, że trener nie widzi pana w kadrze. Jaka wygląda pańska sytuacja?
Tomasz Kuszczak:
Mam kontrakt z Birmingham do czerwca 2019 roku. W maju trener Gary Monk rozmawiał ze mną i chyba jeszcze z sześcioma innymi zawodnikami. Stwierdził, że nie widzi nas w kadrze na następny sezon. Wcześniej, w styczniu, byłem blisko przenosin do Derby County. Umowy leżały na stole. Birmingham chciało, bym zmienił klub, ale nagle zmieniło zdanie. Poprzedni trener Steve Cotterill stwierdził, że jednak się przydam. Przyszedł obecny szkoleniowiec i nawet wróciłem do kadry meczowej. Zaskoczył mnie jednak w maju, bo powiedział, że nie widzi mnie w zespole. Rozmowa była krótka. Trwała może z 10 minut. Usłyszałem tylko, że szkoleniowiec nie ma mnie w planach na przyszły sezon, bez podania powodów. Mój ostatni kontakt z trenerem był właśnie 28 maja. Oczywiście czasem spotykamy się w klubie i mówimy sobie dzień dobry. Rozegrałem w Birmingham prawie 100 spotkań i siłą rzeczy czuję się przywiązany do tego klubu. To część mojej kariery. Gdybym zagrał w nim trzy spotkania, to sentymentu wielkiego by nie było. A tak mam jakiś wkład w historię klubu.

Dlaczego nie udało się odejść?
Od kiedy jestem w klubie, mamy już szóstego menedżera. A w ciągu ostatnich 15 miesięcy było ich pięciu. Można sobie więc wyobrazić, co w tym czasie działo się w zespole. Jedni trenerzy na mnie stawiali, inni nie, jedni chcieli, bym odszedł z klubu, inni chcieli mnie zatrzymać. Przed ostatnim sezonem miało nie być problemów z transferem. Próbowałem znaleźć inny klub, ale się nie udało. Miałem różne propozycje z Championship, ale piłka nożna prosta jest na boisku, a poza nim nie zawsze. Jestem zawodnikiem z doświadczeniem, pewnym dorobkiem, który się szanuje i ma określone wymagania finansowe. Nie pomagało też to, że klub miał embargo na transfery w związku ze zbyt dużymi wydatkami w poprzednich oknach transferowych. Niestety więc zostałem. Niestety, bo wiedziałem, jaki mnie czeka los i nie będę grał. Nie jestem też z pierwszą drużyną. Trenuję z drugim, czasem trzecim zespołem lub indywidualnie. Nie mam pozwolenia od trenera, by grać w jakichkolwiek meczach. To dla mnie taka druga podobna sytuacja. Po wygaśnięciu kontraktu z Brighton przez pół roku nie miałem klubu. Ćwiczyłem indywidualnie i trochę z innymi zespołami, jak na przykład z Oldham. I wtedy pojawiła się oferta z Wolverhampton. Porównuję więc te dwie sytuacje i wtedy, tak jak i teraz, byłem po ciemnej stronie księżyca. Birmingham zachowuje się wobec mnie fair, normalnie wypłaca wynagrodzenie i zapewnia warunki do trenowania.



Co dalej?
Nie zamierzam jeszcze kończyć kariery, choć w przyszłym roku mam 37. urodziny. Skupiam się na tym, by być fizycznie gotowym do gry, bo doświadczenia mi nie brakuje. Po zamknięciu okna transferowego dla piłkarza w mojej sytuacji, jest 3,5 miesiąca martwego okresu oczekiwania na możliwość zmiany klubu. Na pewno nie chcę zakończyć grania w piłkę w taki sposób. Dzięki ciężkiej pracy miałem piękną karierę. Grałem w dobrych klubach, a przede wszystkim w najlepszym na świecie – Manchesterze United. Nie jestem gorszym bramkarzem niż byłem wtedy, raczej lepszym, bo mam ogromne doświadczenie. Moja sytuacja w Birmingham nie jest odpowiednim podsumowaniem kariery. Dlatego jeszcze chcę zagrać w bramce. Jestem mocno zmotywowany i robię wszystko, by w styczniu być na 100 procent przygotowany do gry.

Pierwsze dwa sezony w Birmingham były udane.
Podpisałem kontrakt, gdy menedżerem był Gianfranco Zola. Przez dwa lata grałem regularnie, niemal bez przerw, czym zasłużyłem na kolejny kontrakt. Byłem dwa razy nominowany na zawodnika roku w klubie. Kibice bardzo doceniali moją grę. Także propozycja nowego kontraktu była zapracowana na boisku. Po tym, jak przydłużyłem umowę, przyszedł nowy menedżer, za chwilę kolejny i kolejny. Tak niestabilna sytuacja w klubie spowodowała, że niektórzy zawodnicy spodobali się trenerowi, inni nie. Ja byłem chyba w tej drugiej grupie.



Ma pan sobie coś do zarzucenia? Może zabrakło motywacji do treningów?
Moja kariera od samego początku bazowała na ciężkiej pracy. W trakcie gry w Birmingham trzy razy miałem złamany nos, wiele innych drobnych urazów, przyjąłem kilkanaście przeciwbólowych zastrzyków, by grać. Piłka nożna jest grą urazową. Gdyby spojrzeć na to, ile opuściłem treningów, to można powiedzieć, że byłem szczęściarzem i groźne kontuzje mnie omijały. Jestem zawodnikiem, który rzadko kiedy odpuszcza z powodów zdrowotnych. W poprzednim sezonie zagrałem 12 spotkań, pomimo bolesnych problemów z mięśniem przywodziciela. Niewiele osób o tym wie, ale nie było innego wyjścia, bo David Stockdale na treningu złamał rękę. Ten mój uraz mógł nawet zakończyć karierę, ale przetrwałem. Ci, którzy mnie dobrze znają, wiedzą, że jestem tytanem pracy. Teraz, choć nie mam szans u trenera Monka, od czterech miesięcy trenuję nawet więcej niż wcześniej. W trakcie dwumiesięcznych przygotowań do sezonu ćwiczyłem dwa razy dziennie przez sześć dni w tygodniu. To było naprawdę wyczerpujące. Miałem dziś dwa treningi, a pierwszy zespół wolne (rozmowa odbyła się w poniedziałek – red.). Oczywiście oni mają prawo do regeneracji, bo grali trzy mecze w tygodniu. Nie gram, więc trenuję potrójnie.

Przez dwa sezony Birmingham broniło się przed spadkiem.
Trzeba przyznać, że nie rozpieszczaliśmy kibiców. Graliśmy poniżej ich oczekiwań, w drużynie ciągle zmieniali się trenerzy, ale i piłkarze nie potrafili stanąć na wysokości zadania. Dopiero w tym sezonie sytuacja w końcu się ustabilizowała. Od 11 meczów drużyna nie przegrała, a wygrała ostatnie cztery spotkania. Co ciekawe, skład się wiele nie zmienił w porównaniu do poprzedniego sezonu. To świadczy też o tym, że trener wie, co robi.



Spójrzmy w przeszłość. Wyjechał pan z domu do Wrocławia w wieku kilkunastu lat. Potem jako 17-letni chłopak był pan już w Niemczech. Trzeba było mieć silny charakter.
Moja kariera już przemija i mam świadomość, że niedługo nastąpi kolejny etap w moim życiu. Jeszcze nie teraz, ale to się zbliża. Jestem pokoleniem piłkarzy jeszcze z innego systemu szkolenia niż obecnie. Teraz zmieniło się podejście do młodych zawodników. Jako 15-letni chłopak zostałem rzucony na bardzo głęboką wodę, do pierwszego zespołu Śląska Wrocław. Nikt się nade mną nie litował ani nie przejmował się tym, czy ja jeszcze rosnę i może nie powinienem mieć takich samych obciążeń jak seniorzy. Robiłem to samo co każdy w pierwszej drużynie. Mnie udało się to przetrwać, ale wielu młodych zawodników nic w piłce nie osiągnęło. Teraz bardziej się o nich dba, chroni przed ryzykiem konsekwencji zbyt ciężkich treningów. Miałem 17 lat, gdy wyjechałem do Uerdingen, a to było ponad 800 kilometrów od domu. Wtedy piłka to też był inny świat. Wcale nie było tak łatwo wyjechać. Menedżerów nie było tak wielu jak teraz, kiedy jest ich prawie więcej niż piłkarzy. Tak naprawdę to zostałem niemalże wywieziony do Niemiec. Dostałem okazję pokazania się w niemieckich klubach, zaryzykowałem i wyjechałem.

Szybko trafił pan do seniorów Herthy Berlin, ale przez cztery lata grał pan jedynie w rezerwach.
W moich czasach trudno było przebić się młodym zawodnikom do pierwszego zespołu. Teraz dużo szybciej się ich zauważa i dostają szansę. W Anglii tak było z Jordanem Pickfordem, Joe Hartem czy Jackiem Butlandem. W Hercie byłem trzecim bramkarzem i musiałem znać hierarchię. Występowałem w drugiej drużynie. Zaczynałem w wieku 18 lat, ale to była już liga seniorska, czyli poważne granie. Po czterech latach dostałem propozycję lukratywnego kontraktu. Prawda jest jednak taka, że zawsze chciałem grać na Wyspach. Odmówiłem, a ludzie dziwili się, że rezygnuje z trzyletniej umowy, na dodatek z bardzo dobrymi pieniędzmi jak na tamte czasy. Ostrzegali, że skoro nie mam innej propozycji, to dużo ryzykuję. W kwietniu 2004 roku, w związku z wejściem do Unii Europejskiej, otworzyła się możliwość wyjazdu do Anglii. I już w maju byłem na Wyspach. Od dziecka byłem fanem ligi angielskiej, a przede wszystkim kibicem Manchesteru United. To była dla mnie motywacja, by w ogóle trenować. Wychowałem się na tym klubie. Nie myślałem o drogich samochodach, samolotach czy pieniądzach. Mnie to absolutnie wtedy nie interesowało. Zresztą w tych sprawach długo byłem zielony. W wieku 16 lat pierwszy raz otrzymałem stypendium w Śląsku Wrocław. Dostałem 800 zł i pamiętam, że byłem tym bardzo zaskoczony, że tak dużo pieniędzy mi dają. Wcześniej, jak występowałem w kadrze wojewódzkiej, makroregionu aż w końcu w reprezentacji do lat 16, zupełnie nie zaprzątałem sobie tym głowy. W Śląsku uznali, że wypada mi zapewnić stypendium. Wyjazd do Niemiec też nie był podyktowany chęcią zarabiania, tylko zbliżeniem się do wielkiej piłki. Z Polski było do niej dużo dalej. Najlepszą drogą spełniania marzeń były Niemcy. Brat właściciela klubu z Uerdingen mnie tam zabrał, trochę przerzucał jak worek kartofli, ale dla mnie było ważniejsze, że jestem krok bliżej do wielkiej piłki. Dla mnie bycie bramkarzem to od początku była wielka pasja. Właściwie nigdy nie narzekałem, że boisko jest za twarde, że nie mam sprzętu, a kolana są poobijane. Zawsze chciałem grać, bronić zespół przed startą bramki i w ten sposób pomóc w zwycięstwie.



Więc pojechał pan do Anglii bez klubu.
Tak, trafiłem tam na obóz, na którym było 150 bramkarzy. Przez tydzień ciężko trenowałem i szybko zainteresowali się mną trenerzy Boltonu i West Bromwich Albion. Oczywiście oni znali moją przeszłość w Hercie czy młodzieżowych reprezentacjach Polski. Podpisałem umowę na dużo gorszych warunkach niż mogłem mieć w Bundeslidze, ale spełniałem marzenia, choć największe dopiero było przede mną. Trafiłem do Premie League i wiedziałem, że wszystko jest teraz w moich rękach. Byłem zawodnikiem młodym, nieznanym, z perspektywami, a takim nie daje się wysokich kontraktów. Szybko zadebiutowałem, bo po kilku miesiącach, w wieku 22 lat, kiedy zagrałem przeciwko Fulham. Pamiętam, że dobrze wypadłem, obroniłem kilka strzałów i zremisowaliśmy 1:1. To był wtedy też mój pierwszy kontrakt w Edwinem van der Sarem. Patrzyłem na niego już wtedy jak na boga. Był zawodnikiem doświadczonym i bardzo znanym. Wtedy zagraliśmy przeciwko sobie i mogłem tylko marzyć, że kiedyś będziemy trenować bark w bark. Dwa lata wytężonej pracy, pełen sezon w bramce West Bromu, podczas którego moją interwencję wybrano obroną sezonu, zaowocowały wymarzoną propozycją.

No właśnie usłyszał pan, że jest oferta z MU i…
Zwariowałem. Zadzwonił do mnie agent i powiedział, że ma ofertę z wielkiego klubu, ale nie chciał powiedzieć skąd, dopóki nie podpiszemy umowy. Może bał się, że ktoś mnie mu podbierze. Kiedy w końcu dowiedziałem się, że to sir Alex Ferguson widzi mnie w drużynie, można się domyśleć, jaka to była radość. Po tylu latach ciężkiej pracy, wyrzeczeń, zaciskania zębów, spełnia się największe sportowe marzenie. Długo nie mogłem uwierzyć, że najlepszy klub na świecie chce mnie pozyskać. Spotkałem się dwa razy z sir Aleksem, usłyszałem jakie są oczekiwania i jaką będę pełnił rolę w zespole. Oczywiście byłem pod wielkim wrażeniem menedżera. To jedyny trener na świecie, który przez tyle lat potrafił prowadzić klub z sukcesami. Finanse? To było zupełnie na drugim planie. Poza tym za czasów sir Aleksa nie było takiej opcji, by zawodnik, którego on chce, nie dogadał się z klubem. Gdy miał wybraną grupę zawodników, to było pewne, że trafią do Manchesteru.



Przez sześć lat w Manchesterze nie grał pan zbyt dużo. Nie było chęci, by wcześniej odejść?
Miałem wiele różnych propozycji. Proponowano mi, że będę bramkarzem numer jeden w innych klubach Premier League, we Francji czy Rosji, ale moja odpowiedź, choć byłem rezerwowym w MU, zawsze była, że nie odejdę. Nie brakowało komentarzy, że jest mi wygodnie, bo siedzę na ławce w Manchesterze. Nikt chyba nie rozumiał, jak wielką pasją dla mnie było spełnienie dziecięcych marzeń. A skoro udało się je zrealizować, to nie chciałem z tego klubu odejść. Oczywiście mogłem pokierować inaczej karierą, ale ja byłem, od kiedy pamiętam, na sto procent kibicem MU. Nadal nic się nie zmieniło, poza tym, że już nie gram w tym klubie. Chodzę na mecze, żyje tym, co tam się dzieje. W karierze popełniłem jeden błąd, kiedy w 2012 roku postanowiłem odejść z Manchesteru. Mogłem zostać kolejne trzy lata, bo oferta była. Przeważyła chyba frustracja sportowa, bo przez te sześć lat byłem bramkarzem numer dwa. Przegrywałem rywalizację z nie byle kim, bo z van der Sarem. A ja chciałem dać jak najwięcej drużynie. W końcu postawiłem sobie granicę, że albo uda się wskoczyć na dłużej do bramki, albo odchodzę. Przyszedł David De Gea i rozmawiałem z trenerem, że jeśli nie mam szans na granie, to z bólem serca chcę odejść. To był jednak błąd. Z najlepszego klubu na świecie poszedłem do drugiej ligi do Brighton. To był ryzykowny krok. Wierzyłem, że po roku, maksymalnie dwóch wrócimy do Premier League. I dwa razy graliśmy w play off o awans, ale bez powodzenia.

To teraz, jako kibic MU, chyba pan cierpi?
Nie podoba mi się wiele rzeczy, które dzieją się po odejściu sir Aleksa. Kolejny trenerzy nie potrafią sprawić, by klub się odnalazł. Chodzę na mecze i jestem zawiedziony grą. Potencjał tego zespołu jest wykorzystywany może w 40 procentach. W drużynie są wyśmienici zawodnicy, którzy jednak nie potrafią zacząć grać na odpowiednim poziomie. Trzymam kciuki, że to się wkrótce zmieni.



Trudno było wygrać rywalizację z van der Sarem?
Kiedy przychodziłem do MU, moje aspiracje były wysokie, a ja byłem w formie. Choć rywalizowałem z van der Sarem, to wierzyłem, że zostanę pierwszym bramkarzem. Edwin mi jednak nie pomagał, bo grał wyśmienicie. Miał 35 lat, kiedy przyszedł na Old Trafford, a nadal był bardzo zmotywowany do osiągania sukcesów. Był wiekowym, ale wielkim bramkarzem. Przez te wspólne pięć lat w MU, trudno byłoby się o coś do niego przyczepić. Zawsze przygotowany, zawsze w formie, popełniał mało błędów, a do tego omijały go kontuzje. Był podporą zespołu. Jako mega ambitny piłkarz bardzo chciałem bluzę z numerem jeden, ale trener nie miał podstaw, by zmienić Edwina. Do końca kariery w MU bronił po prostu wyśmienicie.

W Manchesterze i w reprezentacji Polski zawsze był bramkarz trochę lepszy od pana.
Dla mnie najważniejsze było, że jestem w tym klubie. Mało grałem w Manchesterze i to odbijało się właśnie na reprezentacji. Byli bramkarze, którzy regularnie występowali w słabszych klubach i naturalnie selekcjoner stawiał na nich. Pewnie gdybym zdecydował się wcześniej na odejście do innego klubu, to grałbym częściej i wtedy także w kadrze mógłbym liczyć na więcej występów. To właśnie słyszałem też od trenerów reprezentacji i to było uczciwe postawianie sprawy. Na tej pozycji regularność jest bardzo ważna. Dlatego nie mam żadnych pretensji do selekcjonerów. W reprezentacji zagrałem 11 spotkań, był rezerwowym na mistrzostwach świata, a na Euro 2008 nie pojechałem ze względu na kontuzję. Może nie każdy wie czy pamięta, ale z orłem na piersi grałem właściwie od kadry U-15. Z U-16 wywalczyłem awans na mistrzostwa Europy, ale doznałem kontuzji, byłem na mistrzostwach świata U-17, wygraliśmy mistrzostwa Europy U-18, grałem też w U-21. Aż trafiłem do pierwszej reprezentacji, w której zadebiutowałem w wieku 21 lat za trenera Pawła Janasa. Potem, choć występów w niej nie mam wiele, to regularnie przyjeżdżałem na zgrupowania. Byłem dumny z powołań i czułem się częścią reprezentacji, choć mój wkład na boisku nie był wielki. W kadrze jest 23 piłkarzy i wtedy nie liczą się tylko ci, którzy grają, ale liczy się, że tworzymy drużynę narodową.



Tuż przed Euro 2008 przegrał pan z kontuzją.
Było wtedy wiele nieprawdziwych spekulacji co do mojego urazu pleców. W 2008 roku pojawiły się pierwsze problemy z kręgosłupem. Zresztą doktor Jacek Jaroszewski, który nadal jest w kadrze, doskonale wie, co się wtedy działo. Na badaniach wyszło, że mam przepuklinę piątego kręgu. Ciężko trenowaliśmy na zgrupowaniu przed Euro i rano nie mogłem wstać z łóżka. Trzy dni przed wyjazdem do Austrii lekarz powiedział, że przez następne dwa-trzy tygodnie nie będę w stanie nic zrobić. Nie było sensu, bym jechał na Euro jako kontuzjowany zawodnik. Skoro ktoś musiał mi podać rękę, bym mógł wstać z łóżka. Ktoś tam napisał, że się zbuntowałem, co było kompletne bzdurą. To był poważny uraz, który uniemożliwiał nawet normalne funkcjonowanie.

Wróćmy jeszcze raz do Anglii. Zbliża się 15. rok pańskich występów na Wyspach.
Mam 36 lat, mnóstwo doświadczenia, grałem w drużynie z najlepszymi zawodnikami na świecie, zdobyłem 14 różnych trofeów w Lidze Mistrzów, Premier League czy Pucharze Ligi. Choć teraz moja sytuacja w klubie jest nieciekawa, bo trener mnie nie chce, a klub liczył, że odejdę, to wstaje każdego dnia i idę na treningi, na których wykonuje swoją robotę. Jestem przygotowany i czekam na okno transferowe. Gdybym w Birmingham usłyszał, że jutro gram, to wychodzę na boisko i jestem gotowy.



Premier League ostatnio przygotowało zestawianie, który z bramkarzy miał najwyższy procent meczów bez puszczonej bramki, a warunkiem było rozegranie minimum 50 spotkań. Pan zajął siódme miejsce z 39,68 proc. (25 czystych kont na 63 występy). Pierwszy był Pepe Reina (47,02 proc.), a van der Sar trzeci (42,17).
Było mi trochę łatwiej, bo dużo tych spotkań rozegrałem w MU. Statystyka jest fajna, kiedy podpiera tezę. W lidze angielskiej bramkarze zwykle nie mają łatwego zadania i nie każdy nawet uważane za dobrego sobie w niej poradził. Skoro w przyszłym roku będę tu już 15. rok, to chyba dawałem radę.

To jakby pan jednym zdaniem podsumował ten czas w Anglii?
Uważam, że jestem szczęściarzem!

Rozmawiał Robert Cisek

FOT: East News, Cyfrasport

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności