Aktualności
[WYWIAD] Ryszard Karalus: Naszą „Turcją” były rury grzewcze
W Jagiellonii funkcjonuje Pan już od kilkudziesięciu lat. Niewielu jest ludzi tak bardzo przywiązanych do barw klubowych.
Już będąc zawodnikiem chciałem coś w Białymstoku zrobić. Coś dobrego dla futbolu. Miałem kilka propozycji z całej Polski, nawet z klubów dzisiejszej ekstraklasy, ale przez lokalny patriotyzm pragnąłem, by Jagiellonia znacząco mogła zaistnieć na arenie ogólnopolskiej, więc zostałem. Dziś muszę powiedzieć, że w pewnej części to się na pewno udało. Oczywiście nie przypisuję sobie zasług, bo jedna osoba nie jest w stanie wszystkiego zorganizować. Jako zawodnik i trener jestem w klubie ponad 40 lat i na razie nigdzie się nie wybieram.
Obserwował Pan przez ten czas setki piłkarzy i trenerów. Jakie dostrzega Pan różnice, co zmieniało się przez ten okres?
Na pewno młodzież była twardsza. Wiązało się to też z trudniejszymi warunkami, bo nic nie przychodziło tak łatwo, jak teraz. Dzieci mają dobry sprzęt, wszyscy o nich dbają, od A do Z. Ja będąc nastolatkiem dostałem kolarki, powbijałem w nie gwoździki i spałem z nimi. Wówczas człowiek doceniał takie rzeczy. Dziś przychodzi to zdecydowanie zbyt łatwo. Daleko nie trzeba szukać – w tym okresie przygotowawczym trener Michał Probierz zabrał kilku nastolatków na obóz do Turcji na trzy tygodnie. Kiedyś to było nie do pomyślenia. Naszą „Turcją” były rury grzewcze na obiekcie przy Jurowieckiej. To sygnał, jak bardzo futbol, a także cały świat się rozwinął. Myślę jednak, że młodzież nie do końca docenia to, co ma. Niegdyś były dużo silniejsze charaktery. Trening stanowił absolutną świętość, Jacek Chańko przyjechał kiedyś na zajęcia, mając niemal 40 stopni gorączki! Na jednym z zimowych obozów nad morzem graliśmy na plaży. Zimno, mżawka, fatalne warunki. Daniel Bogusz wpadł w Mariusza Piekarskiego, aż ten wpadł do wody. Wyszedł przemoczony i mówię do niego: „chłopie! Idź do pokoju”. Nie poszedł. „Mario” nawet o tym nie pomyślał i grał dalej. Nie chcę być niesprawiedliwy wobec niektórych jednostek, ale większość młodzieży, to dziś po prostu mięczaki. Krótka piłka – albo chcesz robić karierę i musisz ciężko pracować, bo nie ma innej drogi, albo odpuszczasz. Nie ma tu miejsca na kompromis. Młodzież musi to zrozumieć.
fot. East News
Znany jest Pan z wpajania swoim zawodnikom brutalnych, lecz istotnych prawd życiowych, choćby takich jak ta, że trzeba wcześnie zacząć myśleć o przyszłości, bo kariera piłkarska nie trwa długo.
Często im powtarzam, że w piłkę gra się kilkanaście lat, a potem konieczne jest ustawienie sobie dalszego życia. Kilku z moich podopiecznych, którzy mieli pomysł, obecnie radzi sobie świetnie. Tak jak Tomek Frankowski, Mariusz Piekarski czy Marek Citko. Czarek Kulesza także odnalazł swoją drogę i dziś jest prezesem Jagiellonii oraz zasiada we władzach PZPN. Niestety Darek Czykier nie poradził sobie z własnymi demonami i niejako trwa w niebycie. Żal mi bardzo, że tak się potoczyły jego losy, bo to był naprawdę przeogromny talent.
Wprowadzał Pan do wielkiego futbolu wielu zawodników, którzy potem trafiali do reprezentacji Polski.
Frankowski, Piekarski, Citko, Chańko… To była ekipa głodnych sukcesów i nie bojących się ciężkiej pracy nastolatków. Czasy też były inne, także pod względem wychowawczym. Panujący dziś trend „bezstresowego wychowania” nie zawsze jest właściwy. Dzieciak mówi do nauczyciela: „Uderz mnie, to wylecisz z roboty.” Kiedyś w takiej sytuacji rodzic jeszcze by młodemu dołożył, a dziś biegnie ze skargą na pedagoga do kuratorium.
Pan nie miał niegdyś takich problemów, mogąc ukarać podopiecznych tak, żeby popamiętali.
Jakoś im to nie zaszkodziło. Raz na zgrupowaniu nad morzem chłopaki chcieli popływać. Pozwoliłem, ale zdecydowanie przesadzili, wypływając daleko za boje. Krzyczałem do nich, żeby wracali. Serce mało mi nie stanęło. Nie daj Boże, któryś by utonął, to z miejsca skończyłbym w kryminale. W końcu udało mi się ich ściągnąć na plażę. Ustawiłem ich w rzędzie, kazałem zdjąć spodenki i klapkiem spuściłem łomot. Nikt nie umarł, rodzice nie mieli pretensji. Później Mariusz Piekarski mówił: „Trenerze, za mało dostaliśmy.” Była też moda na plecionki. Jacek Chańko skręcił taką z kabli. Nie będę ukrywał, że kilka razy się przydała.
Dziś wciąż pracuje Pan z młodzieżą, dla której często nauka jest przykrym obowiązkiem. Jak więc namówić młodych graczy, żeby skupili się także na szkole?
W swojej pracy kładę nacisk na to, aby nauka i uprawianie ukochanej dyscypliny szły ze sobą w parze. Co istotne, mamy dziś do czynienia z zanikiem autorytetów. Nie jest nim nauczyciel czy nawet czasami rodzic, który zajęty swoimi obowiązkami ma dla dziecka mało czasu. Bardzo często jedynym człowiekiem, który ma wpływ na zawodnika, jest trener. Odsunięcie od treningów, choćby na jakiś czas, działa pozytywnie na takich gagatków. Wychowanie i sport muszą być ze sobą zintegrowane.
Jak zmobilizować młodzież, aby chciała sprostać tak wysokim wymaganiom, jakie nakłada na nich gra w akademii Jagiellonii?
Nie jest łatwo porwać młodzież, ale duży wpływ mają na to sukcesy odnoszone przez najważniejszy zespół w kraju, czyli reprezentację Polski. Gdy triumfy święci Agnieszka Radwańska, wzrasta zainteresowanie tenisem. Tak samo jest w przypadku piłki nożnej. Do nas dzwonią ludzie, nie przesadzam, z całej Polski i mówią, że chcą grać w Jagiellonii. W ten sposób trafia pod nasze skrzydła wielu zawodników. To też pomaga w uniknięciu rutyny. Cały czas trwa rywalizacja o miejsce w kadrach, więc nie potrzebujemy specjalnych naborów, żeby uzupełniać składy.
Czego jeszcze brakuje w akademii?
Bazy treningowej. To nasza pięta achillesowa. Tylko tego jeszcze nie mamy, a bardzo potrzebujemy. Wtedy dla każdego chętnego znalazłoby się miejsce do uprawiania sportu. Czy to grubasek, czy chłopak walczący ze skoliozą, lordozą czy czymkolwiek innym. Ruch jest najlepszym lekarstwem. Co więcej, sport uczy także życia – systematyczności, współpracy z ludźmi, dyscypliny, samozaparcia, konsekwencji w dążeniu do celu. To rozwija zawodnika nie tylko piłkarsko, ale także jako człowieka, który pewne cechy nabyte przez sport przeniesie do swojej codzienności, choćby nie grał zawodowo w piłkę nożną. Nawyki wchodzą w krew.
Nie uważa Pan, że polskim trenerom nieco brakuje pewności siebie?
Co do pomysłu dotyczącego szkolenia i rozwoju, zawsze powtarzam – nie bądźmy zakompleksieni. Mamy swoich fachowców, doskonale znamy klimat, potrafimy to wykorzystać. Cudów nie tworzą nigdzie. Owszem, możemy się inspirować najlepszymi, ale i tak trzeba przełożyć to na nasze warunki. Paradoksalnie, w polskich klubach mamy trenerów, którzy potrafią sobie lepiej radzić z zadaniami, niż ci na zachodzie. Nasi szkoleniowcy muszą większej ilości obowiązków podołać sami, podczas gdy za granicą pracuje na to cały sztab. Nie doceniamy sami siebie. Trener Tomasz Kulhawik pojechał na turniej, gdzie jego drużyna ograła AC Milan i Tottenham Hotspur. Wszyscy mają jedną głowę i dwie nogi. Nie wiedzieć czemu u nas utarło się przekonanie, że wszystko, co zagraniczne, jest lepsze.
Jak pokazuje przykład Adama Nawałki – nie trzeba daleko szukać fachowców z najwyższej półki.
Dokładnie. To facet ze swoją wizją i zasadami, zresztą od lat taki jest. Już podczas pracy w Jagiellonii dał się poznać jako perfekcjonista, bardzo konkretny trener, który wiedział zawsze, czego chce. A że czasami jego ówcześni podopieczni narzekali, że dostawali od niego kary? Jak ktoś podpadł, to bardzo słusznie, że musiał ponieść konsekwencje. Po to są zasady, żeby ich przestrzegać. Trzeba być w porządku, wtedy nikomu nic nie grozi. Dyscyplina jest matką dobrobytu.
Rozmawiali Jacek Janczewski i Emil Kopański