Aktualności
[WYWIAD] Przemysław Frankowski: MLS to nie jest liga dla emerytów
Zauważyliśmy, że przed hotelem, w którym podczas obozu było zakwaterowane Chicago Fire, nie było fanów non stop czekających na autografy. Mieliście trochę spokoju.
W Stanach nie jest to praktykowane i nie sądzę, aby w najbliższym czasie miało się to zmienić. Przede wszystkim dlatego, że w naszej drużynie nie ma teraz żadnej dużej gwiazdy. Wiadomo też, że drużyna klubowa i reprezentacja Polski to dwa inne tematy. Na kadrze zawsze towarzyszą nam nasi kibice.
Od początku roku w Chicago Fire nastają duże zmiany. Są nowi zawodnicy, nowi trener.
Zgadza się. Mamy również nowy herb i nowy stadion. Nowy trener gwarantuje zaś inny pomysł na grę. Czeka nas wiele nowego. Mam nadzieję, że będą to zmiany na dobre.
Myślisz, że będzie wam brakowało takich zawodników jak Bastian Schweinsteiger czy Nemanja Nikolic?
Zobaczymy, choć oczywiście mam nadzieję, że nie. Wydaje mi się, że coś się wypaliło w drużynie w tym czasie, gdy w klubie byli Schweinsteiger czy Nikolic. Zarząd to widział, stąd decyzja o ogromnych zmianach.
Zmiany nastąpiły również w MLS. Do rozgrywek nie sprowadza się już głownie legend, dawnych gwiazd, a stawia się na zawodników młodszych, perspektywicznych.
To już nie jest liga, jak to się określa, dla emerytów. Nawet do nas został ściągnięty 19-latek z Argentyny, Ignacio Alisedę, za naprawdę fajne pieniądze. Teraz w każdym klubie szuka się takich talentów, chcąc ich wypromować, a drzwi do Europy są stąd szeroko otwarte. Dlatego zainteresowanie MLS jest coraz większe, a liga wzbudza duże emocje, większe niż parę lat temu. Sporo się zmieniło i to czuć.
Zwiększyła się również „polska kolonia” w USA, przede wszystkim dzięki młodym zawodnikom. Do MLS dołączyli m.in. Jarosław Niezgoda czy Adam Buksa, a więc twoi koledzy z reprezentacji Polski U-21 trenera Marcina Dorny.
Cieszę się z tego, że w USA jest dwóch młodych Polaków i myślę, że polski rynek jest bacznie obserwowany przez MLS i tych zawodników będzie z roku na rok jeszcze więcej.
Będąc w USA staramy się poznać działanie tutejszego rynku. W jaki sposób wszystko funkcjonuje pod względem zatrudniania zawodników czy samych wypłat?
W MLS obowiązują zupełnie inne reguły niż w Europie. Przyszedł do nas Robert Berić, zawodnik ze Słowenii i jest w szoku, jak to tutaj funkcjonuje. Tak w negatywnym tego słowa znaczeniu. Liga jest wyrównana przez to, że każdy ma podobny budżet, jest tylko trzech „designated players” – zawodników nieobjętych limitami finansowymi, po to, aby jak najbardziej pomóc drużynie. Chicago Fire złożyło ofertę za Chicharito, wiadomo, że chodzi też o sprawy marketingowe, żeby ściągnąć jak najwięcej kibiców na stadion, Meksykanie kochają futbol. Jeżeli Chicharito miał jednak do wyboru Los Angeles Galaxy i Chicago, to wiadomo, który klub wybrał.
Rozmawialiśmy na ten temat z Jarosławem Niezgodą i Adamem Buksą – w klubach MLS są różnice, jeśli chodzi o reguły m.in. ubioru przy kolacji. Każdy może przyjść jak chce. Czy tak samo jest w Chicago Fire?
Rok temu jeszcze tak było. Teraz, za nowego trenera, to się zmieniło. Mamy zapisane w regulaminie, że na każdy posiłek musimy przyjść tak samo ubrani, czy gdzieś lecimy na mecz, tak samo to obowiązuje. Trener jest ze Szwajcarii, więc te standardy przeniósł tutaj.
Zauważyliśmy, że trener Raphael Wicky znakomicie wydaje polecenia po angielsku, ale co ciekawe, jak trzeba zmienić język, to robi to na hiszpański.
Dokładnie tak, w zeszłym sezonie, jeszcze za poprzedniego trenera, było to samo. Teraz jest Raphael, który mówi znakomicie po hiszpańsku, niemiecku, angielsku, więc ma łatwość dogadywania się z zawodnikami.
Słyszeliśmy, że wielu kibiców Chicago Fire to… Polacy!
Myślę, że nawet połowa naszych kibiców to Polacy. Po meczach zawsze słyszę polskie słowa, „Franek, daj koszulkę”, albo widzę fanów w polskich trykotach, albo nawet w jagiellońskich barwach, bo wiadomo, że wielu ludzi z Podlasia mieszka właśnie w Chicago. Zobaczymy, jak to będzie wyglądać w tym sezonie, stadion jest teraz w centrum i nie wiem, czy tak dużo Polaków będzie przyjeżdżało. Polacy mieszkają bardziej na obrzeżach miasta, więc wcześniej stadion był dla nich bardzo blisko.
Co prawda soccer nie jest aż tak popularną dyscypliną w USA, ale polskich kibiców, jak sam przyznałeś, jest bardzo dużo w Chicago. Jak to wpływa na Twoją rozpoznawalność w mieście?
Tam, gdzie mieszkam, nie ma za dużo Polaków. Mam bardzo duży spokój, mogę swobodnie wyjść na miasto z rodziną i nikt nas nie zaczepia.
Z tego, co wiemy, to w sztabie szkoleniowym Chicago niektóre osoby znają nawet polskie słowa.
Tak, wiadomo nawet, jakie to słowa (śmiech). 20 lat temu Chicago wygrało MLS i w tej drużynie grało trzech czy czterech Polaków. Akurat teraz jest trener, który w tamtym czasie grał z naszymi rodakami i jak teraz coś do mnie mówi, to „polski przerywnik” musi wystąpić (śmiech).
Razem z tobą w drużynie są bracia Słonina. Nick jest obrońcą, Gabriel bramkarzem. Czym charakteryzują się ci zawodnicy?
Może zacznę od młodszego, Gabriela. W chwili obecnej nie ma go z nami, pojechał na turniej do Anglii, gdzie gra w barwach amerykańskich. Chłopak ma naprawdę ogromny potencjał, jak na 15-latka zachowuje się dojrzale. Jest u nas wielu zawodników z akademii, ale po nim widać różnicę jak na swój wiek. Nick również ma ogromny potencjał. Wie, że musi walczyć, pokazać się na tym obozie i czekać na szansę. Jak z nimi rozmawiam, to pcham ich w kierunku… Polski. Ich rodzice są Polakami i chciałbym, aby grali u nas. To nie ode mnie oczywiście zależy, ale uważam, że warto powalczyć o tych chłopaków.
Widzieliśmy bramkę Nicka w meczu z Toronto FC.
No tak, jak mu podałem, to musiał z tego strzelić (śmiech). Każdy, by to strzelił po takiej asyście.
W Los Angeles rozmawiali Jakub Bolewicz i Adrian Duda