Aktualności
[WYWIAD] Patryk Klimala: Nigdy nie czułem się tak dobrze, jak teraz
Oswoiłeś się już z nowym sobą?
Pierwszy miesiąc był trochę dziwny, bo zawsze znajdował się ktoś, kto jakiś czas mnie nie widział i nagle był mega zdziwiony zmianą, jaka nastąpiła w czasie zawieszenia rozgrywek. Ja po prostu zrobiłem swoją robotę i dopóki nie skonfrontowałem tego ze sobą na starych zdjęciach, to też nie zauważałem aż takiej zmiany, nie odczuwałem tego aż tak bardzo. Wszystko w granicach zdrowego rozsądku. Byłem zadowolony z siebie, bo też nie zostało to bez reakcji kolegów w drużynie, którzy docenili moje podejście do obowiązków.
Rodzina cię poznała po zmianie?
Poznała, poznała, tylko tata nie jest za bardzo zadowolony z fryzury, ale nie każdemu wszystko musi pasować.
Z czego bardziej wynikała ta przemiana? Z decyzji sztabu szkoleniowego czy twoich obserwacji i pierwszego kontaktu z ligą?
Generalnie to sztab szkoleniowy miał to w planach. Ominął mnie zimowy okres przygotowawczy z Celtikiem. Prędzej czy później chcieli to ze mną nadrobić, ale nieco przeszkodziła nam w tym pandemia. W międzyczasie zmieniłem też trenera od przygotowania. Zacząłem współpracować z trenerem związanym z moją agencją menedżerską. Na początku miałem mieszane uczucia co do zmiany. Ostatecznie jednak przeanalizowałem współpracę z poprzednim szkoleniowcem i doszedłem do wniosku, że nasze wizje mocno się od siebie różnią. Stąd moja decyzja. Było nieźle, na polską ligę to z reguły wystarczało, niekiedy wyglądało to lepiej, innym razem nieco gorzej, ale nie do końca byłem zadowolony z tego jak wyglądałem, szczególnie pod względem siłowym. O ile szybkościowo było w porządku, o tyle siły czasem do pojedynków brakowało. Przerwa okazała się idealnym momentem do pracy nad tym elementem. Mocno nad tym harowałem, a gdy już wiedzieliśmy, kiedy ruszamy, to zaczęliśmy pracować także nad mocą i szybkością. Teraz nie mam żadnych problemów, czuję się bardzo dobrze. Wcześniej mnie odpychali i przepychali, ale nie pozwalała mi na to moja ambicja. Koniec tego jest taki, że to ja przestawiam przeciwników, a nie oni mnie.
Fot. Cyfrasport
Rozmawiałem z trenerem Mamrotem, o tym jak się zmieniłeś. Zastanawialiśmy się, czy nie ucierpi na tym twoja dynamika i zwinność, czyli główne dotychczas atuty.
Dużo osób do mnie pisało: fajnie, że przybrałeś na masie mięśniowej. Czuję po sobie, że jest inaczej, niż przed kilkoma miesiącami, jest różnica. W tym czasie jednak sporo popracowałem też nad techniką czy przyjęciem kierunkowym. Patrząc na to całościowo, mogę wszystkich uspokoić, że nic na tym nie ucierpi. Nigdy nie czułem się tak dobrze fizycznie, jak teraz. To jest straszny przeskok. Nie wiem, czy byłbym w stanie zrobić na tym polu postęp na przestrzeni dwóch czy trzech lat, gdybym musiał to łączyć z normalnymi treningami i grą.
Można zatem powiedzieć, że skorzystałeś na tej przerwie. W pewien sposób sam sobie zrobiłeś okres przygotowawczy.
Dokładnie. W normalnym mikrocyklu nie byłoby szans na taką robotę. Trening siłowy miałem niemal codziennie. Szliśmy z trenerem takim cyklem – góra, dół, przerwa, góra, dół, przerwa. Wcześniej nie mogłem sobie pozwolić na taki wysiłek, bo nie byłbym w stanie normalnie funkcjonować. Nakładanie się treningów, spotkań i dodatkowych zajęć byłyby nie do przetrwania.
18 meczów, 7 bramek, 3 asysty. To twoje liczby z ostatniej przed wyjazdem rundy w Polsce. Wiosną już tylko 4 mecze i asysta. Jak wyglądało zderzenie z nową rzeczywistością?
Bardzo spokojnie. Ani przez chwilę się nie denerwowałem. Nie frustrowałem się, bo – trzeba to sobie otwarcie powiedzieć – wyglądałem bardzo słabo. Cały czas, jak wspominam początek w Glasgow, śmieję się, że przyjechałem tu prosto z Zakopanego. Nie miałem szans po trzech tygodniach przerwy dobrze wyglądać w nowym klubie. Ci, którzy trenują, doskonale to rozumieją. Gdy nie jesteś przygotowany, to ani nie masz z czego „depnąć”, ani nie ma też mowy o żadnym przyśpieszeniu. Nie masz mocy do biegania. Tutaj treningi są bardzo intensywne i przez to na początku nie byłem w stanie nadążyć za resztą chłopaków. Oni byli w gazie, w niemal ciągłym treningu, po zgrupowaniu w Dubaju, a ja nie trenowałem od miesiąca. Chodziłem na siłownię, biegałem, ale to nie to samo. Mój organizm był zamulony. Czy spodziewając się tego transferu mogłem zrobić coś więcej? Być może tak, ale teraz to już nieistotna historia. Tutaj obroty na początku były takie, że miałem problemy z odkręceniem się. Dlatego przerwa w rozgrywkach nie tyle, że uratowała mi życie, ale mocno mi pomogła, bo mogłem nadrobić zaległości.
Z tego co pamiętam, to trener Lennon też na początku postawił sprawę jasno. Fajnie cię przyjął i wyjaśnił, w jaki sposób wprowadzi do zespołu. Po takim początku wszystko inne było łatwiej przyjąć.
Tak. Rozmawiałem też ze swoimi menadżerami. Dostałem jasny komunikat, że jest plan na mnie i że mam w stu procentach zaufać ludziom, którzy chcą dla mnie jak najlepiej. Nie trzeba mi było tego powtarzać. Trener jest do mnie mega pozytywnie nastawiony, dobrze mnie przyjął, zresztą podobnie jak cały zespół. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu, żeby się dotrzeć, bo pandemia uziemiła nas w domach, ale gdy wszystko zaczęło wracać do normy, zaczęliśmy pracować także nad relacjami. Było mi o to łatwiej, gdyż poza treningami w trakcie przerwy, uczyłem się też języka angielskiego. Rozumiem coraz więcej. Mówię coraz swobodniej, ale się nie zatrzymuję, bo chcę jeszcze bardziej to udoskonalać. Czasem jeszcze zdarza mi się zaciąć, ale to normalne, nie stresuję się tym.
Fot. East News
Różnice w angielskim, którego się uczysz, a tym który słyszysz na co dzień też już nie sprawiają takich problemów?
Angielski, z którym miałem kontakt przed wyjazdem, a ten w Szkocji, to dwa różne języki. Nie ma najmniejszego problemu, gdy rozmawiam z Francuzem, który mówi po angielsku, ale gdy rozmawiam ze Szkotem, to jest dobra jazda. Śmieję się, że zawijają czasami jak niekiedy w Białymstoku. Nie idzie momentami nic zrozumieć. Jednak gdy poproszę o przetłumaczenie ich angielskiego, na mój, to jest już okej.
Nie miałeś w związku z tym problemu z komunikacją ze Scottem Brownem? To chyba jedna z najbarwniejszych postaci w twoim klubie, o ile nie najbarwniejsza.
Dużo słyszałem historii na jego temat. Zastanawiałem się, jaką jest osobą prywatnie. Na boisku już wiele rzeczy widziałam i słyszałem. Wszystko się potwierdziło. W szatni to jedna z najbardziej życzliwych i przyjaznych osób, jakie kiedykolwiek poznałem. Właśnie tak wyobrażam sobie kapitana. Na boisku walka na całego, w szatni dusza człowiek. Sam pyta czy nie pomóc, czy wszystko jest w porządku. To trochę tak jakby to były dwie inne osobowości istniejące w jednym ciele. On musi mieć gdzieś przycisk, którym uruchamia w sobie bestię jak wychodzi na boisko. Bo gdy z niego schodzi, to jest zupełnie inny.
Pokręcony masz trochę ten początek. Wejście z marszu, cztery mecze, pandemia, przedwcześnie zakończone rozgrywki i mistrzostwo. Medal dla ciebie też był przygotowany?
O ile się nie mylę to, żeby być branym pod uwagę w takiej sytuacji, trzeba mieć przynajmniej dziesięć spotkań na koncie w sezonie. Gdy liga została przerwana przestałem się łudzić, że na to zapracuję. W tej sytuacji, która miała miejsce, sam wiem, że nie zasłużyłem na takie wyróżnienie. Zagrałem cztery mecze, wszystkie słabe. Sam z siebie nie byłem zadowolony i gdybym go dostał, to nawet nie wiem czy umiałbym się z niego cieszyć. Satysfakcji bym nie miał, bo wewnątrz czułbym, że nie zasłużyłem.
Teraz wszystko idzie w takim kierunku, że na koniec sezonu raczej nie będziesz miał takich rozterek. Za tobą bardzo dobry okres przygotowawczy, który pozwala sądzić, że szybko uzyskasz minimum potrzebne do ewentualnego odznaczenia po zakończeniu rozgrywek.
Co do okresu przygotowawczego, to tak sobie ostatnio myślałem, że gdybym na takiego Marcelo z Lyonu czy Kimpembe z PSG, z którymi graliśmy latem, wyszedł w formie ze stycznia, to obaj by się ze mnie śmiali i nie sądzili, że można mieć tak łatwego rywala do gry. Natomiast kiedy już byłem w okresie przygotowawczym, to pod względem fizycznym walczyłem z nimi jak równy z równym, psując im trochę krwi. Nie było mnie tak łatwo przestawić czy zabrać piłkę. Takie rzeczy cieszą, bo widzisz w warunkach meczowych, że plan trenera i mój wysiłek nie idą na marne. Cały czas widzę, że wszystko, o czym rozmawialiśmy na początku, jest konsekwentnie realizowane. Nie irytuję się przez to nawet jeśli nie może zagrać nasz podstawowy napastnik, a zamiast mnie na boisku pojawia się ktoś inny. Jest sportowa złość, to normalne, ale całe te zaufanie, o którym wspominałem wcześniej, powoduje, że wiem, że prędzej czy później będę regularnie grał i strzelał gole, których – mam nadzieję – nie będzie mało.
Fot. East News
Taka sytuacja miała miejsce choćby ostatnio w nieudanym dla was meczu z Ferencvarosem.
To był dziwny mecz. Mieliśmy przewagę, sporo okazji, a ostatecznie przegraliśmy na własnym terenie. Nie tak to miało wyglądać. Miejsce Celtiku jest w ścisłej elicie, dlatego będziemy robić wszystko, żeby być jej częścią w przyszłym sezonie.
Wracając do dobrych rzeczy – masz już za sobą premierowe trafienie, a to ułatwia funkcjonowanie.
Ja zawsze miałem problem ze strzeleniem pierwszego gola, później z reguły było już z górki. Całe szczęcie, ze ten pierwszy etap już za mną. Patrząc na naszą ligę, to gramy co kilka dni do końca grudnia. Więc szans na kolejne trafienia trochę powinno być.
Wyciągnąłeś niejako temat Edouarda. Powiedz, czy w planie zespołu jest założenie gwarantujące wam obu miejsce na boisku w tym samym czasie?
Wydaje mi się, że nasze typowe ustawienie to 1-3-5-2. W nim czujemy się najlepiej i w nim najczęściej pewnie będziemy pojawiać się na ligowych boiskach. Tak naprawdę jednak nie ma to dla mnie większego znaczenia. Wiem, że nadal pracując tak jak dotychczas otrzymam swoje szanse.
Ciekawą rzecz powiedział też trener Mamrot, na temat twojej przemiany mentalnej. Pewną arogancję przerobiłeś w pozytywną pewność siebie. Zgadzasz się z tym?
Kiedyś na pewno taki byłem. Brało się to z wielu rzeczy. Na przykład, kiedy nie grałem, a miałem przekonanie, że zawodnicy będący na boisku nie są w najlepszej formie. Siedziałem na ławce i gdzieś w środku bardzo mnie to bolało, jako młodego chłopaka. Miałem te kilkanaście lat i trudno było mi to poukładać. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego to oni, a nie ja są na boisku. Wówczas niejednokrotnie zdarzało mi się powiedzieć coś za dużo. Taki jednak jestem, nie gryzę się w język, mówię co myślę. Tak zostałem wychowany i ludzie, którzy mnie znają traktują to jako zaletę.
Okiełznałeś negatywną energię i teraz czerpiesz z tego korzyści.
Zgadzam się z tym. W momencie, kiedy trener Mamrot przejął Jagiellonię, to wydaje mi się, że takiej arogancji już nie było. To była tylko pewność siebie i ona cały czas rośnie. Czasem myli się te pojęcia. Jeśli uważam, że jestem lepszy na przykład od ciebie, to ci to powiem i nie jest to arogancja. Po prostu takie mam zdanie. Niektórzy się nie zgadzają z tym, co mówiłem i mogli to tak odbierać. Ja sobie jednak nigdy czymś takim nie zawracałem głowy. Żyłem z chłopakami, którzy mnie rozumieli, a zazwyczaj to byli ci najstarsi w szatni i tyle.
Fot. Cyfrasport
Przed wami przerwa reprezentacyjna i spotkania kadry młodzieżowej z Estonią i Rosją. Oba spotkania równie ważne, ale te zaplanowane w Łodzi, chyba ważniejsze.
Zespoły, które nie są faworytami do wygrania grupy, często potrafią sprawić wiele problemów. Niejednokrotnie urywają punkty tym, którzy ścigają się o awans. Na tym z kolei żerują drużyny z drugiego szeregu. W teorii mogę powiedzieć, że mamy punkt straty do Rosji, która urwała nam punkt w końcówce meczu w Jekaterynburgu. Teraz jednak spotkamy się w zupełnie innym momencie. Ja, Przemek Płacheta czy Bartek Białek, który wcześniej z nami nie grał, zrobiliśmy krok do przodu. To wszystko sprawia, że spotkamy się w innym miejscu, czasie i dyspozycji, a to z kolei spowoduje, że to będzie zupełnie inny mecz, niż ten w Rosji. Zanim jednak do tego dojdzie, czeka nas wyjazd do Estonii. Tam też nikt się przed nami nie położy. Dlatego najpierw załatwmy jedną sprawę, a później będziemy myśleć o Rosji.
Fot. gł.: East News