Aktualności
[WYWIAD] Kinga Szemik: Chciałabym dorównać Katarzynie Kiedrzynek
Pięć lat temu Kinga Szemik zdobyła z reprezentacją Polski mistrzostwo Europy do lat 17, ale nie zdecydowała się – śladami Ewy Pajor – kontynuować kariery w żadnej z lig europejskich. Opuściła Mitech Żywiec i w pogoni za marzeniami trafiła aż do USA. Jest bramkarką w uniwersyteckim zespole Texas Rio Grande Valley i studiuje psychologię.
Nie czujesz się trochę zapomniana na drugim krańcu świata?
Kinga Szemik: Zdawałam sobie sprawę z tego, że decyzja o wyjeździe do USA wiąże się z tym, że pewnie pójdę w zapomnienie w Polsce. Ja jednak w głowie mam swój cel i wiem, po co to robię. Nie widziałam możliwości łączenia gry w piłkę z nauką w Polsce. Wiem, jak to wyglądało w przypadku innych dziewczyn. Gdy nie mogły być na treningu ze względu na studia, to odcinano im stypendia. Rodzice wpoili mi, że piłka będzie do pewnego czasu, a ja muszę zadbać o to, co będę robić po zakończeniu przygody z piłką. Wiedziałam, że nie mogę beztrosko grać, nie myśląc o przyszłości.
Krytycy powiedzą: w Europie też można robić karierę piłkarską i jednocześnie się uczyć.
To ja wtedy odpowiem, że USA to jedyne państwo na świecie, gdzie naukę na tak wysokim poziomie można połączyć ze sportem. Nawet nie chodzi o samą naukę, bo sport ma tu takie profesjonalne zaplecze, że czegoś takiego nigdy nie doświadczyłam, nawet w reprezentacji Polski. Sezon ligi uniwersyteckiej trwa tylko jesienią, ale gramy wtedy dwa mecze tygodniowo. To wiąże się z dalekimi wyjazdami, bo głównie latamy samolotami i to przez całe Stany. Wtedy nie mamy zbyt wiele czasu na naukę, ale to wszystko jest dobrze zorganizowane. Każda z nas ma swojego doradcę, który jest łącznikiem pomiędzy tobą, a wykładowcami. Gdy mnie nie ma, bo mam sezon, to oni zostają o tym powiadomieni. Z reguły nikt nie robi nam pod górkę, gdy tylko ich potrzebujemy, to są dla nas. Tu rzadko kiedy usłyszysz od profesora, że co mnie to interesuje, że ty uprawiasz sport. To powoduje, że połączenie nauki ze sportem jest dużo mniej stresujące.
Faktycznie każdy student w USA uprawia sport na wysokim poziomie?
Każdy student pewnie sportu nie uprawia. Za to, tak jak u nas w Polsce, każdy student ma wstęp do biblioteki, tak tutaj, ten kto ma legitymację studencką, ma wstęp do centrum sportowego na uczelni. Zawsze jest w nim pełno ludzi. Tu jest naprawdę dużo możliwości bezpłatnego uprawiania sportu, więcej niż w Polsce. Co ciekawe, na mojej uczelni głównymi sportami są koszykówka i baseball, bo nie ma futbolu amerykańskiego, na którym w Stanach ludzie mają prawdziwego bzika. Nawet na mecze gimnazjalne przychodzi naprawdę mnóstwo kibiców.
Zaskoczył cię poziom ligi uniwersyteckiej NCAA?
Tym, co mnie najbardziej zszokowało, jest to, jak duże pieniądze są tu przeznaczane na sport uniwersytecki. Niby amatorski, ale drużynom w zasadzie niczego nie brakuje. W moim zespole jest 26 zawodniczek, z czego dziesięć przyjechało z zagranicy, z Polski, Szwecji, Norwegii, Niemiec czy Ghany. Mamy stypendium, które pokrywa nam koszty nauki, mieszkania, jedzenia, ubezpieczenia, sprzętu sportowego, czy książek. Na mecze latamy samolotami, nasz zespół ma własne zaplecze treningowe, fizjoterapeutę, lekarza, sprzęty rehabilitacyjne. A cały czas mówimy o sporcie uniwersyteckim. W Polsce nawet w Ekstralidze tego nie ma. Pamiętam, że jak tu przyleciałam to nie mogłam wyjść z podziwu, że nikt nie mówi, że na coś nie ma pieniędzy albo czegoś nie dostaniemy. Wiedziałam, że tutaj w razie poważnej kontuzji pomogą mi od ręki i nie zostawią samej sobie. To było dla mnie ważne, bo w przeszłości miałam dwie poważne kontuzje i pamiętam, przez co musiałam wtedy przejść.
Ale ile się nauczyłaś jako bramkarka przez te półtora roku?
Uważam, że dużo. Przez całą wiosnę, gdy nie ma sezonu, mam treningi bramkarskie z trenerem, który jest w sztabie męskiej drużyny Houston Dynamo z MLS. Na pewno też się rozwinęłam fizycznie, bo tu kładą na to duży nacisk. W czasie wakacji, czy innych przerw w nauce, korzystamy ze specjalnej aplikacji, w której każda z nas ma rozpisane treningi, czy to te na siłowni, czy kondycyjne. Odpalasz aplikację i sprawdzasz: aha, dzisiaj robię, to, to i to. Nie mam nic do zarzucenia. Uważam, że podjęłam bardzo dobrą decyzję, że tu jestem. Fakt, że przez to zniknęłam nieco z polskiej piłki kobiecej, ale nie oczekuję, żeby o mnie mówiono. Robię swoje. Wiem, ile mnie to kosztowało, żeby się tu dostać i wiem, jak ciężko muszę pracować. Jestem z siebie dumna.
Jak sobie radzisz z tęsknotą, bo wiem, że pochodzisz z bardzo dużej rodziny? Jest was jedenaścioro rodzeństwa.
Dwie siostry mam w Kanadzie, choć to wcale nie jest tak blisko, jakby się mogło wydawać. Jestem w Teksasie, a Kanada jest w zasadzie dalej niż Europa. Na początku było ciężko, głównie przez język, bo wydawało mi się, że znam angielski. To jest jednak zupełnie coś innego niż posługiwanie się językiem na uczelni, czy w konkretnej kulturze. Przez miesiąc nie wiedziałam, co się dzieje, nie rozumiałam, jak ktoś do mnie mówił. Ale mimo wszystko, dobrze zrobiłam.
Na życie w Teksasie chyba nie narzekasz. Ciepło, przyjemnie.
Mieszkam 15 minut od granicy z Meksykiem. Faktycznie, jest tu ciepło przez większość roku. Co prawda zmienia się klimat, bo przed świętami spadł nam śnieg. Na jeden dzień i stopniał, ale mimo wszystko było to wydarzenie, bo ostatni raz zdarzyło się to tutaj 12 lat temu, a jeszcze wcześniej 80 lat temu. Ogólnie jest ciepło, ale też wilgotno, do tego stopnia, że czujesz cząsteczki wody na ciele. Ale nie narzekam, teraz jest jakieś 26 stopni.
Jak oceniasz ten sezon w twoim wykonaniu?
To był mój najlepszy sezon tutaj. Mimo tego, że mogę być sfrustrowana, bo zmieniałyśmy się w bramce z drugą bramkarką, a wiem, że nie jestem od niej gorsza, a ona nie jest ode mnie lepsza. Tylko, że liga uniwersytecka rządzi się swoimi prawami. Ona miała ostatni rok studiów i taka była decyzja trenera. To jedyna rzecz, o którą mogę mieć jakiś żal. Mimo to, był to mój najlepszy sezon. Grałyśmy z Uniwersytetem Teksasu z Austin, który jest z absolutnej czołówki. Zagrałam wtedy bardzo dobry mecz. Wiadomo, że zawsze czuje się niedosyt, bo – przynajmniej ja – wiele od siebie wymagam, ale cały czas się rozwijam i coraz pewniej czuję się na boisku oraz w drużynie. Wydaje mi się, że może być tylko jeszcze lepiej.
Jak blisko jest z ligi uniwersyteckiej do tej profesjonalnej NWSL?
Liga uniwersytecka to tak w zasadzie rezerwy NWSL. Większość reprezentantek USA grało w przeszłości w zespołach uniwersyteckich, bo tu jest taka ścieżka kariery. Na pewno nie jest łatwo dostać się do ligi profesjonalnej, bo konkurencja jest olbrzymia. W USA, gdzie się nie spojrzy, tam dziewczynki, nawet malutkie, biegają za piłką. Ale to nie jest niemożliwe, żeby tam się dostać. Jeżdżąc po Stanach z zespołem uniwersyteckim ma się możliwość zaprezentowania swoich umiejętności. Wszystkie mecze są transmitowane, a liga uniwersytecka śledzona przez trenerów. Trzeba oczywiście włożyć wiele pracy i poświęcenia, ale myślę, że jest to możliwe.
To jest twój cel, czy bardziej nastawiasz się na powrót do Europy?
Na ten moment myślę, że spróbuję sił w USA. Planuję tutaj skończyć studia nie tylko licencjackie i magisterskie, ale także doktorat, bo trzeba go mieć, żeby dostać w USA licencję psychologa. Magisterkę chcę zrobić z psychologii sportowej, a doktorat napisać z psychologii analitycznej. To da mi w zasadzie nieograniczoną możliwość pracy jako psycholog i pozwoli później decydować, w jakim kierunku rozwijać się zawodowo. To wiąże się z tym, że będę chciała tutaj grać w piłkę. Wydaje mi się, że dam radę. Warunki fizyczne mi sprzyjają, cały czas się rozwijam, także zobaczymy, co los przyniesie.
Nie boisz się, że z USA będzie trochę dalej do reprezentacji Polski?
Mam tego świadomość, ale z drugiej strony mam też w głowie to, kto teraz stoi między słupkami bramki reprezentacji Polski. Jeśli chcę kiedyś dorównać Kasi Kiedrzynek, to muszę sobie wysoko stawiać poprzeczkę. Innej drogi nie widzę. Jasne, że myślę o reprezentacji, ale rozmawiałam rok temu z trenerem Marcinem Kasprowiczem i wiem, że to nie jest takie łatwe. W Polsce są też inne bramkarki, choćby Ania Szymańska. Nie czuję się słabsza, ale na pewno jestem mniej doświadczona, a to akurat w reprezentacji jest bardzo ważne. Wiem, ile mi jeszcze brakuje. Podchodzę do tego spokojnie, bo wiem, że długa droga przede mną. Jestem cierpliwa i robię swoje.
Charakter masz jak prawdziwa Góralka. Pomogłaś wywalczyć awans na mistrzostwa Europy do lat 17, a nie zagrałaś na nich ani minuty. W reprezentacji do lat 19, czy w Mitechu Żywiec też często musiałaś ustępować miejsca w bramce. Wiele piłkarek na twoim miejscu już dawno by odpuściło.
Było mi ciężko, bo miałam też po drodze poważne kontuzje. Nie chcę generalizować, ale jestem zdania, że to ode mnie zależy moje życie. Miałam takie marzenie, że wyjadę do USA, będę tam studiować i grać. Przyleciałam tutaj i to robię. Ciężko wyjechać na drugi koniec świata i coś robić, ale żeby osiągnąć sukces, trzeba coś poświęcić. Patrzę na Kasię Kiedrzynek i widzę, ile czasu zajęło jej wywalczenie miejsca w składzie PSG. Ile musiała znieść komentarzy, gdy nie grała w reprezentacji Polski, a ludzie pluli na nią, nie znając tak naprawdę przyczyn. A teraz jest numerem 1 w PSG i kapitanem reprezentacji Polski. Karma wraca. Doszłam też do momentu, że nie zwracam uwagi na to, co mówią inni ludzie. Nie było ich przy mnie, gdy ich potrzebowałam, więc nie mam zamiaru ich słuchać, gdy spełniam swoje marzenia.
Różnie potoczyły się wasze losy, mistrzyń Europy do lat 17. Nie wszystkie piłkarki z powodzeniem weszły do piłki seniorskiej na tym najwyższym poziomie.
Trochę szkoda mi tego, co się stało z tą drużyną. Zdobyłyśmy przecież mistrzostwo Europy, co jest wielkim osiągnięciem. Nie chcę, broń Boże, nikogo oceniać ani krytykować, ale trochę mnie to boli. To była naprawdę świetna, zgrana drużyna. Wydaje mi się, że w Polsce brakuje ludzi, którzy mogliby takie młode piłkarki pokierować. Ja miałam szczęście, że trafiałam na dobrych szkoleniowców. Trener Włodek Kwiatkowski zaczął trenować ze mną gdy miałam 12 lat i ciągle go za to podziwiam. Do tej pory mam obraz w głowie, jak w tym wieku powołał mnie pierwszy raz na kadrę do lat 15. Na treningu ja sobie gdzieś tam stanęłam na boisku, a on do mnie krzyczał: „Kinia, no gdzie ty stoisz, przecież nawet bramki za tobą nie ma!”. Naprawdę nie wiem, co oni we mnie widzieli. Ale jestem tu, gdzie jestem, dzięki nim i jestem im za to wdzięczna. Podobnie Ewa Pajor była kierowana przez trener Ninę Patalon, do której mam wielki szacunek. Pamiętajmy jednak, jak Ewa była w Polsce krytykowana za to, że poszła do Wolfsburga i długo tam nie grała. Tak, jakby ona miała na to wpływ, że przepaść między polską piłką, a tą na najwyższym poziomie jest tak duża. Pomijam, że była bardzo młoda i jej motoryka nie była na takim poziomie jak u seniorek. Zazwyczaj się nie wypowiadam, ale wtedy krew mnie zalewała. A teraz proszę, Ewa gra i strzela w Bundeslidze. Okazuje się, że jednak nie popełniła błędu. Szkoda tylko, że na razie jako jedyna z tej drużyny się wybiła, bo potencjał miałyśmy wszystkie. Doskonale wiem, że nie jest łatwo wyjechać i nie każdy musi się na to decydować, ale to jest jedyny sposób, żeby spełniać się na miarę talentu. Doskonale wiem, że nie jest łatwo, ale żeby coś osiągnąć, trzeba coś poświęcić. Drogi na skróty nie ma.
Rozmawiała Hanna Urbaniak