Aktualności

[WYWIAD] Grzegorz Lato: Polaków nie wolno denerwować

Specjalne08.04.2020 
Grzegorz Lato jest jednym z najbardziej utytułowanych polskich piłkarzy w historii. Dwukrotny medalista igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata, król strzelców mundialu w 1974 roku, członek Klubu Wybitnego Reprezentanta… W rozmowie z Łączy Nas Piłka opowiada o rywalizacji na mistrzostwach świata w RFN, gdzie reprezentacja Polski zajęła III miejsce.

Kibicom najmocniej kojarzy się pan z mistrzostwami świata w 1974 roku. Jak wspomina pan sam awans na tamten mundial?

Na ten moment, by reprezentacja kraju wystąpiła w mistrzostwach świata, Polacy czekali ponad trzydzieści lat. Na mundialu zadebiutowałem w wieku 24 lat, ale nie ukrywam, że odczuwałem stres. Dwa lata wcześniej zostaliśmy mistrzami olimpijskimi, ale mundial i igrzyska to dwie różne sprawy. Na igrzyskach kraje socjalistyczne wystawiały swoje pierwsze reprezentacje, a pozostałe drużyny olimpijskie. Wszystkich nas czekał więc wielki, piłkarski egzamin.

Jak wspomina pan Kazimierza Górskiego, który poprowadził naszą kadrę do największych sukcesów?

Był nie tylko naszym szkoleniowcem, ale i przybranym ojcem, a momentami nawet kolegą. Mieliśmy czas na żarty, ale gdy musieliśmy pracować, nie było zmiłuj. Każdy miał przed trenerem respekt i szanował jego zdanie. On – reżyser, musiał przygotować swój zespół na bój z Argentyną. Trafiał do nas prostymi słowami: „Panowie, to są tacy sami ludzie, jak wy. Co z tego, że grają w Atletico Madryt? Valencii? To nie ma żadnego znaczenia. Wyjdźcie na boisko i zróbcie swoje”. To działało, bo przecież wcześniej w eliminacjach wyrzuciliśmy Walijczyków i Anglików.

Nie miał pan wówczas wielkiego doświadczenia, konkurencja do miejsca w składzie była ogromna, jednak selekcjoner dał szansę właśnie panu.

Trener nie bał się podejmować ryzyka i potrafił postawić na młodego zawodnika. Wiedział, że wybrańcy go nie zawiodą. Kilka lat przed mistrzostwami świata prowadził jeszcze kadrę młodzieżową. Grali u niego Władek Żmuda, Antek Szymanowski, Adaś Musiał, Leszek Ćmikiewicz, Janek Tomaszewski, Jurek Gorgoń, Andrzej Szarmach. Grałem też ja. Po przegranej z Niemcami w 1971 roku w eliminacjach mistrzostw Europy w kadrze została przeprowadzona prawdziwa rewolucja. Zostali między innymi Włodek Lubański i Kaziu Deyna, ale połowa składu została wymieniona, nastąpił „zaciąg” z młodzieżówki trenera Górskiego. Młodzi wykorzystali swoją szansę, bo zaczęli stanowić o sile reprezentacji Polski, która zawędrowała na mundial.




Grupa, do której trafiliśmy, była niezwykle trudna. Argentyńczycy i Włosi byli zdecydowanymi faworytami.

W pierwszym meczu mierzyliśmy się z Argentyńczykami. Czułem w sobie napięcie, stres. Staliśmy w tunelu obok argentyńskich zawodników. U nas serca biły jak młotem, czuliśmy skupienie, ciekawość. U Argentyńczyków? Pełen luz. Trzeba powiedzieć, że zanim wyszli na boisko, byli już pewni zwycięstwa. Jest jednak taka stara zasada – Polaka nie wolno denerwować i wkurzać, bo się uprze. Presja, stres, chyba ta cała otoczka pierwszego meczu na mistrzostwach świata podziałała na nas bardzo motywująco. Spotkanie z Argentyną zaczęliśmy ostrożnie, ale nie na tyle, żeby cofnąć się do obrony.

Co więcej, objęliście prowadzenie, i to po pańskim trafieniu.

Po dośrodkowaniu w pole karne z rzutu rożnego fatalnego błędu dopuścił się Daniel Carnevali. Bramkarz argentyńskiej drużyny stracił piłkę, a ta spadła mi na nogę. Oddałem strzał i w kapitalnym stylu rozpoczęliśmy turniej. Nie można słowami opisać tej radości. Zapisałem się w historii! Piłka znalazła się na środku boiska, udało nam się ją przechwycić. Zagrałem na wolne pole za linię obrony do Andrzeja Szarmacha, ten wykończył akcję i prowadziliśmy już różnicą dwóch goli. Zszokowani Argentyńczycy nie wiedzieli co się dzieje. A to przecież dopiero był początek meczu…

Rywale próbowali jeszcze nawiązać walkę.

W drugiej połowie mieli moment przebudzenia, bo zdobyli bramkę kontaktową. Skrzydeł jednak nie rozwinęli, żeby pójść za ciosem i wyrównać, bo to my ich punktowaliśmy. Minęła chwila, znowu fatalny błąd popełnił Carnevali. Zapomniał chyba, że nie wyrzuca się piłki w „szesnastkę”. Wyprzedziłem obrońcę, który chciał mnie złapać za koszulkę. Ta jednak na szczęście okazała się zbyt śliska i nie zdołał mnie powstrzymać. Strzeliłem i wpadło! Przeciwnicy trafili jeszcze raz do siatki Janka Tomaszewskiego, ale nic złego już więcej się nie wydarzyło. Zwycięstwo dowieźliśmy do końca meczu. Mieliśmy być chłopcami do bicia, ale boisko wszystko zweryfikowało – to oni zostali stłamszeni. Stadion w Stuttgarcie opuszczali strasznie przybici. 

To z pewnością podziałało na was bardzo pozytywnie, wzmogło pewność siebie.

Nasz sukces odbił się szerokim echem w Polsce, ale i zagranicznej prasie. Pisali o nas Niemcy, Anglicy. „Polacy będą liczyli się w walce o medal, zajdą daleko na mistrzostwach świata”. Przestano mówić o Argentynie, a zaczęto o nas i Włochach. Oczywiste było, że ten mecz nas podbudował i dał większą wiarę. Zwycięstwo na wielkiej imprezie z takim rywalem zawsze przynosi dodatkową energię. Bardzo dobrze pamiętam nasz powrót do ośrodka, w którym stacjonowaliśmy. Przywitanie było w królewskim stylu. Witano nas, zwycięzców, z największymi honorami. Kelnerzy chodzący z tacami, szampan, kwiaty, mnóstwo mieszkańców miasteczka przed hotelem. Podbiliśmy ich serca. Byliśmy ich drużyną, traktowali nas jak swoich. Ludzie stawali na głowie, żeby nam dogodzić. Mieliśmy wszystko pod ręką, a gdy czegoś brakowało, zaraz nam to załatwiano. Szliśmy do kina w reprezentacyjnych dresach i nie było mowy, żebyśmy musieli płacić. Piwo w knajpie? Nie ma opcji, nikt nie chciał od nas pieniędzy. Oczywiście, nie można było przesadzać, bo zaraz czekał nas następny mecz.




W kolejnym starciu czekali na was Haitańczycy, czyli outsider grupy.

Mimo to, każde spotkanie na mistrzostwach świata stawało się coraz ważniejsze. Pokonywaliśmy kolejne przeszkody, odnosiliśmy kolejne zwycięstwa. Wpakowaliśmy siedem goli Haitańczykom i już było po sprawie. Hucznie przypieczętowaliśmy awans do kolejnej fazy turnieju po dwóch meczach. Czekał nas jeszcze ostatni bój, z Włochami. Mieli przed nami respekt. Zwłaszcza po ograniu przez nas Argentyńczyków obawiali się tej rywalizacji. Nie będą to słowa przesadzone, jeśli powiem, że nawet się nas przestraszyli.

Choć mieliście zapewniony awans, nie pozwoliliście Włochom rozwinąć skrzydeł.

Dwa szybkie ciosy zadane pod koniec pierwszej połowy dały nam duży komfort. Znakomita wrzutka Henryka Kasperczaka w pole karne, główka Andrzeja Szarmacha i gol dla nas. Potem znowu asysta Kasperczaka i słynny „rogal” Kazia Deyny, któremu przy tak mocnym uderzeniu… pękł but. Zaraz była przerwa, więc szybko mógł go zmienić. Włochów było stać tylko na jedno trafienie, które zaliczył Fabio Capello. Trzeci mecz i trzecie zwycięstwo reprezentacji Polski na mistrzostwach świata! Włosi finalnie nie awansowali, bo lepszy bilans bramkowy wypracowali sobie Argentyńczycy. Sprawiliśmy wielką sensację. Ówczesny wicemistrz świata rozgrywki zakończył już na pierwszej fazie grupowej! Wielcy Włosi musieli pojechać do domu ze spuszczonymi głowami.

Kolejni rywale nie napawali optymizmem, choć Argentyńczycy i Włosi też mieli stłamsić naszą kadrę.

Trafiliśmy do grupy z RFN, Jugosławią i Szwecją. Najpierw czekało nas starcie ze Szwedami, z którymi od zawsze grało nam się ciężko. Mieli zawodników o warunkach fizycznych na wysokim poziomie, wybieganych, technicznych, zdyscyplinowanych. Wymordowaliśmy jednak to zwycięstwo, później ograliśmy natomiast Jugosławię. Ogromnym problemem Jugosłowian była głowa. Oni nie umieli wytrzymać nerwówki, kompletnie nie potrafili sobie z nią poradzić, co później było widoczne. W polu karnym mocno kopnięty bez piłki został Andrzej Szarmach. Dzisiaj byłaby to czerwona kartka i wyjazd z boiska... Kaziu Deyna strzelił z rzutu karnego, później oni wyrównali, ale ostatnie słowo należało do nas. Wszyscy potem dziwili się, jak mogłem strzelić takiego gola. Po wrzutce z rzutu rożnego siadło na mnie dwóch zawodników, a ja jeszcze między nich łeb wsadziłem i posłałem piłkę do siatki. Został nam tylko jeden mecz, który mógł dać nam finał na mistrzostwach świata. Wielki mecz na wodzie, jak to zostało już przyjęte w naszym kraju. Byliśmy na straconej pozycji, bo to spotkanie po prostu musieliśmy wygrać. RFN miała lepszy bilans bramkowy od nas, więc im wystarczał remis. Nam konieczne było zwycięstwo. Przed samym meczem miało miejsce oberwanie chmury, wszystko opóźniło się o ponad godzinę.


Do dziś trwają dyskusje, czy gdyby mecz toczony był w innych warunkach, wynik również mógłby być odmienny.

Zalana murawa i co dalej? Gramy czy nie? Na trybunach tysiące mokrych od deszczu kibiców. Zapadła decyzja, że spotkanie jednak się odbędzie. Warunki do grania były tragiczne, boisko nasiąknęło jak gąbka. Kopałem się z Paulem Breitnerem. Brodziliśmy w błocie jak kaczki, rozgrywaliśmy mecz w piłkę wodną. Sepp Maier wygrał Niemcom to spotkanie. To, co wyjmował, było nieprawdopodobne. Zatrzymał Kazia Kmiecika, wyciągnął strzał Kazimierza Deyny. Rzut karny obronił Janek Tomaszewski, ale to RFN po jedynej bramce Gerda Muellera mogła świętować awans do wielkiego finału.

Dla waszego zespołu pozostał już tylko, lub aż, mecz o trzecie miejsce.

Byliśmy już bardzo zmęczeni. Mieliśmy w nogach sześć meczów, a musieliśmy rozegrać ostatnie starcie, przeciwko Brazylii, znowu w trudnych warunkach pogodowych. Tym razem nie deszcz, tylko słońce było naszym przeciwnikiem. Temperatura wynosiła 33 stopnie w cieniu. Proszę sobie więc wyobrazić, co działo się na boisku. Taka patelnia, że jak biegałem, język przyklejał mi się do podniebienia. Trzeba było wsadzić palec, oderwać go i przepłukać wodą. Nie skończyliśmy jednak jeszcze roboty na tej imprezie. Minuty upływały, został ostatni kwadrans gry. Wreszcie otrzymałem podanie, wykrzesałem z siebie tyle sił ile mogłem, pobiegłem i posłałem piłkę do siatki. Wygraliśmy. Sięgnęliśmy po tytuł trzeciej drużyny świata. Podbiliśmy serca kibiców, daliśmy im wiele radości. Te siedem meczów na mundialu 1974 zawsze będzie dla mnie czymś wyjątkowym i najważniejszym w karierze reprezentacyjnej. 

Rozmawiali Jacek Janczewski i Emil Kopański

Fot: East News, PAP, Cyfrasport

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności