Aktualności
[WYWIAD] Damian Łukasik: Mogłem sprawić, że Stoiczkow nie trafiłby do Barcelony
Choć minęło już ponad 30 lat od meczu Pucharu Zdobywców Pucharów w Poznaniu często kibice wracają do niego wspomnieniami. Lech uległ drużynie marzeń prowadzonej przez Johanna Cruyffa dopiero po rzutach karnych, a jako ostatni w konkursie strzelał Damian Łukasik. Niestety trafił futbolówką w poprzeczkę…
Co pan czuł podchodząc do karnego z Barceloną?
Obserwowałem wcześniej w który róg rzuca się Andoni Zubizaretta. Wybrałem dobry, ale się odchyliłem i trafiłem poprzeczkę. Ogarnęła mnie pustka. Widziałem wcześniej, że Johann Cruyff, niestety już świętej pamięci, poszedł do tunelu do szatni. Słynny Holender bardzo się denerwował. W ogóle emocje podczas całego spotkania sięgały zenitu. Myśmy ich powinny załatwić przed serią jedenastek. Były okazje, ale świetnie bronił Zubizaretta. W karnych też mieliśmy piłki meczowe, a mnie po tej poprzeczce ogarnęła pustka. Nawet nie wiedziałem, co mam powiedzieć, czułem, że przeszła nam koło nosa ogromna szansa.
Ludzie wciąż pytają pana o spotkania z Barceloną z sezonu 1988/89?
Cały czas i nadal doceniają to jak graliśmy. Na Camp Nou byliśmy trochę wystraszeni, ale „Barca” nas zlekceważyła i wywalczyliśmy remis 1:1. W rewanżu Lech pokazał znacznie lepsze oblicze, powinniśmy awansować. A karne? Cóż, Alexanco arbiter nakazał powtórzyć strzał i on drugi raz zawalił. Ja nie miałem tyle szczęścia. Miło jednak było się mierzyć z wielkim zespołem. Jestem zwolennikiem filozofii Cruyffa, który budował podwaliny wszechpotężnej Barcelony. Potem pomyślałem sobie, że tym karnym mogłem przyczynić się do zwolnienia wielkiego Johana, a potem nie doszłoby do transferu Christo Stoiczkowa. Barcelona kupiła Bułgara po tym jak mierzyła się w Pucharze Zdobywców Pucharów ze Sredecem, czyli CSKA Sofia.
W Drwęcy Nowe Miasto, gdzie pan pracuje wiedzą, że Damian Łukasik był dobrym piłkarzem?
Na początku niektórzy starsi zawodnicy mnie kojarzyli, a potem inni doczytali i już wiedzą. Pytają mnie o wielkie mecze Lecha z Liverpoolem, Barceloną, Panathinaikosem, Olimpique Marsylia, występy w reprezentacji Polski. Oczywiście do bojów z Barceloną często wracamy, a ja mam cały czas satysfakcję, że wyłączyłem Gary’ego Linekera. Król strzelców mundialu 1986 nie zrobił w dwumeczu z Lechem zbyt wiele. Potem wziął na mnie rewanż w eliminacjach Mistrzostw Świata 1990. Na Wembley Anglicy przejechali się po nas i wygrali 3:0. Spełniało się moje kolejne marzenie, bo wtedy chyba każdy polski piłkarz marzył o tym, by się zmierzyć z Anglią. Liczyłem na więcej, lecz pojechaliśmy wtedy trochę zdołowani po pechowej porażce ze Szwedami.
Wróćmy do Barcelony. Trudno było piłkarzom Lecha dojść do siebie po odpadnięciu w tak niefortunnych okolicznościach?
My po wyeliminowaniu wtedy Flamurtari Vlora z Albanii mówiliśmy sobie, że jak mamy na kogoś trafić to najlepiej mocny zespół. Wierzyliśmy w swoje możliwości, a jak usłyszeliśmy, że naszym kolejnym rywalem będzie Barcelona po cichu liczyliśmy na sprawienie niespodzianki, a raczej sensacji. Jeden ze sponsorów zaoferował po 10 tysięcy dolarów na głowę za przejście ekipy Cruyffa, a to wtedy były kosmiczne pieniądze. Wychodząc na boisko nikt nie myślał o kasie, chcieliśmy wypaść jak najlepiej. Odpadnięcie bolało, ale ja zaraz po rewanżu z Barceloną pojechałem do Italii na mecz Liga Włoska – Liga Polska, gdzie mierzyliśmy się z kolejnymi gwiazdami światowego futbolu.
Lech nie powinien osiągnąć więcej w Europie?
Ja zadebiutowałem w pucharach z Liverpoolem. Od razu głębokie wody, oni – zdobywca Pucharu Europy, my dobry zespół z ambicjami. Przegraliśmy u siebie 0:1, ale w rewanżu w pierwszych pięciu minutach stworzyliśmy dwie setki – Mirek Okoński i Jarek Araszkiewicz. Jak to w futbolu, marnujesz i się mści. Dostaliśmy czwórkę, ale przynajmniej poznałem atmosferę Anfield Road, kibice Liverpoolu byli wspaniali. Potem powinniśmy wyrzucić za burtę Borussię Moenchengladbach. W Niemczech 1:1, mój gol, a w Poznaniu szyki pokrzyżował „swojak” Mariusza Niewiadomskiego. Potem urwał się szybki jak błyskawica Ewald Lienen i przegraliśmy 0:2. W latach 90-tych w Pucharze Europy rozbiliśmy świetny zespół Panathinaikosu i doszło do słynnych bojów z Olimpique Marsylia. Mogłem rywalizować znowu z moim idolem, Chrisem Waddle i francuska drużyna marzeń prowadzona przez Franza Beckenbauera dostała od nas 3:2. Cieszyłem się jak dziecko, bo po moim golu wyrównaliśmy na 1:1. O tym co spotkało nas w Marsylii wolałbym nie wspominać, przegraliśmy aż 1:6, a kulisy tej klęski pozostają zagadkowe do dziś.
Lech powinien być pierwszym polskim klubem, który dostał się do elitarnej Ligi Mistrzów?
Wtedy, gdy odpadliśmy z Marsylią w Lidze Mistrzów występowało osiem zespołów. Potem drogę do piłkarskiej raju, wtedy dopiero się kształtującego zamknęły nam IFK Goeteborg i Spartak Moskwa. Bramki IFK strzegł legendarny Thomas Ravelli, a różnicę zrobił Johnny Ekstroem, który grał w Bayernie, czy włoskiej Serie A. Szwedzi byli w zasięgu, choć liczyli się w rozgrywkach międzynarodowych. Przed bojami ze Spartakiem Moskwa na zgrupowaniu za dużo czasu poświęcaliśmy na negocjacje z działaczami odnośnie podziału premii z UEFA za awans do Ligi Mistrzów. Oni oferowali nam 15 procent, my chcieliśmy podziału z klubem pół na pół. Spartak, który wtedy miał niesamowity zespół, śmietankę rosyjskiej piłki zlał nas okrutnie 7:2 w dwumeczu. Tak się pożegnałem z europejskimi pucharami, w których przeżyłem wiele niezapomnianych chwil, ale… Mogliśmy osiągnąć znacznie więcej, bo przez Lecha w okresach gdy ja w nim grałem przewinęło się mnóstwo znakomitych piłkarzy. Reprezentantów Polski.
Właśnie, dlaczego tyle lat spędził pan w Lechu?
Wtedy obowiązywały inne przepisy, nie dało się tak łatwo opuścić kraju, pojawiały się różne utrudnienia. Byłem na testach w Groningen, ale udałem się do Holandii zaraz po tym jak zaczęły się moje problemy z więzadłami krzyżowymi. Ukrywałem tam, że mam specjalny nakolannik, zakładałem go w toalecie, ale… Wyszło u lekarza, że mam pociętą w płaty rzepkę kolanową i zerwane więzadło krzyżowe. Groningen zaoferowało pokrycie kosztów leczenia przez pół roku. Po tym czasie miało zdecydować się na transfer, ale Lech chciał pieniądze od raz. Tak, za kontuzjowanego gracza i rok dochodziłem do siebie, Ile mi przepadło meczów w lidze, reprezentacji Polski, chyba w najlepszym czasie sportowej kariery, aż nie chcę wnikać. Potem trafiłem do Izraela, gdzie spotkałem w mojej i innych zespołach wielu rodaków. Jarek Bako, Kaziu Moskal, Jarek Araszkiewicz, Darek Dźwigała, Mariusz Kuras, ciepełko, radosny futbol, nie było powodów do narzekań. Tam nie brakowało bardzo dobrych piłkarzy, świetnie wyszkolonych technicznie, ale wtedy każdy chciał atakować, więc roboty mi nie brakowało. Izraelczycy pokonali nas w eliminacjach EURO 1996 2:1, przeciw Polsce zagrał mój kolega z Hapoelu Tel Aviw, Haim Revivo, ja to musiałem oglądać w telewizji. W kadrze już nie występowałem…
Przebieg reprezentacyjnej kariery wzbudza u pana poczucie niedosytu?
Grałem u trzech selekcjonerów, ale 27 meczów to stanowczo za mało. Debiutowałem u Antoniego Piechniczka przeciw Meksykowi. Podróż do Queretaro nas wykończyła, warunki klimatyczne też. Rywal znajdował się w znakomitej dyspozycji i miał naprawdę klasowych piłkarzy. Pamiętam Javiera Aguirre, który zrobił dużą karierę jako trener i Manuela Negrete, obaj byli bohaterami mundialu w 1986 roku. Za Wojciecha Łazarka mogliśmy zdziałać znacznie więcej. Ludzie do gry na wysokim poziomie byli, ale sam nie wiem czego nam zabrakło. Szczęścia?
Pechowe pokolenie okresu transformacji ustrojowej?
Do takiego wniosku nawet kiedyś doszedłem, bo organizacja kadry też nie wyglądała najlepiej. Pamiętam, że dostawaliśmy dietę w wysokości 10 dolarów na dzień. W kadrze nie graliśmy dla kasy, to był zaszczyt wybiegać z orzełkiem na piersi, bronić barw narodowych. Poznałem wielu wspaniałych ludzi, zwiedziłem kawał świata, grałem na świetnych stadionach.
Lech nie zapomniał o swoim wieloletnim zawodniku?
Pracowałem w Lechu jako trener młodzieży. Moimi podopiecznymi byli Bartek Bereszyński, Mateusz Możdżeń, Karol Linetty, Dawid Kownacki, Tomek Kędziora. Tak się moje losy potoczyły, że znalazłem się w Drwęcy Nowe Miasto Lubawskie gdzie próbuje czegoś nauczyć piłkarzy. Pozostałem wierny filozofii dawnej Barcelony, według mnie kluczem do sukcesu jest posiadanie piłki. Podstawa w futbolu, także jak bazujesz na kontrataku to technika, bez niej nie osiągniesz nic. Pamiętam jak w Poznaniu na turnieju trener młodego zespołu klubu z Holandii w każdy spotkaniu zmieniał zawodnikom pozycję. Jeden grał raz w ataku, raz na szkrzydle, raz w obronie. To mi się bardzo podobało, bo my za szybko przypisujemy zawodników do poszczególnych pozycji. Trzeba dopracowywać szczegóły, detale. Mam wrażenie, że w Polsce niektórzy szkoląc chcieliby przechodzić od razu z drugiej klasy do ósmej, a tak się nie da. A co do Lecha to od czasu do czasu zaglądałem na jakiś mecz w ekstraklasie. Za wiele okazji nie ma, bo na Mazurach też jest wiele do zrobienia w piłce nożnej. Liczę, że ktoś z Nowego Miasta Lubawskiego, który spotkał na swej drodze Damiana Łukasika wypłynie i zagra w reprezentacji Polski. Może też mój najmłodszy syn, sześcioletni Damian junior pójdzie w ślady taty.
Rozmawiał Jaromir Kruk
Fot. 400mm.pl