Aktualności

Warszawska sinusoida, czyli Legia w 2016 roku

Specjalne28.12.2016 
7 grudnia Legia Warszawa zwycięstwem ze Sportingiem CP zapewniła sobie trzecią pozycję w grupie Ligi Mistrzów, a tym samym miejsce w 1/16 finału Ligi Europy. Niewiele klubów w Polsce doświadczyło w 2016 roku takiej huśtawki nastrojów, ekipa ze stolicy, która odbyła drogę z nieba do piekła i z powrotem. Jak wyglądało jej ostatnie 12 miesięcy?

W nowy rok legioniści weszli z bardzo ważnym celem do zrealizowania. Nikt nie wyobrażał sobie, aby obchodzący stulecie istnienia klub nie sięgnął po mistrzostwo Polski. Po niezbyt udanym początku sezonu 2015/2016 Legia pożegnała się więc w październiku z Henningiem Bergiem, a misję dopędzenia sensacyjnie uciekającego gliwickiego Piasta zarząd powierzył Stanisławowi Czerczesowowi. Rosjanin stanął przed bardzo trudnym zadaniem. Strata klubu z Warszawy wynosiła bowiem dziesięć punktów. „Niedźwiedź”, jak nazywany był ze względu na swój twardy charakter, zasady i zamiłowanie do ciężkiej, katorżniczej wręcz pracy trener szybko odmienił oblicze drużyny. Na starcie roku strata zmalała o połowę.


By pogoń okazała się skuteczna, niezbędne były wzmocnienia. Zarząd nie zamierzał robić przeszkód i Czerczesow dostał do dyspozycji kilku nowych zawodników. Największe braki dostrzegł w formacji defensywnej, więc to właśnie do tej linii dokooptowano Artura Jędrzejczyka, wypożyczonego z FK Krasnodar, a także Adama Hlouska, występującego wcześniej w VfB Stuttgart. Z Lecha Poznań Legia „wyrwała” również jedno z najmocniejszych ogniw tego klubu, Fina Kaspera Hamalainena. Tak wzmocniona drużyna z Warszawy ruszyła w dynamiczny pościg za Piastem.

Trzy pierwsze mecze wiosny wskazywały, że dopędzenie gliwiczan tylko kwestia kilku kolejek. Legia rozbijała kolejnych rywali, jednak w najmniej spodziewanym momencie zawiodła. Poległa w Niecieczy, przegrywając z tamtejszą Bruk-Bet Termaliką 0:3. Jak się okazało, tak zimny, lodowaty wręcz prysznic podziałał motywująco na legionistów. Ci szybko wrócili na właściwe tory i po raz kolejny przegrali dopiero w czwartej kolejce rundy mistrzowskiej. Porażka z Zagłębiem Lubin mogła okazać się bardzo brzemienna w skutkach. Wypracowana w międzyczasie przewaga nad Piastem stopniała do zaledwie jednego punktu, a za chwilę obie drużyny miały spotkać się w bezpośrednim starciu.


Sytuacja Legii była o tyle trudniejsza, że czekał ją jeszcze mecz finału Pucharu Polski z Lechem Poznań. W nim piłkarze z Warszawy po bramce Aleksandara Prijovicia zwyciężyli 1:0 i zdobyli pierwsze w roku trofeum, ale starcie kosztowało ich wiele sił. Kibice obawiali się więc nieco spotkania z Piastem. Jak się okazało, zupełnie niesłusznie. Legioniści zagrali niemal koncert, rozbijając drużynę z Gliwic 4:0 i znacząco zbliżyli się do upragnionego tytułu mistrzowskiego. Wystarczyło tylko wygrać z Lechią Gdańsk…

Takie samo zadanie w sezonie 2011/2012 czekało ten zespół pod wodzą Macieja Skorży. Także w Gdańsku, także z Lechią, Legia musiała wygrać, by zapewnić sobie mistrzostwo kraju. Wówczas przegrała 0:1 i w konsekwencji straciła tytuł, który ostatecznie trafił w ręce Śląska Wrocław. I tym razem Legia nie poradziła sobie w Gdańsku, ulegając zespołowi znad Bałtyku 0:2. Choć wciąż miała jeden punkt przewagi nad Piastem, demony powróciły. Czyżby i tym razem wymarzone mistrzostwo miało wymknąć się z rąk? Nic z tych rzeczy. W ostatniej kolejce legioniści pewnie pokonali szczecińską Pogoń 3:0 i sięgnęli po upragniony tytuł. Czerczesow mógł triumfować, choć wielu kibicom na pewno zapadł w pamięć obrazek z mistrzowskiej fety na Starym Mieście. Piłkarze tańczyli i bawili się na całego, a szkoleniowiec spokojnie siedział przy barierce odkrytego autobusu i wszystkiemu się przyglądał. Z ledwo dostrzegalnym uśmiechem myślał już zapewne o kolejnych wyzwaniach, w tym najważniejszym – awansie do Ligi Mistrzów.


Nie było mu jednak dane poprowadzić zespołu w tej batalii. Niespodziewanie po zakończeniu rozgrywek pożegnał się z drużyną, przejmując reprezentację Rosji, rozpoczynającą przygotowania do udziału w mistrzostwach świata, które rozegrane zostaną właśnie nad Wołgą. Legia musiała szybko znaleźć następcę charyzmatycznego szkoleniowca. Wybór padł na byłego kolegę Michała Żewłakowa z Anderlechtu, Albańczyka Besnika Hasiego. Niespełna 45-letni szkoleniowiec przystąpił do pracy, której celem było osiągnięcie celu, który nie został zrealizowany przez poprzednie 21 lat – awansu do elitarnej Ligi Mistrzów.

Hasi doskonale orientował się w realiach belgijskiego futbolu, nic więc dziwnego, że właśnie w tamtejszej lidze szukał wzmocnień. Postawił na Thibaulta Moulina i Steveena Langila. Sięgnął również po dobrze mu znanego Vadisa Odjidję-Ofoe, reprezentującego dotąd barwy Vitesse Arnhem Waleriego Kazaiszwilego, a także wyróżniających się w polskiej lidze obrońców – Jakuba Czerwińskiego i Macieja Dąbrowskiego. Skład uzupełnił wracający do zespołu Miroslav Radović. W takim zestawieniu personalnym zespół przystąpił do walki.


Drużyna w kiepskim stylu wystartowała w rozgrywkach ligowych, ale liczył się przede wszystkim awans do Ligi Mistrzów. W II rundzie kwalifikacyjnej los skojarzył Legię z bośniackim Zrinjskim Mostar. Legia niezbyt przekonująco, ale poradziła sobie z tym rywalem. Kolejne losowanie przyniosło drużynie z Warszawy przeciwnika w postaci słowackiego AS Trencin. I tutaj sukces rodził się w bólach, ale wszystko skończyło się po myśli zespołu Hasiego. Gdy w czwartej, decydującej rundzie Legia trafiła na półamatorski Dundalk FC, przy Łazienkowskiej zapanowała euforia. Łatwiejszego rywala na tym etapie nie można było sobie wymarzyć. Optymizm sięgnął zenitu, gdy w pierwszym, wyjazdowym meczu Legia wygrała 2:0. Rewanż miał być jedynie formalnością, a przyniósł mnóstwo emocji. Legioniści szybko stracili bramkę i zrobiło się bardzo gorąco. Do ostatniej minuty, w której strzał Michała Kucharczyka przyniósł wyrównanie, fani drżeli o wynik. Choć z trudem, Legia zrobiła to, czego nie udało się ponad 20 lat – znów awansowała do Ligi Mistrzów!


W rodzimych rozgrywkach cały czas trwał jednak impas. Cierpliwość zarządu klubu powoli się wyczerpywała, tym bardziej, że na inaugurację fazy grupowej LM Legia przegrała na własnym terenie z Borussią Dortmund aż 0:6. Do tego doszły wybryki na trybunach, a w ich konsekwencji decyzja UEFA o zamknięciu stadionu na hitowy mecz z Realem Madryt. Tego już jednak nie doczekał Hasi – po ligowej porażce z Zagłębiem Lubin Albańczykowi podziękowano za współpracę. Zespół tymczasowo przejął Aleksandar Vuković, a w tym czasie Legia szukała następcy Hasiego. Zagięła parol na Jacka Magierę, który doskonale radził sobie w I-ligowym Zagłębiu Sosnowiec. Ten dość długo się zastanawiał, jednak w końcu przejął drużynę z Łazienkowskiej.

Zaczął z wysokiego C – pierwszym wyzwaniem było starcie w Lizbonie ze Sportingiem. Legia przegrała 0:2, ale zagrała dużo lepiej niż przeciwko Borussii. Symptomem dobrego było też ligowe zwycięstwo z Lechią Gdańsk. W końcu legioniści musieli jednak po raz kolejny przełknąć gorzką pigułkę. W Szczecinie nie sprostali Pogoni i sytuacja w tabeli stała się nie do pozazdroszczenia. Wówczas doszło do prawdziwego paradoksu. Legia przegrała z Realem Madryt 1:5, ale nikt jej nie biczował, a wręcz przeciwnie. Legionistów chwalono za otwarty styl gry i ofensywne inklinacje w starciu z najlepszą drużyną Europy. Mimo porażki, to spotkanie było chwilą przełomową.


Wszystko zmieniło się niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Legia imponowała skutecznością, rozmachem, a drużynę do boju prowadzili Vadis Odjidja-Ofoe, Thibault Moulin i Miroslav Radović. Popis dali w rewanżowym starciu z Realem. Tak porywającego widowiska nie spodziewał się chyba nikt. Legioniści stracili bramkę już w pierwszej minucie spotkania, ale pokazali niesamowity charakter. Jeszcze na kilka minut przed końcem prowadzili 3:2, lecz nie udało im się dowieźć tego wyniku do końca. Remis 3:3 i tak został uznany za olbrzymi sukces.

W lidze Legia także nabrała rozpędu. Listopad był prawdziwym popisem tej drużyny. Ekipa Jacka Magiery bezlitośnie rozbijała kolejnych rywali i pięła się w górą tabeli. Nikt chyba nie jest jednak w stanie wytłumaczyć, co wydarzyło się w rewanżowym spotkaniu z Borussią Dortmund. Na Signal-Iduna Park kibice zobaczyli mecz, jakiego w Lidze Mistrzów jeszcze nie było. Cios za cios, niespodziewane zwroty akcji, otwarta walka bez trzymanej gardy. Ostatecznie Legia przegrała 4:8, ale podbiła serca swoją walecznością i nieustępliwością.


Przed ostatnim meczem fazy grupowej Legia znalazła się w sytuacji, o której po pierwszym meczu nikt nawet nie marzył. W starciu ze Sportingiem walczyła bowiem o trzecie miejsce w grupie i udział w 1/16 finału Ligi Europy! Piłkarze Jacka Magiery musieli zwyciężyć i zrobili to. Dzięki trafieniu Guilherme zgarnęli trzy punkty i finiszowali na trzeciej pozycji w grupie F. Wiosną w Lidze Europy zmierzą się z Ajaksem Amsterdam, z którym mają do wyrównania rachunki za sezon 2014/2015. Wówczas przy olbrzymim udziale Arkadiusza Milika holenderska ekipa wyeliminowała stołeczną jedenastkę z rozgrywek. Czas na rewanż, a legioniści w tym sezonie pokazywali już, na co ich stać!

Emil Kopański

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności