Aktualności
[TEN JEDEN RAZ] Reprezentant, który żadnej pracy się nie boi
Grzegorz Piechna w sezonie 2005/2006 podbił serca kibiców nie tylko kieleckiej Korony, w której barwach występował na co dzień, ale także innych klubów. Właściwie nie dało się go nie lubić – prosty chłopak z sąsiedztwa, który nie wstydził się tego, że grę w ekstraklasie łączy z rozwożeniem węgla. W firmie prowadzonej przez teściową przerzucał tony surowca, co zastępowało mu pracę na siłowni. Wcześniej kolegom z drużyny dostarczał na zamówienie wędliny, skąd wziął się jego przydomek „Kiełbasa”. Niemniej jednak nie przeszkodziło mu to dotrzeć na piłkarskie szczyty w Polsce, a nawet do reprezentacji kraju.
Z Opoczna do ekstraklasy
Urodzony w Opocznie, karierę rozpoczynał w tamtejszym MLKS. Nie był jednak przykładem wielkiego talentu, który nagle wystrzelił i otworzył mu drzwi na piłkarskie salony. Przez wiele lat tułał się po małych klubach z regionu – występował w barwach Modrzewianki Modrzew i Pilicy Tomaszów Mazowiecki, by w 1997 roku trafić do Woy Bukowiec Opoczyński. Grę w tym zespole łączył z pracą w charakterze zaopatrzeniowca w masarni, która była głównym sponsorem klubu. Rok później przeniósł się do Ceramiki Opoczno, do której później jego drogi wędrowały jeszcze kilkukrotnie.
Po epizodzie w Pelikanie Łowicz wylądował w Ceramice Paradyż, gdzie dwa razy wywalczył tytuł króla strzelców IV ligi. Po bramkostrzelnego napastnika sięgnęło w końcu pobliskie Heko Czermno. Drużyna finansowana przez producenta owiewek samochodowych, Henryka Koniecznego, pięła się powoli w ligowej hierarchii. Piechna w tym klubie utrzymał strzelecką passę. Został najskuteczniejszym snajperem w III lidze, a wtedy jego kariera nabrała rozpędu.
Drewniak, ale skuteczny
Po „Kiełbasę” upomniała się Korona Kielce, która miała ambicje awansu do ekstraklasy. Przyszły reprezentant Polski dopiero wtedy – w wieku 27 lat – podpisał pierwszy profesjonalny kontrakt. W ówczesnej II lidze nadal imponował skutecznością. Zdobył 17 bramek, w ogromnej mierze przyczyniając się do osiągnięcia przez kielczan celu, którym była promocja do krajowej elity. Korona awansowała, a Piechna dopisał do swojego konta kolejny indywidualny sukces, jakim była korona króla strzelców.
O skromnym, ale niezwykle skutecznym piłkarzu cała Polska usłyszała już po zameldowaniu się kielczan w ekstraklasie. Wyskoczył totalnie znikąd – wcześniej był jedynie regionalną ciekawostką, ale po hat-tricku zdobytym w swoim czwartym występie w krajowej elicie zrobiło się o nim bardzo głośno. Do siatki trafiał z niezwykłą regularnością, choć nigdy nie imponował efektowną grą. – Miałem stać w polu karnym i czekać na piłkę. Mówili, że jestem drewniakiem, że nie biegam, ale jednak coś się ode mnie odbijało – mówił później Piechna.
Spychaczem na mundial?
Odbijało się na tyle często i skutecznie, że nikomu wcześniej nieznany napastnik został liderem klasyfikacji strzelców ekstraklasy. Zyskał sympatię wielu kibiców, którzy domagali się od ówczesnego selekcjonera reprezentacji Polski, Pawła Janasa, powołania Piechny do drużyny narodowej, a nie brakowało także głosów, by zabrać napastnika Korony na mistrzostwa świata, które w 2006 roku odbywały się w Niemczech. Mimo tego „Kiełbasa” pozostał sobą. Nawet w obliczu takiego zainteresowania – kamery telewizyjne meldowały się nawet pod szpitalem, w którym rodziła jego żona – nie przerwał pracy w firmie teściowej. Jakże ogromne musiało być zdziwienie wielu, którym węgiel dostarczał człowiek, który nie schodził z czołówek największych gazet w kraju…
Trener Paweł Janas nie miał już wyjścia. Grzegorz Piechna regularnie trafiał do siatki, więc pomijanie go przy powołaniach było niemożliwe. Wreszcie do klubu z Kielc wpłynął upragniony faks. W październiku 2005 roku Piechna został powołany do reprezentacji narodowej na towarzyski mecz z Estonią w Ostrowcu Świętokrzyskim. Rozpoczął go na ławce rezerwowych, a w przerwie zmienił Pawła Brożka. Wielu fanów było bardzo ciekawych, jak w koszulce z orłem na piersi zaprezentuje się lider klasyfikacji strzelców ekstraklasy.
A on, choć nieco onieśmielony szumem, który wokół niego się wytworzył, z kadrą przywitał się w najlepszy możliwy sposób. Właściwy sobie, czyli zdobytą bramką. W 87. minucie spotkania przejął w polu karnym bezpańską piłkę, kapitalnie minął obrońcę i huknął prawą nogą, nie dając szans na skuteczną interwencję legendzie estońskiego futbolu, strzegącemu bramki Martowi Poomowi. – Na ekranie telewizora widać było, jak mocno byłem zaskoczony tym, co się stało. Strzeliłem gola dla reprezentacji Polski, ale długo to do mnie nie docierało – przyznawał później.
Ligi duma, hej!
Kilka miesięcy później Piechna mógł już tytułować się mianem króla strzelców ekstraklasy, otrzymał też kilka indywidualnych wyróżnień, między innymi piłkarskiego Oscara. Właśnie z tej okazji powstała słynna na cały kraj piosenka o chłopaku z Opoczna, którą wykonali jego koledzy z zespołu – Robert Bednarek, Arkadiusz Bilski, Arkadiusz Kaliszan oraz nieżyjący już niestety Sławomir Rutka. „Grzegorz Piechna, ligi duma hej” – nuciła cała piłkarska Polska. „Piechna nam pięknie gra, Piechna jest królem Kielc. Piechna mistrz, Piechna wciąż, trafia w bramki i do serc” – mówiły słowa piosenki.
Mimo to Piechna na mistrzostwa świata nie pojechał. Ba, nie wystąpił już nigdy w pierwszej reprezentacji Polski. Po niezwykle udanym sezonie w Koronie wyjechał do Torpedo Moskwa, gdzie jednak nie wiodło mu się najlepiej i wrócił po roku do Polski. Miał co prawda oferty z innych krajów, ale nie chciał już jeździć po świecie. Wolał skupić się na rodzinie. – Miałem propozycje, i to intratne, z Azerbejdżanu i Chin, ale nawet wielkie pieniądze mnie nie skusiły. W Torpedo nie było mi źle, dobrze zacząłem, niestety częste zmiany trenerów odbiły się na wynikach zespołu i mojej skuteczności. Wbrew obiegowym opiniom nie mogłem narzekać na Rosjan, a sam do dziś mam wielu kumpli w Moskwie. Czasami po prostu jest tak, że nie wszystko się układa jakby człowiek pragnął – mówił.
W Polsce na profesjonalnym poziomie grał jeszcze dla Widzewa Łódź i Polonii Warszawa, spróbował także raz jeszcze emigracji, ale w barwach greckiej Doxy Kranoulas spędził tylko pół roku. Powrócił do macierzy, znów zakładając koszulki klubów, w których wcześniej występował – Ceramiki Opoczno, Woy Bukowiec Opoczyński i Lechii Tomaszów Mazowiecki. Karierę zakończył w 2017 roku w LKS Radzice. Choć jego licznik w reprezentacji zamknął się na jednym występie, uznaje to za swoje najcenniejsze przeżycie. – Gol strzelony Estonii był najważniejszym w mojej karierze. Gra dla Polski, z orzełkiem na piersi, to zaszczyt, którego się nie da z niczym porównać. Szkoda, że nie dostałem kolejnej szansy, ale było wielu zawodników, którzy grali lepiej ode mnie i nie wystąpili choćby raz w drużynie narodowej – wspominał.
Emil Kopański
Fot: Cyfrasport, 400mm.pl