Aktualności
[TEN JEDEN RAZ] Rafał Kosznik – wycisnąć „maksa” z kariery
Urodzony i wychowany w Kościerzynie, niewielkiej miejscowości w województwie pomorskim, pierwsze piłkarskie kroki stawiał w tamtejszej Kaszubii. Mały klub nigdy nie grał wyżej niż na trzecim poziomie rozgrywkowym, ale właśnie tam młodemu Kosznikowi było najbliżej. Na III-ligowych boiskach spisywał się na tyle dobrze, że zwrócił na siebie uwagę działaczy Lechii Gdańsk, występującej wówczas na zapleczu ekstraklasy. Wychowanek Kaszubii szybko wskoczył do podstawowego składu „Biało-zielonych”, a po trzech latach miał powody radości. – Udało nam się awansować do ekstraklasy, na co w Gdańsku czekano właściwie dwadzieścia lat – wspomina.
Debiutu na najwyższym szczeblu rozgrywkowym doczekał się już w pierwszej kolejce sezonu 2008/2009. Wyszedł na murawę w podstawowym składzie Lechii na spotkanie ze Śląskiem Wrocław i rozegrał pełne 90 minut. W rundzie jesiennej zaliczył czternaście ligowych meczów i otrzymał propozycję zagranicznego wyjazdu. Trafił do cypryjskiej Omonii Lefkossias. – Po pierwszej rundzie podczas zimowego obozu z Lechią dostałem propozycję z Cypru. Tam sezon cały czas trwał, a ja dopiero byłem w trakcie przygotowań. Zdecydowałem się na wyjazd, miałem nadzieję, że dostanę szansę, ale szybko zmienił się trener i po sezonie postanowił się rozstać z 12 zawodnikami, w tym ze mną. Nie żałuję tej decyzji, bo jak ktoś ma swoje pięć minut, to powinien próbować wykorzystać je na maksa – tłumaczy powody swej decyzji o opuszczeniu Lechii.
Nieudany wyjazd na Cypr spowodował, że Kosznik właściwie stracił cały sezon. Znów pomocną dłoń wyciągnęła do niego Lechia, włączając obrońcę do kadry pierwszego zespołu wiosną 2010 roku. Kosznik zagrał w pięciu ligowych meczach. Nie stanowił już jednak tak pewnego punktu, więc kolejny sezon rozpoczął w barwach I-ligowej Warty Poznań. Tam przez 2,5 sezonu mozolnie odbudowywał swoją renomę. Solidna gra, choć przerywana urazami, pozwoliła mu na powrót do ekstraklasy. W przerwie zimowej sezonu 2012/2013 Kosznik przeniósł się do GKS Bełchatów, gdzie wiosną występował bardzo regularnie, ale na zakończenie musiał przełknąć gorzką pigułkę. „Brunatni” zajęli ostatnie miejsce w tabeli i pożegnali się z krajową elitą. – Takie życie piłkarza. Żałuję, że nie udało się utrzymać. Pod wodzą trenera Kamila Kieresia zabrakło nam tylko punktu, a wykonaliśmy kawał ciężkiej pracy. Dla mnie było o tyle pozytywne, że zaowocowało transferem do Górnika – opowiada Kosznik.
I rzeczywiście, choć GKS z ligi spadł, sam piłkarz w niej pozostał. Zgłosili się do niego działacze Górnika Zabrze, gdzie rządził trener Adam Nawałka. Szkoleniowiec dokooptował nowy nabytek do zespołu, a defensor dobrą grą zaczął spłacać dług zaufania. Dwukrotnie zameldował się nawet na liście strzelców. Współpraca Kosznika z Adamem Nawałką nie trwała jednak długo. Po rundzie jesiennej trener Górnika został mianowany selekcjonerem reprezentacji Polski, a jego miejsce w zabrskim klubie zajął Ryszard Wieczorek.
Adam Nawałka nie zapomniał jednak o swoim podopiecznym z Górnika. Powołania na mecze towarzyskie z Irlandią i Słowacją były dość zaskakujące. Nowy selekcjoner na zgrupowanie wezwał sporą grupę zawodników „ligowych”, w tym także Rafała Kosznika. Nie było to jednak powołanie bez pokrycia. Obrońca Górnika wyszedł na murawę w podstawowym składzie na mecze ze Słowacją i rozegrał 86 minut. – Chyba w przypadku każdego piłkarza marzeniem jest występ w kadrze narodowej. Zaśpiewać hymn, założyć koszulkę z orłem na piersi to szczególny moment – wspomina swój pierwszy, i jak się okazało ostatni, mecz w kadrze 36-letni dziś zawodnik.
Być może Kosznik zagościłby w drużynie narodowej na dłużej, gdyby nie kontuzje. Pierwszej doznał bardzo krótko po premierowym spotkaniu z orłem na piersi. – Właściwie kilkanaście dni po debiucie złapałem kontuzję w meczu z Podbeskidziem Bielsko Biała i dwa miesiące dochodziłem do siebie – wspomina. Po powrocie do zdrowia regularnie grał w Górniku, ale nie było już dla niego miejsca w zespole narodowym. Selekcjoner postawił na innych piłkarzy, a Kosznikowi pozostała gra na ligowych boiskach. A i to mocno skomplikowało się pod koniec 2015 roku. – Życie znów nie szczędziło przeszkód i doznałem bardzo groźnej kontuzji więzadła w kolanie. Dalsza gra w piłkę stała pod znakiem zapytania. Udało mi się wrócić na boisko, ale już nie w takim wydaniu, w jakim bym sobie tego życzył – opisuje. Na domiar złego Górnik spadł z ekstraklasy, więc wracającemu do pełnej dyspozycji Kosznikowi pozostała gra na I-ligowym poziomie.
Zabrzanie wrócili do krajowej elity, ale Kosznik nie dostąpił ponownej możliwości gry na tym poziomie. W sezonie 2017/2018 jednokrotny reprezentant Polski był już zawodnikiem Górnika Łęczna. Wrócił do zdrowia i był ważnym punktem zespołu. Pech go jednak nie opuszczał. Zespół z Lubelszczyzny nie zdołał utrzymać się na zapleczu ekstraklasy i obrońca musiał przetrawić drugi spadek w swej karierze. Wtedy postanowił dać sobie spokój z profesjonalnym futbolem. Wrócił w rodzinne strony i założył koszulkę III-ligowej Raduni Stężyca. – Poza domem spędziłem dziesięć lat i zastanawialiśmy się z narzeczoną, czy już czas wracać. Jednym z głównych powodów powrotu był syn. Do pierwszej klasy chodził do szkoły w Lublinie. Miałem zapytania z klubów z pierwszej ligi, ale wiązałoby się to ze zmianą szkoły, a potem pewnie kolejne przenosiny, i kolejne... Chcieliśmy mu tego zaoszczędzić. Wtedy z interesującą propozycją wyszedł wójt gminy Stężyca Tomasz Brzoskowski. Przedstawił mi długofalową wizję rozwoju klubu. Postanowiłem w to wejść i nie żałuję – kończy jednokrotny reprezentant Polski, który zawodnikiem Raduni pozostaje do dziś.
Emil Kopański