Aktualności

[TEN JEDEN RAZ] Jacek Bayer – drugoligowiec pośród gwiazd

Specjalne11.05.2020 

Jagiellonia Białystok w ostatnich latach na stałe dołączyła do ligowej czołówki, a powołania do reprezentacji jej zawodników nikogo już nie dziwią. Nieco inaczej było w 1987 roku, gdy na zgrupowanie wezwany został Jacek Bayer – wówczas napastnik zaledwie drugoligowej „Jagi”. Nie tylko dostał powołanie, ale pojawił się na murawie z orłem na piersi. Pierwszy i ostatni raz.

Jacek Bayer to dziecko piłkarskiego Białegostoku. Przeszedł przez kolejne szczeble juniorskie, by w 1982 roku zostać włączonym do kadry pierwszej drużyny. Po dwóch latach upomniało się o niego wojsko, więc aby na czas obowiązkowej służby nie stracić kontaktu z futbolem, zdecydował się na wypożyczenie do innej ekipy z Białegostoku, Gwardii. – Odsłużyłem swój przydział w Wojskach Ochrony Pogranicza i zdecydowałem, że lepiej będzie występować przez ten czas w Gwardii, występującej w III lidze, niż nie grać wcale. Dziś mogę powiedzieć, że to był z mojej strony bardzo dobry krok. Po pierwsze, grając w piłkę zaliczałem też obowiązek militarny, byłem ponadto cały czas w domu. Po drugie, mogłem dzielić szatnię z kapitalnym napastnikiem, jakim był Piotrek Sieliwonik. Mnóstwo się od niego nauczyłem. Zbierałem pierwsze piłkarskie szlify, coś tam też się strzelało – wspomina tamte czasy Bayer.

Co trzeba podkreślić, Bayer „Duży”. W tym samym czasie w Białymstoku śmiało poczynał sobie bowiem także inny piłkarz o tym nazwisku, Dariusz Bayer. Młodszy od Jacka o kilka miesięcy, mający też znacznie słabsze warunki fizyczne. – Darek do najwyższych nie należał, stąd naturalnie stał się „Małym”, a ja „Dużym”. Wśród publiczności, a nawet dziennikarzy tak się utarło i zostało do dziś. Co ciekawe, wiele osób pytało mnie, jak to możliwe, że ja i Darek urodziliśmy się w odstępie zaledwie kilku miesięcy. Wyjaśniam więc, że nie jesteśmy rodzonymi braćmi, to naszych ojców łączy takie właśnie pokrewieństwo, nie nas. Częściowo przydomek wziął się też z gry, bo zawsze moją domeną była gra w powietrzu – wyjaśnia napastnik.


Jacek Bayer do Jagiellonii wrócił w 1986 roku. Krótko po powrocie rozmyślał o ponownych przenosinach do Gwardii. Mimo że był najlepszym strzelcem III ligi, nie mógł bowiem znaleźć wspólnego języka z ówczesnym szkoleniowcem „Jagi”. – Miałem bardzo ciężko, przyznam szczerze. W zimę pojechaliśmy na trzy obozy przygotowawcze, głównie żeby biegać. Jeździliśmy na nie autobusami miejskimi, szkoda, że nie musieliśmy jeszcze kasować biletów… Dziś to nie do ogarnięcia, ale takie były ówczesne białostockie realia. Po pierwszym obozie, jeśli się nie mylę w Wiśle, chciałem wrócić do Gwardii. Czułem się może nie tyle szykanowany przez trenera, ale co chwila dostawałem szpile. „Król strzelców z PTTK”, taka przylgnęła do mnie ksywka. Mnie jako młodego chłopaka to nieco bolało, więc pojawił się moment zwątpienia. Działacze Gwardii sondowali, czy jest szansa na mój powrót, ale Jagiellonia mnie jednak nie wypuściła. Dopiero na ostatnim obozie w trzech sparingach zdobyłem cztery bramki i coś drgnęło, uwierzyłem w siebie – przyznaje po latach.

Decyzja o podjęciu rękawicy była bardzo słuszna. Jagiellonia zaczęła triumfalny marsz w kierunku ekstraklasy, a Jacek Bayer stał się jej najlepszym strzelcem. Na zaniedbanym stadionie zasiadało niejednokrotnie nawet trzydzieści tysięcy kibiców, a drugoligowi piłkarze stali się idolami tłumów. Zawodnicy pracowali bowiem na chwałę klubu, ale także całego miasta. – Ludzie uwierzyli, że możemy osiągnąć coś historycznego, więc przyjeżdżali na mecze czym się dało, nawet saniami. A zimy były potężne. Gdy zaczynaliśmy rundę wiosenną, zdarzało się, że za linią były trzymetrowe zaspy śniegu – wspomina Bayer.

Jagiellonia była drugoligowcem, ale miała w swoich szeregach wielu ciekawych i dobrze rokujących zawodników. Wielu z nich, jak Andrzej Ambrożej, Dariusz Czykier, Jarosław Michalewicz dostawało regularne powołania do młodzieżowych reprezentacji Polski. W kwietniu 1987 roku Jacek Bayer był jednak w tak dobrej formie, że zwrócił na siebie uwagę selekcjonera seniorskiej kadry narodowej, Wojciecha Łazarka. Nie zważając na to, że Jagiellonia to klub zaledwie drugoligowy, trener wysłał Bayerowi powołanie na mecz kwalifikacji do mistrzostw Europy przeciwko Cyprowi.

Piłkarz białostockiego klubu trafił do szatni z takimi tuzami, jak Włodzimierz Smolarek, Dariusz Dziekanowski, Jan Urban czy Jan Furtok. - Nie znałem ich wcześniej osobiście, bo wchodziłem do kadry jako zawodnik drugoligowy, nawet nie mieliśmy okazji spotkać się na murawie. To było dla mnie ogromne przeżycie. Dotarłem na zgrupowanie w środku nocy, miałem pociąg prosto po meczu w Radomiu. Nie mogłem spać, jechałem bardzo podminowany. Drugim debiutantem był wtedy Robert Warzycha, z którym trafiłem do pokoju. Dzięki temu, że byliśmy w podobnej sytuacji, było trochę łatwiej. Starsi zawodnicy przyjęli nas bardzo w porządku. Wiadomo, „grupa śląska” funkcjonowała trochę z boku, ale oni zawsze chodzili swoimi ścieżkami – opisuje tamto zgrupowanie.

>>> JACEK BAYER W MECZU POLSKA – CYPR (1987) <<<

Konkurencja w ataku była wówczas ogromna, więc białostoczanin nie spodziewał się, że dostanie szansę występu. Tym bardziej, że był typową „dziewiątką”, a to nie pasowało do ówczesnej taktyki. Bayer został jednak mocno zaskoczony. – Sądziłem, że jadę na zgrupowanie w nagrodę za to, co pokazywałem w II lidze, o grze nawet nie śmiałem myśleć. Nie spodziewałem się nawet, że znajdę się w osiemnastce meczowej. To już był szok, co dopiero, gdy trener kazał mi się rozgrzewać. Graliśmy na stadionie Lechii, który nie należał do największych, ale utrzymywał się bezbramkowy remis z Cyprem, który do potęg nie należał, zresztą w tej kwestii wiele się nie zmieniło. Łatwiej byłoby debiutować, gdybyśmy prowadzili. Siadło mi to trochę na psychice, minuty uciekały, ciągle 0:0, kibice zaczęli się niecierpliwić – wspomina swój premierowy występ z orłem na piersi.

Spotkanie w Gdańsku ostatecznie zakończyło się bezbramkowym remisem, co w Polsce uznano za kompromitację. Kadra znalazła się pod ostrzałem krytyki, a dla Bayera był to zarówno pierwszy, jak i ostatni mecz w reprezentacji Polski. – Miałem swoją sytuację, ale nie udało się jej niestety wykorzystać, uderzyłem nad poprzeczką. Jeden mecz w reprezentacji doceniłem dopiero po latach, wtedy byłem załamany wynikiem. Gdybyśmy wygrali choćby minimalnie, może jeszcze dostałbym szansę. Nie udało się, ale mam na koncie mecz eliminacyjny. Piękne wspomnienia, których życzę każdemu piłkarzowi. Dziś nie zastanawiam się już nad tym, czy mogłem zagościć w tej kadrze na dłużej – przyznaje pierwszy w historii Jagiellonii Białystok seniorski reprezentant kraju.

„Jaga” w sezonie 1986/1987 awansowała do ekstraklasy, a w krajowej elicie Jacek Bayer nadal regularnie zdobywał bramki. To zaowocowało transferem do łódzkiego Widzewa. Mimo dobrej postawy Bayera i dziewięciu ligowych trafień, Widzew spadł na drugi poziom rozgrywek. Co ciekawe, w tym samym sezonie drugą ekipą, która pożegnała się z ekstraklasą, była… Jagiellonia. Dla napastnika rodem z Białegostoku był to ostatni sezon na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. – W elicie może nie nagrałem się zbyt wiele, ale w ciągu trzech sezonów zdobyłem prawie 30 bramek, to raczej nie jest wielki powód do wstydu. Miałem swoje pięć minut i wiem, że ich nie wykorzystałem. Inna sprawa, że były to inne czasy, brakowało menedżerów. W Widzewie nie czułem się najlepiej, chciałem wracać do domu… Cóż, było, minęło. Trzeba przejść nad tym do porządku dziennego – mówi.

W Widzewie Bayer spędził jeszcze jeden sezon, po którym trafił do Siarki Tarnobrzeg. Zrezygnował jednak po roku z gry w tym klubie, przez co musiał odbyć obowiązkową, roczną karencję. W 1993 roku wrócił w rodzinne strony i ponownie założył koszulkę Jagiellonii. Znów regularnie trafiał do siatki, ale klub nie przedłużył z nim umowy. Kolejne lata Jacek Bayer spędził w niższych ligach, grając dla KP Wasilków, Hetmana Białystok, Adidasa Suwałki i Sparty Szepietowo, a karierę zawodniczą zakończył w Piaście Białystok. Po zakończeniu kariery zajął się pracą trenerską, prowadząc w niższych ligach kluby z Podlasia. Choć były to zespoły głównie amatorskie, Jacek Bayer w roli trenera nie zamierzał pobłażać nikomu. – Czasami przychodzą mecze, w których brakuje woli walki i zaangażowania na takim poziomie, jakiego oczekuje trener. Bywa, że trzeba wstrząsnąć zespołem, dobierając mocniejsze słowa. Niezależnie od tego, jaką drużynę prowadzę, na jakim poziomie, oczekuję postępu. Nie można zachwycać się wygranymi meczami i nimi ciągle żyć. Konieczne jest stawianie kolejnych kroków – kończy jednokrotny reprezentant Polski.

Emil Kopański

Fot. Sparta Augustów

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności