Aktualności
[TEN JEDEN RAZ] Andrzej Bledzewski – złota minuta w narodowych barwach
Andrzej Bledzewski to z pewnością jeden z czołowych bramkarzy przełomu wieków w polskiej ekstraklasie. Wychował się w Bałtyku Gdynia, z którego przez Polonię Bytom trafił do występującego w krajowej elicie Górnika Zabrze. Już w swoim premierowym sezonie, jako dwudziestolatek, wskoczył do bramki zabrskiego klubu i nie oddał miejsca przez całe rozgrywki, z wyjątkiem pojedynczych spotkań. Był wówczas uznawany za jednego z najzdolniejszych młodych golkiperów w kraju. Występował w młodzieżowych reprezentacjach Polski, a po ukończeniu wieku młodzieżowca nadal był pewnym punktem w bramce Górnika. Spisywał się na tyle dobrze, że dostał swoją szansę także w kadrze seniorskiej. Choć był to występ symboliczny, może nazywać się pełnoprawnym reprezentantem kraju.
Na początku 2002 roku cała kibicowska Polska przygotowywała się powoli do zbliżających się coraz większymi krokami mistrzostw świata w Korei Południowej i Japonii. Biało-czerwoni pod wodzą Jerzego Engela awansowali na tę imprezę po szesnastu latach przerwy. Wszystkie oczy zwrócone więc były na reprezentację. Jednym z punktów w programie przygotowań było lutowe zgrupowanie na Cyprze. Wtedy właśnie wśród kadrowiczów pojawił się Andrzej Bledzewski. – Jurek Dudek doznał lekkiego urazu i nie mógł stawić się na zgrupowaniu, na które był oczywiście powołany – rozpoczyna swą opowieść. – Ja nie byłem w orbicie zainteresowań selekcjonera Jerzego Engela. Myślę, że znajdowałem się w czołówce golkiperów w naszej ekstraklasie, ale ogółem mieliśmy kilku lepszych fachowców z polskim paszportem. Występowałem w kadrze do lat 21 w roli kapitana, w młodzieżowych reprezentacjach rozegrałem masę spotkań, może dlatego o mnie pamiętano. I gdy zdarzyła się taka sytuacja, że Jurek wypadł z kadry z powodu kontuzji, zaproszono właśnie mnie. Inna sprawa, że byłem trochę „pod ręką”, bo przebywałem z drużyną Górnika Zabrze na zgrupowaniu na Cyprze. Gdybym był jednak „niewidomy”, to nikt nawet by o mnie nie zapytał. A na Wyspie Afrodyty były też inne zespoły z naszego kraju, więc jakiś wybór selekcjoner miał – zdradza kulisy swojego powołania.
Biało-czerwoni mieli w planach dwa spotkania towarzyskie. W pierwszym z nich, przeciwko Wyspom Owczym, w bramce pojawili się Jakub Wierzchowski i Wojciech Kowalewski. Bledzewski po cichu liczył na szansę debiutu w drugiej potyczce, z Irlandią Północną. – Przez chwilę mogłem poczuć się jak Jurek Dudek. To był etap przygotowań do mundialu, więc oczywiście na Cyprze pojawili się koreańscy wysłannicy, którzy podglądali nasz zespół. Na początku więc nikt nie chciał zdradzić, że Jurka z nami nie ma. Jasne, że nie potrwało to długo, bo trudno nas pomylić, ale przez pewien czas Koreańczycy nie byli świadomi, że Bledzewski to Bledzewski. Trochę śmiechu było – wspomina.
Ówczesny bramkarz Górnika Zabrze nie miał oczywiście w kadrze takiej pozycji jak wspomniany Dudek. Niemal wszystko było dla niego nowością. – Udział w zgrupowaniu seniorskiej reprezentacji Polski przyniósł mi duże emocje. Znałem kilku zawodników, ale większość jednak stanowili piłkarze z lig zagranicznych. W każdym razie było trochę adrenaliny, to byli przecież goście, którzy wywalczyli awans na mistrzostwa świata po szesnastu latach przerwy. Trzymałem się nieco z boku, obracałem się w gronie kilku kolegów, ale to przecież naturalne. Ta grupa znała się doskonale, ja byłem człowiekiem „z zewnątrz”. To była bardzo silna drużyna. Zawodnicy w niej występujący regularnie grali w swoich klubach, co nie zawsze było regułą, choć obecnie jesteśmy do tego przyzwyczajeni – tłumaczy.
W spotkaniu z Irlandią Północną od pierwszej minuty wystąpił Radosław Majdan. Biało-czerwoni szybko objęli dwubramkowe prowadzenie, i choć rywale starali się nawiązać walkę, w drugiej połowie Polacy dorzucili kolejne dwa gole. Minuty mijały, a Bledzewski nadal siedział na ławce rezerwowych. – Wchodziłem na murawę przy ustalonym, wysokim wyniku, więc wiele się nie działo. Mówiąc szczerze, oczekiwanie na wejście bardzo mocno mi się dłużyło. Mecz nie miał praktycznie żadnej stawki, przeciwnik nie był z najwyższej półki, więc po cichu liczyłem na kilka minut więcej – wspomina. – To wszystko działo się tak szybko, że dopiero po pewnym czasie mogłem wyciągnąć kilka refleksji. Znałem swoje miejsce w szeregu, więc się nie podpalałem, że skoro raz przyjechałem na zgrupowanie, to będą pojawiać się kolejne powołania. Chciałem po prostu jak najlepiej się pokazać i zostać dobrze zapamiętanym. Wiedziałem, że będzie to jednorazowa przygoda – dodaje.
Szansa nadeszła dopiero w doliczonym czasie gry. Trener Jerzy Engel niejako w nagrodę za bardzo sumienną postawę na zgrupowaniu dał Bledzewskiemu możliwość pojawienia się na murawie w oficjalnym meczu seniorskiej reprezentacji Polski. W statystykach zapisała się… minuta gry. W całej historii polskiej kadry narodowej oprócz Bledzewskiego tyle samo czasu na murawie spędzili tylko Wahan Geworgian i Henryk Szymanowski. – Więcej w tym meczu zagrałem nogami, niż rękami, więc można powiedzieć, że trochę ze mnie Manuel Neuer. Gdzieś dostałem podanie od obrońcy, zdążyłem wznowić z „piątki”, zmienić stronę przy rozegraniu akcji. Efektownych interwencji zabrakło, miałem trochę mało czasu. Czasem żartuję, że urodziłem się trochę za wcześnie. Chyba całkiem nieźle szło mi operowanie nogami, porównując te umiejętności do innych bramkarzy z tamtych lat – wspomina z uśmiechem.
Mimo tak symbolicznego występu, dla Andrzeja Bledzewskiego był to bardzo przyjemny czas. – Cieszę się, że przez te kilka dni mogłem poznać ten zespół od środka. Uczestnicząc w odprawach przekonałem się, że awans na mundial i zdobywane w kwalifikacjach bramki to nie było dzieło przypadku, a starannie wypracowane schematy. Byłem pod dużym wrażeniem. – mówi. – W 1993 roku wygraliśmy mistrzostwa Europy do lat 16, wydawało się, że jesteśmy mocni i wystarczy sumiennie trenować, żeby kolejne sukcesy przyszły naturalnie. Tak się nie stało, nie wszyscy trafili do seniorskiej reprezentacji Polski. Mnie się to udało, co prawda na chwilę, ale nigdy nie czułem się tak dowartościowany jako piłkarz, jak podczas tamtej wyprawy na Cypr. Chłonąłem każdy moment i każdemu tego życzę – kończy jednorazowy reprezentant Polski.
Emil Kopański