Aktualności
[REPORTAŻ] „Zbudowaliśmy je z nudów”. Najwyżej położone boisko w Polsce w rodzinnej wsi Kamila Stocha
Nadjeżdżając do głównego skrzyżowania w Zębie od północy, od Czerwiennego oraz Bańskiej Wyżnej, większość turystów wybierze skręt w lewo – w stronę Suchego, Poronina i Zakopanego – lub w prawo – w kierunku Chochołowa. Tych, którzy mają więcej czasu, najbardziej jednak kusi nieco węższa, lokalna droga na wprost. Tu znad strzelistych dachów chat i pensjonatów wyrasta spektakularny widok na pasmo Tatr Wysokich. Zapraszający, by podjechać bliżej i pozwolić mu, na otwartej przestrzeni, wyłonić się w całej okazałości.
Ci, którzy ulegli pokusie, docierają w końcu do niepozornego rozwidlenia dróg, przy którym – zupełnie niespodziewanie – witają ich nagle ustawione naprzeciw siebie, dwie białe, metalowe bramki. Piłkarskie boisko. Wierząc okolicznym mieszkańcom – najwyżej położone piłkarskie boisko w Polsce, na wysokości, jak cały Ząb, 1013 metrów n.p.m. Nie ma w naszym kraju wsi, która byłaby zlokalizowana wyżej.
Coś trzeba robić
Jakub Stopka i Kacper Ciężadlik to pełni pasji dwudziestolatkowie, którzy osiem lat temu, jako dwaj śmiali gimnazjaliści, niewiele się zastanawiając zrealizowali spontaniczny pomysł. – Dookoła same strome stoki, nie było gdzie grać w nogę – opowiada pierwszy z nich. – Chodziliśmy po Zębie i szukaliśmy w miarę równego miejsca i jedyne takie było obok baru „Szałas u Janka”. Postanowiliśmy więc wbić tam cztery patyki. I tak to się wszystko zaczęło.
Obaj podkreślają, że piłka nożna nie jest obecnie popularna na Podhalu. W okolicy istnieje jeden klub – KS Zakopane. Ekipa z Poronina niedawno się rozsypała. – To boisko zbudowaliśmy z nudów. W lecie nie mamy możliwości, by skakać czy jeździć na nartach, a coś trzeba robić. Każdy przyniósł, co miał w domu, postawiliśmy słupki, prowizorycznie wyznaczyliśmy pole gry i zaczęliśmy kopać piłkę – mówi Kacper. Kuba od razu dorzuca: – Przez to boisko poznaliśmy mnóstwo osób, które dzisiaj możemy nazwać przyjaciółmi. Chodziliśmy po domach na wiosce i pytaliśmy, kto chce grać. Niektórych rodzice wręcz wyganiali sprzed komputera!
Na okres zimowy jedna z bramek musiała zostać zdemontowana, bo dokładnie z tego miejsca startują… górskie kuligi dla turystów. W poprzednich latach miejscowym piłkarzom zdarzało się jednak pieczołowicie odśnieżać murawę, żeby gra była możliwa. Gdy poczują chęć, biegają naprawdę w każdych warunkach. – Z brakiem oświetlenia po zmroku radzimy sobie poprzez grę z założonymi na czoło latarkami albo z telefonami w ręce – śmieje się Kuba, przyznając od razu, że jedyny problem nie do przeskoczenia stanowią dla nich mocne opady deszczu. Woda za nic nie chce wtedy zejść z placu gry. – Raz w takim przypadku przenieśliśmy nasze bramki o parę dobrych metrów wyżej, na sąsiednie pole – wspomina. – Skoszona i zadbana trawa, równiutko, można powiedzieć: dywan. Problem w tym, że to pole innego górala, któremu to, co zrobiliśmy z jego piękną trawą, nie do końca przypadło do gustu (śmiech). Zaczął nas ścigać, zabrał bramki!
Prawo Pascala tutaj nie działa
Z tygodnia na tydzień na boisku pojawiało się coraz więcej mieszkańców Zębu. Widząc rosnące zainteresowanie właściciel „Szałasu u Janka”, Daniel Bobak, postawił profesjonalne bramki – podobne do tych, które można znaleźć na „orlikach”. Wyposażył je w siatki, pomógł w wyznaczeniu linii bocznych i zasiał trochę więcej trawy, by poprawić warunki do gry. Niedługo potem zaczął nawet regularnie organizować rozgrywki, które nazwano „Turniejem o Beczkę Piwa”.
– Turniej stał się już takim lokalnym świętem dla mieszkańców, swego rodzaju festynem na wiosce. Co więcej, sporo osób z okolicznych miejscowości przyjeżdża, by zobaczyć nas w akcji. Bar i ogródek są pełne – podkreśla Kuba. Jego ojciec, Bogdan Stopka, nawet nie próbuje kryć dumy z efektów zaangażowania i pasji syna. – Dwadzieścia czy trzydzieści lat temu sami robiliśmy podobnie. Wbijaliśmy gdzieś na okolicznych polach patyki i kopaliśmy piłkę dla rozrywki – wspomina. – I nadal coś takiego się w Zębie dzieje. Dzięki chłopakom.
Samo na usta ciśnie się pytanie, czy wśród uczestników turnieju kiedykolwiek znalazł się Kamil Stoch, który nigdy przecież, jako wierny kibic angielskiego Liverpoolu, nie ukrywał zainteresowania piłką nożną. – Nie nie, niestety nigdy nie grał na naszym boisku. A przynajmniej nie z nami – mówi Kacper. Razem z Kubą wspominają, że Kamila niemal od zawsze można było spotkać z nartami, w drodze na trening. Od początku był nastawiony na sukces w tym sporcie. – Chociaż zdarzyło się, że podczas jednego z lokalnych turniejów – dopowiadają. – Kamil wręczał statuetkę zwycięskiej drużynie.
Uwagę większości postronnych obserwatorów zwraca na boisku w Zębie całkiem strome zbocze, które rozpoczyna się niemal bezpośrednio za bramką od strony południowej. Piłkarze potwierdzają, to stanowi wyzwanie. – Raz kolega trochę przesadził z mocą strzału, kopnął piłkę w stronę lasu, tam na dole. Szukaliśmy jej ponad godzinę – śmieje się Kacper. – Ale jeszcze nigdy żadnej nie zgubiliśmy! – wcina się Kuba. – Generalnie nie jest źle, bo po piłki zwykle chodzą dzieciaki, którym jeszcze nie pozwalamy grać. Za mali są. Dlatego stoją zawsze za bramką i w momencie, gdy piłka poleci daleko, zrywają się do wyścigu i walczą, kto znajdzie ją pierwszy. Dla nich wielka frajda, dla nas jeden problem mniej.
Inny klimat
– Nie nazywajmy może tego boiskiem. W chwili obecnej to tylko pole, na którym stoją bramki. Najważniejsze to wyrównać teren, zlikwidować te muldy i nierówności, które przeszkadzają w grze. Można by było pomyśleć o sztucznej murawie – głośno myśli pan Bogdan.
Kacper: – Na pewno postaramy się, żeby boisko nadal było odpowiednio przygotowane. I będziemy tutaj grali. To dla nas w sumie jedyna atrakcja po szkole czy po pracy.
– W górach jest inny klimat – dodaje Kuba. - Inaczej się tutaj oddycha. Czujesz wolność, tym bardziej grając w piłkę. Zapominam wtedy o wszystkim, co mnie otacza, o jakichkolwiek problemach. Nie ma opcji, by ktoś z nas z tego nagle zrezygnował.
Dawid Szałankiewicz
(fot. archiwum prywatne Jakuba Stopki)