Aktualności
Polsko-niemieckie perypetie rodziny Kobylańskich. „Chciałbym osiągnąć tyle, co ojciec”
Andrzej i Martin Kobylańscy tylko potwierdzają zasadę, że piłkarski przykład idzie z góry. Skoro ojciec grał w piłkę, to nie inaczej mogło być w przypadku syna. Kiedy Kobylański senior reprezentował barwy Hannoveru 96 na poziomie 2. Bundesligi, Kobylański junior w wieku czterech lat trafił na pierwszy trening „H96”. I pozostał tutaj przez dwa lata. Następnie rozwijał się piłkarsko w Energie Cottbus, a więc klubie, w którym część swojej historii napisał Andrzej. Były reprezentant Polski reprezentował barwy zespołu z Chocieży w 1. Bundeslidze, przecierając szlaki synowi.
Medal ma swoje miejsce
Cottbus było ósmym przystankiem Andrzej Kobylańskiego, jeśli chodzi o kluby. Seniorską karierę zaczynał w Siarce Tarnobrzeg, przenosząc się kolejno do 1. FC Koeln, Tennis Borussii Berlin, Hannoveru 96, Waldhof Mannheim, Widzewa Łódź. Po Energie występował jeszcze w Wiśle Płock i krótko w Wuppertaleru SV.
W wieku 15 lat zadebiutował w III-ligowym KSZO Ostrowiec Świętokrzyski, gdzie wpadł w oko przedstawicielom Siarki. Jako zawodnik klubu z Tarnobrzegu przeżył najpiękniejszy moment swojej kariery. Został srebrnym medalistą igrzysk olimpijskich w Barcelonie. W ekipie Janusza Wójcika grali tacy zawodnicy, jak choćby Tomaszowie Wałdoch i Łapiński, Marek Koźmiński, Jerzy Brzęczek, Piotr Świerczewski, Andrzej Juskowiak czy Wojciech Kowalczyk. – Powołanie do kadry olimpijskiej dostało dwóch zawodników drugoligowej Siarki – ja i Darek Adamczuk. Dopiero co wywalczyliśmy awans, ale jeszcze nie zagraliśmy w ekstraklasie – podkreśla Andrzej Kobylański.
Na igrzyskach wszedł w końcówkach spotkań z USA (grupowe) i Katarem (ćwierćfinał). W finale zagrał 90 minut przeciwko Hiszpanom. Dwa lata później urodził się Martin Kobylański. – Tego medalu nie pokazuję mu zbyt często. Nie chcę go podpuszczać – przekonuje Andrzej. – Srebrny krążek ojca widziałem może z dwa razy w życiu. Tata głęboko schował medal w szafce. Dla niego, jak i całej naszej rodziny, to niezwykle cenna rzecz. Nieważne, czy co coś dotyczy mnie, czy mojego ojca, nazwisko Kobylański kojarzyć się będzie ze srebrnym medalem igrzysk olimpijskich – podkreśla Martin, który takich sukcesów, póki co, w futbolu nie ma. Zdaje sobie sprawę, że w świecie piłki nazwisko Kobylański coś znaczy, ale nie dzięki niemu.
Problem syna piłkarza
– Presji nazwiska ojca nie odczuwam. Dla mnie to zaszczyt, że mogę wejść w buty taty. Nie zamierzam z nim konkurować. Nigdy między nami nie będzie rywalizacji. To jest mój ojciec, nie widzę powodu, dla którego miałbym z nim rywalizować. Sporo zrobił i osiągnął w niemieckiej oraz polskiej piłce. Próbuję iść jego śladem – przekonuje Kobylański junior.
– Uważam, że wszystkim dzieciom sportowców jest ciężej, bo czego nie zrobią, to zawsze będą porównywani do swoich rodziców. Martinowi tłumaczyłem, aby obrał własną drogę, chociaż wiedziałem, że zawsze będzie oceniany przez pryzmat ojca-piłkarza. Teraz jak oglądam jego mecze, to często słyszę: „Bo Andrzej Kobylański to...”, „Bo Andrzej Kobylański grał w Bundeslidze”, „Bo Andrzej Kobylański grał w pierwszej reprezentacji”. W trakcie każdej transmisji komentatorzy nie omieszkają wywołać do tablicy mojej osoby. Martin jest jednak twardym chłopakiem, dobrze sobie z tym radzi, nie ma problemu z porównywaniem go ze mną – tłumaczy Kobylański senior.
26-letni następca Andrzeja gra aktualnie w Eintrachcie Brunszwik. – Tata jak tylko może to ogląda mecz Eintrachtu. Ma ku temu okazję, bo trzecia liga jest coraz bardziej promowana w Niemczech. Spotkanie pokazuje kodowana stacja. Liga staje się przez to coraz atrakcyjniejsza. Mój ojciec jest pierwszą osobą, do której dzwonię po meczu. Jestem przygotowany na krytykę. Już wiem, że nawet jak strzelę dwa gole, to i tak znajdzie coś w mojej grze nie halo. Ma do tego prawo. Rozegrał 88 meczów w Bundeslidze, ponad 150 w 2. Bundeslidze. Ale to ja zdobyłem więcej bramek – argumentuje Martin Kobylański.
Ojciec i trener
– Jeden piłkarz szybciej dojrzewa, inny później. Ja w wieku 30 lat podpisałem trzyletni kontrakt w 1. Bundeslidze. Może to czeka też Martina? Uważam, że potencjał ma minimum na drugą Bundesligę. Fajnie zaczął w Eintrachcie, strzelił dziewięć goli, zaliczył sześc asyst, jest wiodącą postacią drużyny, która walczy o awans do 2. Bundesligi – stwierdza Andrzej Kobylański. – Różnimy się charakterystyką piłkarską. On jest zawodnikiem technicznym, ma niesamowicie ułożoną nogę. To typowa pozycja numer dziesięć. Ja bardziej znany byłem z dobrej wytrzymałości, byłem na boisku piłkarzem od ciężkiej roboty. Mogłem zagrać dwa pełne mecze z rzędu i nie miałem żadnych problemów fizycznych. Żona twierdzi, że mamy identyczny chód i takie samo ułożenie nóg – dodaje. A Martin dopowiada: – Tata był bardzo szybki, lewonożny, ja jestem piłkarzem prawonożnym.
Choć losy Kobylańskich są różne, w różnych okresach grali, to łączy ich wspólny trening. – Tato był drugim trenerem w Energie U-17, w którym grałem. Łatwo przez to nie miałem. Nie mogłem sobie olać sprawy, bo ojciec zaraz by mnie zweryfikował. Nawet po gorszym dniu w szkole musiałem dawać z siebie sto procent na treningu. Nie mogłem odpuścić, postać z boku. Tak już miał, że jak dostałem słabą ocenę w szkole, to przymknął na to oko, ale kiedy zagrałem słabsze spotkanie, to nie przeszedł obok tego obojętnie. Na treningach wprowadzał mi rygor – wspomina Martin, który poza Energie, występował w Werderze Brema – tutaj była nawet Bundesliga (osiem gier), Unionie Berlin, Lechii Gdańsk oraz Preussen Munster. I tak jak ojciec doświadczył honoru związanego z występami z orzełkiem na piersi.
Andrzej sześć razy zagrał w seniorskiej kadrze. Rywalizował choćby z Argentyną czy Urugwajem. Młodszy z rodziny Kobylańskich grał w młodzieżowych zespołach biało-czerwonych. Swego czasu dostał także szansę w niemieckiej młodzieżówce. Od kategorii U-18 w górę biegał tylko i wyłącznie w polskim trykocie, mimo że urodził się w Niemczech.
– Jeśli chodzi o wybór reprezentacji, to dałem Martinowi wolną rękę. Od samego początku powtarzał, że interesuje go tylko i wyłącznie reprezentacja Polski. Podpowiadałem mu, że skoro jest młody, to niech spróbuje tu i tu, potem dokona wyboru. On jednak Polskę uważał za numer jeden, czuje się Polakiem. Niemcy bardzo go naciskali. Zagrał dla nich kilka razy po czym zaznaczył, że interesują go występy w polskiej drużynie narodowej – tłumaczy Andrzej Kobylański.
Piotr Wiśniewski