Aktualności

[PIŁKARZE NA KRAŃCACH ŚWIATA] Piłkarski obieżyświat – Łukasz Gikiewicz żadnej ligi się nie boi

Specjalne14.03.2021 
Od wyjazdu z Polski w 2013 roku Łukasz Gikiewicz średnio co pół roku zmienia klubu. W ciągu 93 miesięcy 13 razy zmieniał zespół i grał w ośmiu krajach – w Europie, na Bliskim Wschodzi i w Azji. W tym czasie zdobył Puchar Tajlandii, mistrzostwo i Puchar Jordanii, a także został królem strzelców jordańskiej ekstraklasy. Gdyby zsumować odległości między klubami, które reprezentował wychodzi prawie 34 tysiące kilometrów.

Kiedy szukałem polskich piłkarzy grających w najdalszych zakątkach, nikt nie był w stanie dorównać Gikiewiczowi zarówno pod względem liczby egzotycznych klubów, jak i krajów, w których grał. W wieku przypadkach przecierał szlaki. Ale zaczęło się niewinnie – rok po zdobyciu mistrzostwa Polski ze Śląskiem Wrocław wyleciał na Cypr. To kierunek, który wcześniej obierało kilkudziesięciu polskich piłkarzy i to byłych reprezentantów czy mistrzów kraju jak choćby Radosław Michalski, Radosław Kałużny, Emmanuel Olisadebe, Marcin Żewłakow czy Kamil Kosowski. Najpierw wyjeżdżali tam w przededniu piłkarskiej emerytury – poziom może nie był wysoki, ale można było dorobić. Z czasem kluby cypryjskie zaczęły rosnąć w siłę o czym przekonały się np. w eliminacjach Ligi Mistrzów Wisła Kraków (Apoel Nikozja) czy w tym sezonie Legia Warszawa (Omonia Nikozja). Omonia to drugi pod względem sukcesów klub Cypru. Gikiewicz spędził tam sezon i całkiem niezłe się odnalazł. W 22 spotkaniach zdobył siedem goli i był drugim strzelcem zespołu.

Po sezonie niby został w Europie (Kazachstan należy do UEFA), ale pierwszy raz wybrał się grać w piłkę w Azji. Z Cypru trafił do do Tobołu Kostanaj. Ten zespół mogą kojarzyć kibice Polonii Warszawa (z Pucharu Intertoto) i Groclinu Grodzisk Wielkopolski (Puchar UEFA). Gikiewicz był pierwszym Polakiem w tamtejszej ekstraklasie. Przygoda w Kazachstanie była jednak bardzo krótka – trwała zaledwie cztery miesiące. Nie dokończył nawet pierwszej części sezonu i wrócił na Cypr. W kazachskiej ekstraklasie rozegrał 12 spotkań, ale gola nie strzelił.

Dwuletni kontrakt podpisał jednak nie z Omonią, ale z AEL Limassol. Znów nie zagrzał miejsca. Jedna runda – 14 spotkań, w tym cztery w europejskich pucharach i cztery bramki. Debiut miał wymarzony, bo strzelił zwycięskiego gola w eliminacjach Ligi Mistrzów z Zenitem Sankt Petersburg, ale Rosjanie okazali się lepsi w rewanżu. A przed fazą grupową Ligi Europy AEL zatrzymał Tottenham Londyn. Po pół roku Gikiewicz podpisał kontrakt z Levskim Sofia.

Z kibicami w Bułgarii też przywitał się golem, ale potem wiodło mu się dużo gorzej. Polak rozegrał tylko sześć spotkań, zdobył dwie bramki, a rozstał się po konflikcie z trenerem. W ostatnim – jak się później okazało - występie chciał wykonać rzut karny, ale piłkę zabrał inny zawodnik. Zachowanie napastnika nie spodobało się trenerowi Stojczo Stojewowi. – Jaka jest sytuacja Gikiewicza? Normalna. Według mnie są pewne granice. Jeśli się ją przekroczy, to każdy musi ponieść tego konsekwencje. Nie wiem, co się wydarzy. Jest kwestia kontraktu między zawodnikiem, a kierownictwem klubu – stwierdził.

Skończyło się na tym, że Gikiewicz więcej w Levskim nie zagrał. Nowy klub znalazł dopiero niespełna pięć miesięcy później. Pierwszy raz wybrał się na Półwysep Arabski – podpisał umowę z Al-Wahda z Arabii Saudyjskiej. „To były najcięższe cztery miesiące. Ten okres pokazał na kogo mogę liczyć, dziękuje za wszystko Mate Milinoviciowi za prawie 40 dni treningu i trzymanie mnie w odpowiedniej formie, a Iwajło Petewowi [wtedy selekcjoner Bułgarii – przyp. red.] za każdy rozpisany trening i wskazówkę. Trener Ivan dbał, żebym fizycznie nie odbiegał tak bardzo od zawodników, którzy trenują z zespołem. On dosłownie zabijał mnie na indywidualnych treningach.” - pisał Gikiewicz na instagramie.

Jednak i w zespole z Mekki nie zagrzał długo miejsca. Zagrał tylko siedem spotkań i pięć miesięcy później rozpoczął przygodę w Tajlandii. Pierwszy przystanek był dość udany – z Ratchaburi FC sięgnął po puchar tego kraju. Znów w debiucie zdobył bramkę, a nawet dwie. Do siatki trafił po prawie roku przerwy. „Długo czekałem na to świetne uczucie. Dziękuję za wsparcie kibiców i kolegów z zespołu. Bardzo pomogli mi w tak udanym debiucie” – cieszył się Gikiewicz.

Tym razem podróż przy zmianie klubu była najkrótsza w jego karierze. Przeniósł się bowiem zaledwie 100 km do stolicy Tajlandii – Bangkoku. Wypożyczenie do BEC Tero Sasana trwało tylko cztery miesiące. To był jednak jeden z lepszych okresów gry Polaka – w ośmiu spotkaniach zdobył cztery gole i już tradycyjnie pierwszego w debiucie. Jego zespół rozgrywki zakończył na dziewiątej pozycji. Śmierć króla Bhumibola Adulyadeja sprawiła, że z powodu żałoby sezon nie został dokończony. To sprawiło, że kolejny mecz Polak rozegrał po pięciomiesięcznej przerwie, ale już w Jordanii. Podpisał bowiem kontrakt z Al-Faisaly.

I w tym przypadku nastąpił mały odchył od normy, bo w końcu Gikiewicz znalazł port, w którym zakotwiczył na dłużej. I od razu poszły za tym statystyki i sukcesy. Polak mocno zagrzewał kolegów do boju w mediach społecznościowych: „Jeszcze dziewięć kroków do 33. mistrzostwa”, „Już tylko siedem meczów, ale musimy być skupieni na każdym. I jesteśmy w stanie to zrobić”, „Wykorzystaliśmy już limit błędów. Teraz każdy mecz jest jak finał. Jako rodzina damy radę”, „Wielka wygrana w derbach. Już tylko cztery kroki. Piłka nożna jest piękna, kiedy grasz prosto”, „Zwycięski gol w 97. minucie! Jeszcze jeden mecz".

Tytuł udało się zdobyć dzięki wygranej w ostatniej kolejce, a bezpośredni rywal zremisował. Polak dorzucił też swoje trzy grosze na boisku - pięć goli w 11 meczach. W kolejnym sezonie indywidualnie było jeszcze lepiej – choć Al-Faisaly nie obroniło tytułu, to Polak został królem strzelców ligi – 14 bramek w 22 występach. W klubowym Pucharze Azji zaprowadził zespół do ćwierćfinału – cztery gole w siedmiu meczach.

– Jeśli oferta jest atrakcyjna, a moja rodzina też wyraża zgodę, to jedziemy. Dla mnie nie jest ważne, gdzie gram: Tajlandia, Bliski Wschód czy gdzieś w Europie. Kiedy podpisuję kontrakt z klubem, zawsze daję z siebie wszystko. Nie jestem Messim czy Ronaldo, ale można na mnie liczyć w 100 procentach na każdym treningu i w każdym meczu. W Jordanii ludzie przyjęli nas bardzo dobrze. Czas w Al-Faisaly był jednym z najlepszych w mojej karierze – mówił Gikiewicz w wywiadzie dla portalu „Babagol”. – Reprezentacja? Nigdy nie dostałem powołania. W Europie wiele osób myśli, że na Bliskim Wschodzie nie ma piłki na wysokim poziomie – dodał.

I znów zaczął podróżować – wrócił do Arabii Saudyjskiej i tu w ciągu dziewięciu miesięcy zaliczył dwa kluby – Al-Batin i Hajer. Gdyby mógł cofnąć się w czasie zapewne zrezygnowałby z kolejnego transferu. Zdecydował się wrócić do Europy – trafił do najlepszego w historii rumuńskiego klubu FCSB, następcy Steauy Bukareszt. Przez pół roku zagrał tylko w trzech spotkaniach, a przed transferem Gigi Becali, właściciel klubu, miał mówić, że nie wie, kogo zatrudnia. Kilka miesięcy później zakazał Polakowi trenować z pierwszą drużyną. Sprawa oparła się nawet o FIFA, która zdecydowała o rozwiązaniu umowy z winy klubu. Polak wyjechał do Dubaju i tam się przygotowywał do sezonu. Na początku ubiegłego roku podpisał umowę w doskonale znanym miejscu – w Ammanie z Al-Faisaly. Pomógł w zdobyciu Superpucharu, w lidze w czterech meczach zdobył dwa gole, ale wszystko przerwała pandemia koronawirusa.

Polak na bieżąco relacjonował jak wygląda walka z wirusem w Jordanii. Na początku marca pisał: „Od jutra wprowadzają stan wyjątkowy w Jordanii. Armia i policja na ulicach, wszystko zostanie zamknięte oprócz małych sklepów, aptek i stacji benzynowych. Zakaz wychodzenia z domu.” A także – „będą dostarczone do każdego z mieszkań, uwaga chleb – 3 kg i woda, a w czwartek kurczak, cukier, jajka). A potem, że dostał rządową propozycję powrotu do Polski, ale klub się nie zgodził. I został bez rodziny na kolejne miesiące w zamknięciu. Trenował na przykład biegając po garażu.

W sierpniu wynik badania na koronawirusa okazał się dla niego pozytywny i został w szpitalu. I tu nie tracił humoru. Jak informował na twitterze miał zero objawów. Czuł się na tyle dobrze, że na korytarzach szpitala zrobił krótki trening biegowy – 5 km. Pisał też, że chciałby wrócić do kraju i znaleźć klub w Polsce. Sprawy potoczyły się inaczej. Dziewiątym krajem w jakim gra okazał się Bahrajn – w październiku 2020 roku podpisał umowę z East Riffa. Do tej pory zdobył trzy bramki, a właśnie rozpoczął w nim właśnie szósty miesiąc gry…

Andrzej Klemba

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności