Aktualności
Marcin Żewłakow: Ściąłem głowę Wikingowi
W tym odcinku cyklu „Moje najważniejsze 90 minut” bohaterem jest Marcin Żewłakow, 25-krotny reprezentant Polski i zdobywa pięciu bramek w barwach narodowych. Były napastnik opowiedział nam o meczu z Norwegią z 2001 roku, który zakończył się wynikiem 3:0, a Żewłakow w końcówce ustalił wynik spotkania.
– Z wielu meczów, które rozegrałem w reprezentacji Polski, najbardziej zapadła mi w pamięci konfrontacja z Norwegami na Stadionie Śląskim w 2001 roku. Było to spotkanie z cyklu eliminacji mistrzostw świata. Do końca zostały trzy mecze, ale już pierwszy z nich, z Norwegią, w przypadku zwycięstwa, zapewniał nam awans na mundial.
Mecz wyznaczony był na sobotę, a ja już od środy szukałem wewnętrznej koncentracji. Podczas treningów z trenerem Jerzym Engelem wyczuwało się atmosferę podniosłości. Dla nas każdy element był mega ważny. O detale dbali najstarsi zawodnicy. Mogę powiedzieć, że cała ekipa dbała o to, by podczas przygotowań nie było niedociągnięć sportowych i organizacyjnych. Od samego początku wszystko było podporządkowane odpowiedniemu, jak najlepszemu przygotowaniu fizycznym i emocjonalnym. Nakręcaliśmy się nawzajem.
Podczas treningów wiele czasu poświęcaliśmy stałym fragmentom gry. Kiedy nie było efektu, jaki sobie zakładaliśmy, to nawet prosiliśmy trenera Engela, aby przedłużał te ćwiczenia o kilka minut. Aż wyjdzie... Mówiliśmy do niego: „Trenerze, my chcemy poczuć, że wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku”.
Jaki był trener Engel? Miał ojcowskie podejście do każdego z nas. Potrafił rozmawiać. Był surowy, stanowczy, ale i sprawiedliwy. Przynajmniej ja to tak odbierałem. Myślę, że również na skutek naszych próśb trener Engel przedłużał treningi, podczas których dopracowywaliśmy szczegóły techniczne i taktyczne. Sami na każdym kroku wymagaliśmy od siebie jakości. Trener nie musiał nas mobilizować. To przekładało się na doskonałą atmosferę w całej ekipie.
Byliśmy grupą ludzi, której zależało na reprezentowaniu barw narodowych. Niekwestionowanymi przywódcami byli Tomek Wałdoch, Tomek Hajto, Marek Koźmiński, Piotrek Świerczewski, Tomek Iwan. Młodsi zawodnicy uczyli się od nich dumy z reprezentowania naszego kraju. W drużynie, która była jednością, oczywiście obowiązywała też pewna hierarchia, którą każdy z nas uznawał.
W takim teamie absolutnie akceptowałem rolę rezerwowego. Wiedziałem, że Emmanuel Olisadebe i Paweł Kryszałowicz są na fali. Ani wtedy, ani nigdy nie kwestionowałem decyzji trenera Engela. Dla barw narodowych są priorytety, które się akceptuje, nawet jeśli odczuwa się pewien zawód, że jest się rezerwowym. Ja zawsze siadałem na brzegu ławki. Chłopaki śmiali się ze mnie i pytali: „Dlaczego ty zawsze ostatni zajmujesz miejsce i uciekasz do samego boku?”. A ja, siedząc w kącie, przeżywałem ten mecz po swojemu. I to siedzenie „w kącie” po kadrze Engela mi zostało. Jeśli któryś z trenerów klubowych odsyłał mnie na ławkę, to ja zawsze siadałem z samego brzegu.
W meczu z Norwegią grałem od 75. minuty, kiedy prowadziliśmy 1:0. Wbiegając na boisko odczuwałem wielką radość. Jednocześnie Stadion Śląski i te tysiące gardeł bardzo mnie mobilizowały. Pierwszy raz grałem przy tak licznej, polskiej publiczności. W głowie miałem zakodowane, że moja gra musi coś chłopakom dać. Była nerwówa, ten mecz oglądało się z intensywnym biciem serca. Wchodząc na boisko wiedziałem, że trzeba odciążyć drużynę w defensywie, bo co i rusz na naszą bramkę sunęły ataki rywali.
Po dwóch minutach od mojego pojawienia się na boisku rezultat na 2:0 podwyższa Olisadebe. Poczuliśmy wewnętrzny spokój. Wiedzieliśmy, że mamy awans w garści. W 88. minucie 3:0! To ja dokonałem dzieła zniszczenia, ściąłem głowę norweskiemu Wikingowi.
Spotkanie dobiegało końca. Pewni siebie bawiliśmy się piłką. Norwedzy byli bezradni. Pierwszy raz poczułem jak wielkie spełnienie daje piłka nożna, jakie szczęście daje piłkarzowi. Sędzia odgwizduje koniec meczu. Jesteśmy przeszczęśliwi! Chciałem by ta piłkarska chwała trwała wiecznie...
Po meczu odbierałem wiele telefonów od ludzi, których w ogóle nie znałem. „To, czego dokonaliście, jest takie wielkie i niezwykłe, że musiałem do ciebie zadzwonić i powiedzieć – dziękuję”.
Na trybunach, wśród tysięcy kibiców, siedzieli moi rodzice. Byli dumni, że na boisku w tak ważnym meczu grają ich dzieci. Michał wystąpił od pierwszej minuty, a ja w końcówce, ale za to zdobyłem bramkę.
Dlaczego wybrałem mecz z Norwegią, a nie np. ze Stanami Zjednoczonymi już na mundialu, w którym również strzeliłem gola? Dlatego, że po meczu na Śląskim po raz pierwszy poczułem, że zrobiłem coś istotnego. Trafiając do siatki miałem poczucie bezpośredniego wkładu w sukces polskiej piłki nożnej. Awansowaliśmy na mistrzostwa świata po 16. latach posuchy.
Wysłuchał Jacek Janczewski