Aktualności
Janusz Kupcewicz: Bramkę z Francją zadedykowałem tacie
Jadąc na mundial nie byłem pierwszym wyborem trenera. Zaczynałem jako rezerwowy i to na trybunach. Nie łapałem się do protokołu meczowego, ale przełom nastąpił w trzecim spotkaniu z Peru. Nie mogłem pozwolić sobie na to, żeby wypaść tak jak w debiucie u trenera Kazimierza Górskiego. Wtedy miałem nogi jak z waty, zjadł mnie stres i dałem plamę. Na Peru wyszedłem na totalnym luzie. Jeśli nie wygralibyśmy tego spotkania, to przecież kto mógłby winić za porażkę lub remis Janusza Kupcewicza? Co ja miałem do stracenia? Nic! Czasem trzeba umieć wyjść na boisko i wykorzystać swoje „pięć minut”. Ja swoją wykorzystałem bardzo dobrze.
O trzecie miejsce przyszło nam zagrać z Francją. Owszem, byliśmy rozczarowani po przegranej z Włochami, ale Francuzi, których marzeń pozbawiła RFN, też byli rozbici. To był zdecydowanie najbardziej emocjonujący mecz, bo stanęliśmy przed ogromną szansą, żeby powtórzyć wyczyn wielkiej drużyny trenera Kazimierza Górskiego. Na spotkanie z Francuzami wyszliśmy bardzo zmobilizowani i nakręceni.
Fot. East News
Mecz lepiej ułożył się dla rywali, bo objęli prowadzenie, ale udało nam się odwrócić losy gry. Po zmianie stron strzeliłem gola wyjątkowej urody. Mówiono wówczas, że to jedna z najpiękniejszych bramek na tamtym mundialu. Była taka inna, nietypowa. Czy decydowałem się na dośrodkowanie? Nie, od razu wiedziałem, co chcę zrobić. Zamierzałem uderzać i zaskoczyłem wielu, bo mało kto przypuszczał, że można strzelać z takiego kąta, a co dopiero zdobyć bramkę. Bramkarz chyba był najbardziej zdezorientowany, bo wyszedł do dośrodkowania, został złapany na wykroku i już nie miał z czego się odbić. To on zawinił, bo takiej bramki nie miał prawa puścić.
Fot. Cyfrasport
Fotografia główna: PAP