Aktualności
Jan Domarski: Mecz na Wembley był starciem o wszystko
– Nie będę się rozwodził nad tym, o czym wszyscy kibice wiedzą i przypominano im już o tym wiele razy. Wspomnę tylko w skrócie, że mecz na Wembley był starciem o wszystko dla obydwu drużyn. Do tego czasu mieliśmy na koncie cztery punkty, a Wyspiarze jeden mniej. Nas urządzał remis, a Anglików wyłącznie wygrana – zaczyna swą opowieść Jan Domarski.
– Już od przyjazdu Anglicy nam wszystko utrudniali. Spotykaliśmy się w angielskich mediach z obelgami, nazywano nas „animalsami”. Szczególnie dostawało się Jankowi Tomaszewskiemu, którego przed meczem ochrzczono małpą i błaznem. A to właśnie on zagrał na Wembley swój mecz życia. Bronił fenomenalnie. Interweniował chyba kilkadziesiąt razy. Zawsze pewnie i... szczęśliwie. Oczywiście pomagała mu w tym bardzo dobrze zestawiona przez sztab szkoleniowy obrona. Na środku zagrali Jerzy Gorgoń i Mirosław Bulzacki. Ten drugi był właściwie reprezentacyjnym nowicjuszem, a zatrzymywał ataki Anglików jak chciał i kiedy chciał. Moim zdaniem, to też był jego mecz życia. Nigdy wcześniej, ani później tak dobrze nie zagrał – uważa.
Fot. East News
– Piłkę Anglikom odbiera Henryk Kasperczak i podaje do Grzegorza Laty. Ten przebiega z nią blisko 50 metrów, schodzi ze skrzydła do środka i pasówką wykłada mi piłkę. Strzał prawą nogą i piłka wpada do bramki Petera Shiltona. 1:0 dla Polski! Właściwie mógłbym powiedzieć, że była to klubowa akcja Stali Mielec. Szał w głowach i sercach, ale sześć minut później z rzutu karnego wyrównuje Allan Clarke. Znów nerwówka. Janek dwoi się i troi. Środkowi obrońcy wybijają w pole niezliczone dośrodkowania Anglików – opisuje mecz Domarski.
– Ostatnie minuty rzeczywiście były trudne, ale dla nas szczęśliwe. Dowieźliśmy remis. Anglia za burtą finałów mistrzostw świata! Polska – nie do wiary – pierwszy raz po wojnie jedzie na mundial i eliminuje Anglię... Oni byli potęgą, a my kopciuszkiem, nieśmiało wchodzącym na salony światowego futbolu – wspomina Domarski.
– Pytają mnie często, jakie było to uczucie, gdy pokonałem Petera Shiltona. Muszę powiedzieć, że radość, radość i jeszcze raz radość. Nawet po wielu latach, to uczucie we mnie nie maleje, a wręcz przeciwnie – narasta. Myślę, że to dotyczy wszystkich chłopaków, którzy wystąpili 17 października 1973 roku na Wembley. Weszliśmy do elity... – mówi z dumą.
– Nie mogę pominąć atmosfery, która wtedy panowała w drużynie, jak też o roli sztabu szkoleniowego. Byliśmy naprawdę zgraną paczką. Myślę, że duża w tym zasługa Kazimierza Górskiego. W moim przekonaniu był nie tylko trenerem, ale i ojcem, kolegą, wychowawcą. Miał czas dla każdego z nas, z każdym rozmawiał i nikogo nie odtrącał – kończy bohater z Wembley.
Wysłuchał Jacek Janczewski